Byl zwyklym, prostolinijnym czlowiekiem. Urodzil się w maleńkiej wioseczce niedaleko Radzynia Podlaskiego. Tam też się wychowywal, razem ze swoim rodzeństwem robil psikusy i różne inne, często niemądre rzeczy - jak to dzieci. Potem rodzice taty zdecydowali się przenieść do Warszawy. Tata mial smykalkę do wielu rzeczy, ale byl prawdziwym mistrzem w dziedzinie elektryki. Zacząl pracować na Politechnice wlaśnie jako elektryk. Ponieważ nie byly to latwe czasy dla nikogo, musial dużo pracować. Naprawdę dużo. Jeździl np. na kilkumiesięczne delegacje zagranicę (Niemcy, chyba Bulgaria). Opowiadal nam kiedyś, jak, bęcąc najmlodszym z elektryków w ekipie, musial sam opracować calą linię elektryczną jakiejś hali, która byla tam stawiana. I musial to zrobić sam, bo inni "zachorowali" i nie mogli mu pomóc. I opracowal. Czyli, nabieral doświadczenia, hartu, charyzmy i wprawy. Ciężką pracą, często bez możliwości poradzenia się kogoś, jak to zrobć. Cale życie do wszystkiego dochodzil sam, powoli, cierpliwie, ale systematycznie. Kiedy rodzice dostali przydzial na mieszkanie na Ursynowie, musieli - tak jak wszyscy inni - brać czynny udzial w pracach wykończeniowych budynku. Tata więc ciągnąl kable elektryczne, podlączal, inni w zależności od swojego fachu robili inne rzeczy. Pamiętam, jak wieszalem się tacie na plecach, kiedy kladl podlogę w malym pokoju. Jest kilka zdjęć z tego okresu, na których widać tatę i sąsiadów w kaskach, pracujących w pocie czola przy swoich mieszkankach. Potem razem wszyscy kombinowali, jakby tu zdobyć lodówkę, pralkę, gdzie by tu kupić kafelki do lazienki. Slynne pożyczanie cukru, mąki, potem oddawanie. Konserwy z szynką na święta, pomarańcze jako rarytasy. Mięso na kartki. Trochę z tego pamiętam, ale byly to czasy dla wytrwalych. Trzeba się bylo umieć w tym odnaleźć. Nasza rodzina dawala sobie jakoś radę, chociaż zawsze powtarzano, że dobrze, że my, ich dzieci, mamy możliwość życia w czasach lepszych. Codziennie tata zawozil mnie do przedszkola pzy Politechnice. Zaiwanialiśmy przez calą Hawajską na pętlę autobusową, bo stamtąd odjeżdżal Orbis, który wiózl nas pod zaklad i przedszkole (albo gdzieś niedaleko). Pisząc "zaiwanialiśmy", mam na myśli siebie, malego brzdąca, który musial biec przy szybkim chodzi taty.
Tata mial swoje sposoby, jak np. oduczyć synów wkladania palców do gniazdek. Przyniósl raz urządzonko, kazal chwycić takie dwa końce i puścil przez nie trochę prądu. To uczucie pamiętam do dzisiaj. I już nigdy więcej nie dotykalem gniazdek. Tomeczek przeszedl przez to samo, ale jemu, w przeciwieństwie do mnie, elektryka zostala we krwi. Swoje talenty tata przekazal więc modszemu synowi, czyli Tomeczkowi. Starszy, czyli Michal, mial inne ciągoty, co trochę tatę bolalo i nurtowalo, ale mam nadzieję, że w gruncie rzeczy nie żalowal. W końcu dostarczaliśmy mu różnych atrakcji, z różnych dziedzin życia. Różnorodności mial wbród.
Tata zawsze chcial, żebyśmy my, jego rodzina, mieli jak najlepiej. Stąd caly wysilek wkladal w swoją pracę. Ludzie go szanowali za jego wiedzę, wyczucie, obeznanie, kreatywność. Bo tata zawsze umial znaleźć rozwiązanie. I, co wielu pewnie bolalo, jego rozwiązania byly prawie zawsze najlepsze. Jak już Heniek coś powiedzial, to tak musialo być. I nie dlatego, że mial charyzmę (a mial jej tyle, że można by wielu obdzielić i jeszcze trochę by zostalo), tylko dlatego, że po chwili zastanowienia trzeba bylo przyznać rację - tata znów wiedzial, co mówi. To, co mnie zawsze fascynowalo, to jego spokój przy obmyślaniu. Lubil sobie siedzieć na fotelu, palić papierosa, oglądać telewizję. Mama i my staliśmy zniecierpliwieni, po co tata tyle myśli. Ale zawsze bylo tak: dwie godziny myślenie, pięć minut robienia (oczywiście w sensie umownym). Myśmy często robili odwrotnie i wtedy tata albo my sami musieliśmy albo porawiać, albo robić od nowa. Tata nigdy nie poprawial. Jak już się za coś wziąl - nie ma bata. Będzie dzialalo, nic nie odpadnie, nic się nie zawali. Będzie dzialalo i hulalo. Ci, co go znali, wiedzą, że piszę prawdę.
Poznalem wielu kolegów taty, wielu takich, którzy mu wiele zawdzięczają. Naprawdę. Bezintereswna pomoc to dla taty byl chleb powszedni. Pomógl w życiu wielu osobom, nigdy od nikogo się nie odwrócil (chociaż pewnie czasami powinien), nawet jeśli jeden czy drugi byli mu coś winni. Zawsze jakoś to tak rozgrywal, że jedni byli mu wdzięczni, drudzy dziękowali, inni rozumieli bez cienia obrazy.
Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek stal wyżej od innych. Wszystkich traktowal na równi. Byl kumplem, chociaż ja wiem, że jego koledzy uznawali go za przywódceę i ja widzialem, że liczą się bardzo z jego zdaniem. Mial cechy przywódcze, umial świetnie organizować pracę, nienawidzil partactwa i fuszery. Byl perfekcjonistą w swoich fachu, nie bylo balaganu w kabelkach, wszystko bylo wymierzone co do milimetra. Nic nigdy nie mialo prawa wystawać. I ganial wszystkich równo, jak odwalali kichę. Kląl wtedy jak szewc i nie bylo litości. Chodzil wtedy i poprawial sam po nas wszystkich.
Pracowal później w Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych przy ulicy Chelmskiej. I wlaśnie tam zetknąl się ze światem pierwszych polskich produkcji rozrywki telewizyjnej. Wszyscy pamiętacie slynny teleturniej KOLO FORTUNY. Tata byl tam odpowiedzialny za wszystkie żaróweczki w podlodze, na tablicy, gdzie podświetlaly się litery. Cóż, ekipa z Chelmskiej byla świetna. Tata razem z nimi wszystkimi robil dużo przeróżnych rzeczy. I kiedy Wytwórnia pozbywala się swojego starego sprzętu oświetleniwego (naprawdę byl stary - pamiętam, bo często je wnosilem na górę), tata przejąl to wszystko, ponaprawial, odmalowal, zlożyl, skleil - slowem przywrócil do żywotności. I postawil wszystko na jedną kartę. Dobrzy ludzie z branży oświetleniowej radzili mu, żeby spróbowal się w to wkręcić, bo to obiecujący interes. Tata byl ryzykantem, nawet szalonym, jak się często wydawalo, ale mial nosa, mial tę intuicję jakoś we krwi, bo szczęścia przy tym bylo naprawdę wiele. A może to wlaśnie nie szczęście bylo, tylko to coś, co czyni cię czlowiekiem nieprzeciętnym, wyjątkowym, co odróżnia cię od zwyklego szarego czlowieka. Krótko mówiąc, tata zacząl uczyć się nowego zawodu: oświetleniowca. Oczywiście, bycie świetnym elektrykiem oraz posiadanie nie byle jakiego lba na karku pomoglo mu w miarę szybko się rozkręcić. Umial nawiązywać kontakty, byl slowny, honorowy, jak już coś komuś obiecal - zawsze dotrzymywal slowa, nawet, jeśli mialby na tym stracić (i czasami tracil, ale tylko w sposób materialny). Z biegiem czasu tata dal się w branży oświetleniowej poznać jako osoba niezwykle slowna, porządna, fachowa, szybka i skuteczna. I bardzo honorowa. Nigdy nikomu nie podlożyl świni, chociaż jemu robiono to nie raz, i nie dwa. Nigdy się o nic nie prosil. Nie zniżylby się do tego. Mial swój honor i chociaż dla nas pewne jego decyzje wydawaly się irracjonalne, to jednak nigdy nie pozwolil się zeszmacić. Przez cale życie dbal o swój honor. Dzisiaj pewnie nie ma już takich ludzi. Teraz wszscy walą po bandzie, mają gdzieś zasady i idealy. Ale prawda jest taka, że tata byl żywym świadectwem tego, że można się dorobić na uczciwości, honorze i slowności. Będąc zupelnie przeciętną osobą, nie dziedzicząc po przodkach żadnego majątku, stworzyl firmę H-LIGHT FILM, która pozwolila mnie, mamie, Tomkowi realizować swoje marzenia. Pozwolila wielu osobom podnieść się z dna. Odnaleźć swoją drogę. Przez H-LIGHT FILM przewinelo sie wielu mlodych chlopaków, którzy zaczynali od targania lamp, instalowania ich na sztankietach (czasami to bylo szaleństwo, taka istna mieszanka brawury z glupotą, ale byli w tym prawdziwymi mitrzami), a teraz niektórzy są realizatorami światla, mają pozakladane swoje firmy. Są też tacy, którzy chcieli się uczyć od taty rzemiosla elektryki. Znam takch, którzy z przeciętnych elektryków stali się elektrykami z prawdziwego zdarzenia. Tata mial wszystkie uprawnienia, na niskie, średnie i wysokie napięcie. Tylko on jeden w Wytwórni potrafil czyścić transformatory (reszta się bala). Mial najwyższe odznaczenie, jakie może dostać elektryk w Polsce, chociaż nie ukończyl ani technikum, ani żadnej uczelni wyższej. Energetycy i pracownicy Politechnicy nieraz zwracali się do taty o pomoc, bo nie bylo lepszego gościa od praktyki niż nasz tata. Naprawdę. Te wielkie glowy, znające tyle równań i wzorów, mające w malym palcu wszystkie przepisy i reguly czasami w obliczu realnego problemu dzwonili to Heńka o pomoc. To bylo dla mnie zawsze niesamowite. Uwielbialem sprzeczki elektryków, którzy glowili się nad jakimś problemem, a tata siedzial cicho i z uśmiechem sluchal ich wywodów, a potem, kiedy już skończyly im się naboje i nie doszli do konsensusu, krótkim zdaniem pokazywal im rozwiązanie. I wtedy następowala chwila ciszy (uwielbialem to), a potem wszyscy przytakiwali, że tak, że przecież to takie proste... Bylem wtedy taki dumny, że mam takiego tatę. To mój tata, matoly (bez obrazy, to takie szczeniackie myśli tylko byly).
Firma H-LIGHT FILM (za sprawą taty) miala swój niemaly oświetleniowy wklad we wszystkich najpopularniejszych programach rozrywkowych we wszystkich najważniejszych stacjach telewizyjnych.
A prywatnie tata zawsze marzyl o dzialce w lsie nad jeziorem. Wydzierżawil domek w Starym Folwarku i przez kilkanaście lat cala nasza bliższa i dalsza rodzina, a także koledzy taty mieli okazję poodpoczywać sobie w tym pięknym miejscu.
Kupil dzialkę w Ząbkach, żeby mieć gdzie się spotykać z rodziną w weekendy. Uwielbial sobie tam pomieszkiwać z Sarą, naszym pierwszym psiakiem, z Miśkiem, naszych drugim psiakiem. Czekal tam na nas wszystkich, żeby móc z nami posiedzieć i pośmiać się. Różnie się to ukladalo, niestety i pewnie niejednego z nas sumienie zeżre i wykończy. Cóż, takie parszywe życie.
Tata, oczywiście, nie byl idealny. Swoje sukcesy przeplataly mu się czasem z porażkami. Chcial, żeby wszystko chodzilo jak w szwajcarskim zegraku, ale nie zawsze sie to udawalo. Mial swoje wielkie zalety, ale i wady też mu się przytrafialy. Jak każdemu z nas.
Od samego początku jednak do samego końca pozostal taki sam. Nie uderzyla mu woda sodowa, zawsze byl Heńkiem, bezproblemowym, równiachą, luzakiem.
Nie dbal o swoje zdrowie, mia swoje nalogi, ale szedl do przodu z uśmiechem na twarzy. Mam po nim jego optymizm i wiarę w siebie. Jedni powiedzą, że to malo, ale dobre i to. Zawsze chcialem być w czymkolwiek tak dobry, jak tata w elektryce. Chcialem mieć taką charyzmę, taki umysl, taką zaradność życiową jak on, zawsze chcialem, żeby ludzie darzyli mnie takim szacunkiem i respektem jak mojego tatę. Mam jeszcze na to wszystko trochę czasu, ale nie ma się co ludzić. Drugiego takiego jak nasz tata to dlugo nie będzie.
Przez caly okres choroby zachowywal się tak, jakby byl zdrowy, chociaż chorób nosil w sobie wiele. Bardzo wiele. Jakbym je wszystkie tu wymienil, pewnie ciężko byloby wam w to uwierzyć. Walczyl z rakiem prawie cztery lata. Z innymi chorobami o wiele dlużej. I do ostatnich dni, kiedy byl jeszcze przytomny, pocieszal nas uściskiem ręki, puszczanym oczkiem, slabym uśmiechem i slowami, że jest dobrze, że nic go nie boli, chociaż i tak nikt z nas w to nie wierzyl. Pewnie w glębi ducha bal się śmierci, a może nie - nikt tego nie zgadnie. A jego praktycyzm, realizm w obliczu choroby byl czasami dla nas trudny do ogarnięcia: jak w obliczu śmierci ma jeszcze sily i czas, by zajmować się takimi rzeczami, które nas w przyszlości odciążą.
Nigdy nie chcial być dla nikogo ciężarem, stąd bardzo rzadko prosil kogokolwiek o pomoc. Odwdzięczal sie wtedy z nawiązką. Ci, co go znali, wiedzą, że to prawda.
Od piątku nie ma go już z nami...
Przyjdźcie w czwartek go pożegnać, jeśli go znaliście. Na pewno się ucieszy. Tak martwilo go, że w ostatnim okresie jego życia malo kto go odwiedzal i z nim rozmawial. Bardzo w Was wszystkich wierzyl. Wierzyl w ludzi, chociaż byli tacy, co stawiali mu klody pod nogami. W tacie nie bylo jednak zawiści. I gniewać się dlugo nie umial na nikogo (to też mam po nim).
Cóż, czeka na nas tam wysoko, i pewnie patrzeć na nas będzie od czasu do czasu. A my musimy się jakoś podnieść i żyć dalej.
Michal
|