„Spieszmy się kochać ludzi, bo tak szybko odchodzą” ks. Twardowski
Elżbieta urodziła się w Boże Narodzenie w 1951 roku. Miała tylko 61 lat, kiedy od nas odeszła. Mimo ciężkiej choroby, z która walczyła przez ostatnich sześć lat, była piękna i zadbana kobieta. Często trudno było uwierzyć ze jest az tak chora.
Była najwspanialsza mama i ukochana żoną. Elżbieta bardzo kochała swoja rodzinę: Kochała swoją córkę Izulke nad życie. Były najlepszymi przyjaciółkami, dzieliły się wszystkim. Kochała i bardzo doceniała swojego męża Zbyszka, który ja kochał bez granic i czule opiekował się nią aż do końca. Elżbieta tez bardzo kochała swojego zięcia Michaela, którego zawsze z duma nazywała synem. Wiedziała jak bardzo jej córka jest z nim szczęśliwa. W tygodniach tuz przed śmiercią często powtarzała: „Jesteśmy kochającą rodzina!”.
Elżbieta poza miłością do rodziny, kochała tez swoich przyjaciół. Słuchała cierpliwie o ich szczęściu i troskach – zawsze starała się pomoc swoim ciepłem i rada. Była również wrażliwa na troski ludzi, których przypadkowo spotykała na swojej drodze. Chciała wszystkim pomoc jak tylko mogla.
Jej piękno, mądrość i dobroć pozostaną na zawsze żywe w sercach jej najbliższych i wielu innych, których dotknęła swoim ciepłem.
Barbara Biczynska
Kolezanka z Szymanowa 2013-06-30
Kochana Izo i Zbyszku , Myslami i sercem jestem z Wami,Serdecznie caluje Basia.
ELŻBIETA KANTORSKA
koleżanka Eli z Szymanowa 2013-06-30
Ponad chmurami zawsze świeci słońce.Kochani składam Państwu serdeczne wyraz współczucia z powodu śmierci Eli.Ona zawsze będzie z Wami.Zapewniam o codziennej modlitwie za Jej duszę.
Składam Państwu wyrazy głębokiego współczucia. Razem z Państwem boleję z powodu śmierci Eli. Niech dobry Bóg przytuli Państwa do siebie i pocieszy w tych trudnych chwilach. W Lublinie będę się jutro łaczyc w modlitwie w czasie uroczystości pogrzebowych. Pozdrawiam serdecznie Grażyna
Dorota Zdziarska 2013-06-30
Szanowni i Drodzy Państwo! Wobec ciosu, który spadł na Państwa Rodzinę, niełatwo znaleźć słowa pociechy. Można jedynie życzyć sił do zniesienia tego bólu, który tylko czas może złagodzić. Proszę przyjąć ode mnie wyrazy najszczerszego współczucia.
Joanna Cortes 2013-06-29
Kochani... Izabelko, Zbyszku, Michaelu, przytulam Was do serca w Waszym niewyobrażalnym smutku.
Elżbiety już z nami nie ma prawie miesiąc, ale mam wrażenie, że nie opuściła nas, bo dała i zostawiła nam wiele z siebie. Dała nam wiarę. Mimo choroby nie traciła wiary, że będzie lepiej a może i dobrze. Dała nam przekonanie, że najważniejsze jest dobro. Pokazała nam jak do końca liczy się rodzina – mąż Zbyszek i córka Izabelka z mężem Michaelem. Dawała nam czas i rozmowy a nawet rady w poruszonych problemach. Dzwoniłyśmy, nie tylko by zapytać o Elżbiety zdrowie, ale także, gdy potrzebowałyśmy Jej dobrej rady i otrzymywałyśmy ją. Dziękujemy Elu za spędzone beztrosko wspólnie szkolne lata, ale i te ostatnie, trudniejsze, w których uczyłaś nas pokory wobec choroby, ale i walki z nią. Aby wroga pokonać, trzeba go poznać i Ty to przez 6 ostatnich lat robiłaś, uczyłaś się cierpliwie i niecierpliwie swojej choroby, by być przed nią. Widocznie czymś Cię ten wróg zaskoczył, że nie dałaś mu rady. Ale nie zeszłaś z pola bitwy pokonana! Wszystko jest, niby, jak było, życie toczy się dalej, to mądrze, to głupio. To sympatycznie, to niemiło. To optymistycznie, to smutno. I tylko już nie ma Ciebie, Elu. Brakuje nam Ciebie, Twego uśmiechu, dzielności, roztropności, świadomości. Uczyłaś nas poczucia humoru w trudnych chwilach, uczyłaś nas radości życia, mimo wszystko. Nie traciłaś zainteresowania tym, co u każdej z nas się dzieje, uczestniczyłaś w naszym klasowym i niepokalańskim życiu do końca. Dzieliłaś się z nami wiedzą, jak się żywić, by być w dobrej formie i jak być zdrowymi. Pozostałaś do końca piękną kobietą, dbającą o siebie, chcącą się podobać, kochającą i będącą kochaną. Tyle dobrych zdarzeń wspólnie przeżyłyśmy, pozostaną one z nami w naszych wspomnieniach. Pożegnaliśmy Elżbietę w dniu 1 lipca 2013 r, na Cmentarzu na Bródnie w Warszawie. Poza najbliższymi, Zbyszkiem, Izą i Michaelem, w pogrzebie uczestniczyli sąsiedzi Eli, znajomi i przyjaciele, ale także my maturzystki 1969 r – Ewa Arendarczyk z córką Agnieszką, Małgosia Marciniak, Ela Wątróbka, Basia Karwowska, Joasia Pilicz, Ala Sitkiewicz, Halinka Iwaniuk i Maluki. Brała udział również w ostatniej drodze siostra Janina. Uczestniczyliśmy we mszy św. pogrzebowej w starym, drewnianym kościółku. W nawie głównej była wystawiona trumna obsypana kwiatami położonymi przez najbliższych i uczestników pogrzebu. Tuż przy trumnie wystawione było prześliczne zdjęcie Eli, która do nas uśmiechała się i jakby mówiła –„nie martwcie się, spotkamy się za jakiś czas”. W czasie mszy św. przepięknie śpiewała Joanna, ksiądz po zakończeniu wspólnej modlitwy, w imieniu Rodziny, wspomniał Elę i Jej życie. Modliliśmy się razem za duszę Eli i za pozostających w smutku po śmierci Eli, aby dobry Bóg dał Im siły przetrwania w tych trudnych chwilach i nadzieję na spotkanie. Potem nastąpiło złożenie trumny do grobu, w którym są pochowani dziadkowie i mama Eli. Zmówiliśmy dziesiątkę różańca, do grobu wielu z nas wrzuciło przygotowane przez Izabelkę bukieciki kwiatów. Grób pokryty został kolorowymi wiązankami kwiatów, jedna z nich została położona przez Ewę w imieniu nas wszystkich – koleżanek z Szymanowa, kwiaty były w barwach odcieni fioletu, kolorach ulubionych przez Elę. Złożyłyśmy kondolencje Zbyszkowi, Izie i Jej mężowi, Halinka z Małgosią zaprosiły na spotkanie wspomnieniowe i obiad do klasztoru urszulanek na ulicę Wiślaną. Zaproszenie zostało przyjęte i po jakimś czasie spotkaliśmy się wszyscy w refektarzu. To chyba był najlepszy pomysł dla Rodziny i dla nas, to miejsce i ten czas. Byliśmy razem w miejscu ustronnym, dalekim od pośpiechu i hałasu miasta, stworzonym dla naszych rozmów o Eli. Było cudownie, jeśli tak można powiedzieć, były łzy i uśmiechy, były smutne wspomnienia i takie, które rodziły radość i na chwilę zapominało się o powodzie naszego spotkania. Zbyszek i Iza z Michaelem dzielnie trzymali się, opowiadając o Eli i Jej ostatnich chwilach. Małgosia z Halinką wspomniały jeszcze o niezwykłym zdarzeniu, przeżytym wspólnie w szpitalu. Przy zmarłej Eli ,gdy kreska na monitorze już od jakiegoś czasu podawała okrutną wiadomość , dał się słyszeć cichy, żałobny śpiew Michaela. Nastąpiła cisza, zadumanie, wspomnienie i modlitwa. Dla osób , które nie znają Michaela , dodam, że Michael jest kantorem. W trakcie naszego spotkania u Halinki, wspominając tę szpitalną chwilę, poprosiłam Michaela, by zaśpiewał kadisz, modlitwę wysławiającą imię Boże, wyrażającą poddanie się Jego woli , jest odmawiana w czasie nabożeństwa żałobnego. Co prawda, nie uczestniczyliśmy w nabożeństwie, ale nikomu nie przyszło do głowy , że ta modlitwa, przy stole, po obiedzie , będzie niestosowna. Cisza i znowu usłyszeliśmy przejmujący, zawodzący w bólu, głos Michaela, który modlił się, a my razem z nim. Ta ekumeniczna chwila połączyła nas jeszcze mocniej. To przeżycie dla wszystkich było cudowne. Potem już były wspomnienia inne. Dowiedziałyśmy się, że Ela robiła sama dla siebie ozdoby do sukienek, torebek, były to kwiaty z materiału, zrobione według specjalnej technologii, w kolorach bzu, fiołków i lawendy. Teraz zapewne zdobią uroczą i ciepłą Izabelkę. Siostra Janina z Joasią wspomniały ostatnie ich spotkanie z Elą, w mieszkaniu Elżbiety i Zbyszka, jakie to były radosne chwile, mimo okoliczności smutnych, bo samopoczucie Eli pogorszyło się na tyle, że nie mogła dojechać z wizytą do Szymanowa. Wspomnienia towarzyszyły nam w czasie przygotowanego przez siostry urszulanki, pysznego obiadu. Na koniec naszego spotkania był podany Małgosi tort. Czuliśmy wszyscy, że spędziliśmy wspólnie niezapomniane chwile. Elżbieta była cały czas z nami. Wiele z nas, które nie mogły przyjechać na pogrzeb, napisało wiele ciepłych słów do Zbyszka i Izy i były w tym dniu razem z nami, mimo dzielącej odległości, nie tylko w Polsce, ale również w Austrii, Norwegii, Szwecji i Francji, modląc się za duszę Eli. Wszystkie listy zostały przekazane Zbyszkowi. W tym miejscu, chcę powiedzieć, że dzięki Zbyszkowi i Izie miałyśmy Elę tak długo, była przez Niego przywożona na spotkania klasowe do Ewy, do mnie, na uroczystości i nie tylko do Szymanowa, byli z nami razem, we dwoje. Ten trudny czas bardzo nas wszystkie zbliżył i z Elą i Zbyszkiem. A więc naturalną decyzją, która nam się sama nasunęła w czasie tego spotkania, było zaproponowanie Zbyszkowi tytułu Honorowego członka naszej klasy Matura 69. Tytuł i członkostwo zostały przyjęte. Dziękuję także Ewie, Joannie, Halince za szczególną więź z Elą, którą Ela bardzo ceniła i pewno nie jeden raz Wasze spotkania i rozmowy, dawały Eli otuchę, spokój i zmieniały tematy, które, na co dzień były raczej przygnębiające. Dziękuję również Halince i Małgosi, za to, że były z Elą do końca. O tym, co działo się w ostatnich dniach życia Eli, była informowana siostra Janina, zresztą siostra w czasie choroby była z Elą i Zbyszkiem cały czas, pamiętała i zapewne i teraz pamięta w modlitwach o Eli i Jej najbliższych. I my także pamiętajmy w modlitwach o Eli i Jej najbliższych. Myślę również, że kilka z nas powinno być objętych szczególną naszą pamięcią i opieką, proszę więc o modlitwę za nie i za ich zdrowie. Zbyszku, Izo i Michaelu serdecznie Was całujemy, myślimy o Was i dziękujemy za nasze ostatnie spotkanie. Zapewniamy, że Ela i to spotkanie pozostaną na zawsze w naszej pamięci. W imieniu koleżanek z Szymanowa Maluki /Kwilecka/ Wiercińska
„Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą”. Ileż realizmu i głębokiej prawdy zawarł w tych słowach ks.Twardowski… Kiedy odchodzi ktoś, kto zawsze był, pozostaje pustka. Kiedy odchodzi ktoś, kto zawsze był i był dla nas kimś ważnym, niezwykłym, pozostaje pustka i ogromny smutek. Ktoś kiedyś powiedział, że powinniśmy raczej Panu Bogu dziękować za ten wspólny czas, wspólnie spędzone chwile, mniej koncentrować się na smutku. Ale to nie jest takie proste… Brakuje mi Eli. Nie widywałyśmy się często. Nie rozmawiałyśmy przez telefon często. Każda z nas miała swoje życie, swoje problemy. Ale wiedziałyśmy, tak jak o każdej z nas, Dziewczynach z Szymanowa, że gdzieś tam jesteśmy i zawsze, kiedy odczujemy taką potrzebę, możemy się wzajemnie odnaleźć. Ela byłą moją psychoterapią. Świetnie się z Nią rozmawiało. Była wspaniałym słuchaczem i życzliwym, często bardzo skutecznym doradcą. Miała w sobie niewyczerpane pokłady życzliwości i empatii. I jakiegoś takiego wewnętrznego, odczuwalnego ciepła. W ostatnim, najtrudniejszym dla niej okresie choroby, kiedy akurat, będąc w szpitalu, dostała wyniki nie pozostawiające złudzeń co do przebiegu choroby, rozmawiałam z nią przez telefon. Rozmawiałyśmy długo o tym, co będzie, jak to jest, dlaczego tak jest, co Ją czeka… W pewnym momencie powiedziała śmiejąc się: - No! To nie musimy już o mnie, bo o mnie to już wszystko wiadomo. Opowiadaj, Joasieczko, co u ciebie! Taka była Ela. Lubiłyśmy razem balangować. Nie, nie, to nie to, co myślicie… Kilka razy w roku (niestety za rzadko…) Ela prosiła Zbyszka o zwolnienie z domu i usprawiedliwienie nieobecności , ja zabezpieczałam na cały dzień wikt i opierunek mojej rodzinie i… wybierałyśmy się do dużego Centrum Handlowego. Nie, nie, to nie to, co znowu myślicie. Taki dzień nazywałyśmy z Elą BALANGODNIEM. BALANGODZIEŃ. Robiłyśmy tego dnia wszystko to, na co miałyśmy ochotę. Oglądałyśmy, co chciałyśmy, jadłyśmy, co chciałyśmy, mierzyłyśmy, co nam się żywnie podobało, wymyślałyśmy sobie nowe makijaże, a poza tym gadałyśmy, gadałyśmy, gadałyśmy… O wszystkim. Wchodziłyśmy do najdroższych sklepów, mierzyłyśmy najpiękniejsze i najdroższe kiecki i różne inne ciuchy. Komentowałyśmy bardzo serio, rozmawiałyśmy ze sprzedawczyniami bardzo konkretnie, one były też wobec nas, wiadomo, bardzo uprzejme, nawet miłe i wyrozumiałe... No i nic nie kupowałyśmy, bo… np. nie pasowało nam do naszych szaf… Kiedyś Ela kazała mi przymierzyć w którymś z tych dużych sklepów, taką koszmarnie śmieszną, patchworkową marynarkę ze Statuą Wolności. Myślałam, że zdechnę ze śmiechu. Chodziło o to, że przechodzący ludzie nam się przyglądali, a my bardzo poważnie dyskutowałyśmy, do czego będę tę marynarkę nosić, bo bardzo mi w niej twarzowo i bardzo mi się przyda… Lubiłyśmy zaglądać do sklepów z kosmetykami. Malowałyśmy się najlepszymi kosmetykami, bardzo grymasiłyśmy i ciągle nie byłyśmy przekonane, czy lepszy będzie dla nas krem za 2000, czy za 3000… Jak była makijażystka, tośmy się i makijażowały… Potem prosiłyśmy o zapakowanie próbek do małych pojemniczków, bo przecież musimy najpierw, zanim kupimy, wypróbować. Byłyśmy w tym całym szaleństwie dość lubiane, więc zdarzało się, że nic nie kupując, panie sprzedawczynie dodawały nam do naszych próbek jeszcze swoje, firmowe … Jak nam się zachciało jeść, to robiłyśmy szybki bilansik, na co mamy ochotę i szłyśmy np. na pizzę, na lody, na kawę… I gadałyśmy, gadałyśmy, gadałyśmy… Lubiłam rozmawiać z Elą. Czasem zostawiałam problem do naszego balangodnia, żeby go z Elą omówić. Zawsze bardzo uważnie słuchała… Kiedyś, w Galerii Mokotów, siedziałyśmy przy wyśmienitych lodach. Jakoś tak zaczęło się dziwnie ściemniać, ale nam się tak dobrze rozmawiało, że tego nie zauważyłyśmy. Podszedł do nas jakiś pan i powiedział: - Proszę pań, MY JUŻ ZAMYKAMY… Tak… z Elą świetnie się rozmawiało. Bardzo to smutne, że muszę pisać w czasie przeszłym… Niestety, nasz ostatni balangodzień spędziłyśmy w październiku 2012 w domu Eli przy Pajdaku… Kilka dni wcześniej Ela bardzo chciała jeszcze raz pojechać do Szymanowa. Odwiedzić ukochaną s.Janinę, jeszcze raz pooddychać atmosferą „naszego” Szymanowa… Bardzo za tym tęskniła, ciągle nie wiedząc, czy wystarczy życia, żeby tam jeszcze kiedyś zajrzeć. Niestety, kiedy już niemalże widoczne były mury naszej szkoły, a z lewej strony, charakterystyczne, dwie wieże Szymanowskiego kościoła, Ela nagle poczuła się bardzo źle i Zbyszek, bez słowa, szybko zawrócił w stronę Warszawy. Poinformowaliśmy o tym s.Janinę, która czekała na nas, pewna, że zaraz się u niej zjawimy. Kilka dni później zadzwoniła do mnie i delikatnie zapytała, czy, jeżeli Ela się oczywiście zgodzi i poczuje troszkę lepiej, czy może to ona by przyjechała do Eli, do domu, w gości. Wizyta ss.Niepokalanek w prywatnym domu którejś z nas, była dla nas, szczerze mówiąc, trochę z pogranicza egzotyki. Dla Eli, perspektywa tych odwiedzin okazała się tak wielką radością, że zastanawiałam się i sama to sobie potwierdziłam, również cudowną terapią na jej ciężką chorobę, bo w ciągu tych kilku dni oczekiwania na odwiedziny s.Janiny, Ela poczuła się nieporównywalnie lepiej. Kilka dni później dowiedzieliśmy się, że s.Janina dostała pozwolenie od Matki Generalnej, która akurat w pilnych sprawach zgromadzenia udawała się do Warszawy, tak więc, razem z s. Irmą, naszą historyczką, przyjechały do Eli w gości. Ela była tak szczęśliwa, że trudno mi nawet znaleźć słowa, żeby to opisać. Siostry przyjechały w swoich słynnych niebieskich fartuszkach, więc poczułyśmy się z Elą prawie jak w szymanowskim domu. S.Janina dodatkowo – bez swojego obowiązkowego granatowego sznura, o czym nas poinformowała od razu po przekroczeniu progu mieszkania Eli: - Wyobraźcie sobie, że nie mam sznura!!!! Matka Generalna przytrzasnęła swój sznur drzwiami i przez całą drogę utytłał się w błocie! No, przecież nie mogła chodzić z takim brudnym sznurem, więc zdjęłam swój i jej dałam! Ja jestem BEZ SZNURA! I śmiała się, jak dziecko, które zrobiło kawał mamie i nie włożyło jakiejś części garderoby… Siedziałyśmy potem wszystkie przy stole, rozmawiając, śmiejąc się, wspominając, opowiadając, a Zbyszek, jak najlepszy manager kuchenny, najlepszej restauracji świata, donosił nam z kuchni potrawy własnoręcznie ugotowane, pełniąc równocześnie honory domu. S.Irma tylko w pewnym momencie nie wytrzymała i wykrzyknęła: - A skąd pan wziął TAKI DUŻY KARTOFEL??!!! – w momencie, kiedy Zbyszek podsunął jej pyszne, pachnące, parujące ziemniaczki, wśród których znalazł się jeden nieco zmutowany, zajmujący pół półmiska kartofel. Karcący wzrok Eli ukierunkowany na rodowy kryształ, na którym parowały podane przez Zbyszka ziemniaczki, uzmysłowił mi, że na dopuszczenie do kuchennego licencjatu z rąk Eli będzie musiał Zbyszek jeszcze trochę poczekać. Potem na stół wjechały wety z pysznym sernikiem z owocami w galaretce, ze sporym dodatkiem curcumy, którą Zbyszek i Ela dodawali do większości potraw, jako przyjęte w medycynie naturalnej, antidotum na rozwijającą się chorobę Eli. Muszę powiedzieć, że jadłam również kiedyś u Eli żółciutkie gofry z dodatkiem curcumy i do dziś czuję ich oryginalny, pyszny smak. Młoda siostra, która była kierowcą sióstr, nie bardzo chciała do nas zajrzeć, obawiając się może, że odbywają się tu jakieś niecne szaleństwa. Kiedy jednak Zbyszek po raz drugi osobiście ją zaprosił, a Matka Generalna na tę egzotykę szaleństwa młodej siostrze pozwoliła, siostra zjawiła się u Eli. Wydaje mi się, że również dobrze się u Eli czuła, widząc, jaka Ela jest szczęśliwa i roześmiana i jakie roześmiane są nasze siostry. Kiedy wszyscy się już żegnaliśmy, wychodziła od Eli tak samo roześmiana i szczęśliwa, że mogła być z nami. Zrozumiała, dlaczego Ela tak bardzo cieszyła się na to spotkanie. Myślę, że teraz, kiedy Eli nie ma wśród nas, będzie często we wspomnieniach wracać do tego dnia i do tego spotkania, przed którym się tak broniła. Dla mnie ten dzień był niezwykły. Nasz ostatni balangodzień z Elą...
Strona KuPamięci wykorzystuje pliki cookie ("ciasteczka") w celu
zapewnienia dostępu do treści (więcej informacji).
Zmiana ustawień dotyczących przechowywania ciasteczek możliwa jest
bezpośrednio z poziomu Twojej przeglądarki.