Krzysiek urodził się w szpitalu przy ulicy Mickiewicza w Częstochowie. Pierworodny syn Anny i Stanisława. Nic zatem dziwnego, że Nasz Tato razem ze swoim teściem wydeptywali ścieżkę przy szpitalnym budynku. Raz po raz krzycząc do pielęgniarek jedno, jedyne pytanie – JUŻ? Wreszcie przyszła ta ważna chwila - urodził się Krzysiu. Radość Rodziców była przeogromna, a zapewne szczególnie Taty. Pierwsze dziecko i od razu SYN – Krzysztof Zbigniew.
Lata niemowlęce i pierwsze kroki to ulica Tartakowa 7 w Częstochowie. Tutaj Krzysiu przeżył pierwszy bolesny kontakt z wrzątkiem. Rodzice jak najlepiej i najszybciej starali się ukoić rozpaczliwy krzyk i płacz malca. Pojawiające się na skórze Krzysia bąble Tato zaczął usuwać. Obecny wtedy w domu teść, nasz kochany Dziadek Franciszek Rybiński, biegiem ruszył na drugi koniec miasta by przynieść butelkę spirytusu do dezynfekcji. Wspólne działania Rodziców i Dziadków odniosły skutek, na Krzysiu nie pozostała żadna blizna po oparzeniu.
Krzysiu, mój starszy Brat. Urodził się trzy lata przede mną. Nie miał ze mną łatwego dzieciństwa. W podstawówce to Krzysiek ciągnął sanki na których siedziałem. Umiał świetnie rysować. Ale to wszystko: szkolne zdolności, wytrwałość w pieszych rajdach po Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, dobra gra w piłkę nożną i jazda na łyżwach, to nic. Krzysiek był wspaniałym opiekunem, zawsze na wyciągnięcie ręki. Zawsze gotowy przyjść z pomocą Rodzicom, mnie i mojej żonie.
Mam wrażenie, że Krzysiek zawsze był mi życzliwy. Lubiłam Go. Chciałam Go wyswatać... ... Życie, decyzje ludzi... wszystko poukładało inaczej. Niech będzie .
Barbara Jabłczyńska
Krzysiek
Dnia 29 listopada 2014 roku o godzinie 18.00 w kościele parafii Świętego Wojciecha przy ulicy Brzeźnickiej 59 w Częstochowie zostanie odprawione nabożeństwo żałobne dla upamiętnienia 5 rocznicy śmierci Krzysztofa Jabłczyńskiego. O czym powiadamiają Mama oraz brat z żoną.
Krzysiek
Krzysztof Zbigniew Jabłczyński (14.07.1955 r. – 28.11.2009 r.), pracownik Huty Częstochowa. Jednak dla nas był nade wszystko rodzinnym i opiekuńczym synem, bratem, szwagrem. Krzysiek był pierworodnym dzieckiem naszych rodziców. W pamięci przewija mi się mnóstwo wspomnień radosnych, zapłakanych czy szalonych. Odbijanie piłki w mieszkaniu, mimo próśb i zakazów, aż do momentu strącenia klosza z żyrandola. Albo kiedy starszy brat ciągnął mnie na sankach, organizował rowerowe wypady po uliczkach Stradomia. A kiedy ciut więcej odrosłem od ziemi zabierał mnie aby razem z nim i jego kolegami kopać w piłkę. Rodzice wpoili nam szacunek do innych ludzi oraz świata przyrody. Krzysiek lubił zwierzęta i chyba z wzajemnością. W dzieciństwie wielokrotnie, ku zmartwieniu rodziców, przyprowadzał do domu różnej maści i wielkości psy. One ufały jemu, a Krzysiek im: wilczurom, bokserom czy mieszańcom. Wiele z tych zgarniętych z ulic Stradomia psów wracało do prawowitych właścicieli z Dźbowa czy Konopisk. Dla innych, no cóż, rodzice musieli szukać opiekunów. Bowiem w domu mieliśmy swój zwierzyniec: psy, kanarki, rybki akwariowe. Dzisiaj o takich ludziach jak Krzysiek mówi się, że to ludzie renesansu. Brat interesował się wieloma dziedzinami życia, czytał książki, słuchał muzyki rozrywkowej oraz poważnej, chodził do teatru, kina, grał w szachy, brydża. Kiedy powstała lista przebojów programu trzeciego polskiego radia brat zaprowadził specjalny zeszyt w którym notował tytuły utworów, ich wzloty i spadki. To dzięki Krzyśkowi podstawową rozgłośnią jaką słucham jest radiowa Trójka. Zainteresowanie kulturą dzielił z pasją do sportu. Jeśli tylko „Włókniarz” miał zawody w Częstochowie, to szedł im dopingować. Siatkówka, lekkoatletyka, piłka nożna, boks i wiele, wiele innych dyscyplin go interesowało i znał się na nich! Dzięki czemu potrafił mi rozszyfrować sportowy żargon. Były chwile kiedy opiekuńczość Krzyśka mnie zaskakiwała. Tak było choćby wtedy kiedy miałem stłuczkę pożyczonym od niego samochodem. Spodziewałem się ostrej reprymendy, a tu na moją informację, że lewy błotnik do wymiany usłyszałem pytanie czy jestem cały. A kiedy powiedziałem, że tak, ale błotnik, lampy … odpowiedział spokojnie, że moje zdrowie najważniejsze, a samochód się naprawi. Z równym spokojem przyjął moją informację, że nie ma akumulatora do samochodu, bo zrobiłem zwarcie i go rozsadziło. Ucieszył się kiedy powiedziałem, że kwas z baterii spalił mi tylko ubranie a ciało jest bez szwanku. Naszą wspólną pasją było żeglarstwo i Mazury. I kiedy odwiedzałem Krzyśka walczącego o życie w szpitalu wspominałem bratu jeden epizod z kilkuletniego wspólnego żeglowania. Wyjście z jeziora Śniardwy na Mikołajskie. Wiatr od strony Mikołajek wpychały nas na powrót na Śniardwy, duże fale utrudniały dodatkowo halsowanie. Byłem skłonny zrobić zwrot przez rufę i zwiać z tej kipieli. Jednak Krzysiek postanowił stawić temu czoła i po bodaj kilkunastu szybkich zwrotach wydostaliśmy się na spokojne jezioro Mikołajskie. … Niestety, choroba okazała się brutalna. To już pięć lat gdy odszedłeś. Spoczywaj w pokoju.
Wspominał Waldemar Jabłczyński, "Głos Hutnika" nr 43/2014 Częstochowa
Strona KuPamięci wykorzystuje pliki cookie ("ciasteczka") w celu
zapewnienia dostępu do treści (więcej informacji).
Zmiana ustawień dotyczących przechowywania ciasteczek możliwa jest
bezpośrednio z poziomu Twojej przeglądarki.