KuPamięci.pl

Marcin Konopczyński


* 26.02.1977

 

+ 23.05.2013

Miejsce pochówku: Warszawa, cm. Bródzieński

,

woj. mazowieckie

pokaż wszystkie
wpisy (24)
Licznik odwiedzin strony
18703
11 listopada 2016
w dniu Marcina imienin, zapraszamy na mszę świętą w Jego intencji o godzinie 19 w sanktuarium świętego Andrzeja Boboli na ulicy Rakowieckiej 61 na Mokotowie.
Zgłoś SPAM
Pewnego dnia przemknę most między dwoma światami i zmyję wszystkie smutki w błękicie się zanurzę i w szczęściu rozpłynę końca mej drogi a początek wszystkiego! (...)
Zgłoś SPAM
11 listopada 2015
w dniu Marcina imienin zapraszamy o godzinie 17 na mszę świętą w Jego intencji w sanktuarium świętego Andrzeja Boboli na ulicy Rakowieckiej 61 na Mokotowie.
Zgłoś SPAM
23 maja 2015
23 maja o godzinie 9.00 w sanktuarium św Andrzeja Boboli na ul. Rakowieckiej 61 odbędzie się msza w w intencji Marcina. Chętnych zapraszamy do wspólnego udziału w modlitwie za Jego duszę.
Zgłoś SPAM
23 maja 2014
Dnia 23 maja o godzinie 20.00 w kościele Jezuitów na Starym Mieście odbedzie się msza święta za Marcina. Zapraszamy wszystkich chętnych do wzięcia udziału w liturgii za Jego duszę.
Zgłoś SPAM
Msza Święta w intencji Marcina
Dnia 10 listopada 2013 o godzinie 16.00 w kościele Jezuitów na Starym Mieście (ul. Świętojańska 10) odbędzie się msza św. w intencji Marcina. Serdecznie zapraszamy wszystkich, którzy chcą wziąć udział w liturgii za Jego duszę.
Zgłoś SPAM
Pamięci Marcina...
Dla Tosi, Ani, Ani, Andrzeja, Basi i Filipa. I dla wszystkich, którzy będą pamiętać. …każde wspomnienie to nasze spotkanie najłatwiej się pamięta kiedy kogoś nie ma… ks. J.Twardowski Dziwna jest pamięć. Ucieka, a potem kiedy przychodzi taka wiadomość - wszystko wraca. Wspomnienia chwil, trochę jak fotografie. Tych drugich mam niewiele, tych pierwszych sporo. Chciałabym, żebyście o nich wiedzieli. Przyjaźniliśmy się. Mocniej. Słabiej. Z przerwami. Latami. Marcin miał niesamowite poczucie humoru. Jego szybkie, celne riposty bawiły mnie i naszych wspólnych znajomych przednio. Jestem pewna, że chciałby, żebym opowiedziała kilka z naszych wspólnych historii z ‘przymrużeniem oka’. Nasza ostatnia korespondencja facebook’owa to mój komentarz do zdjęcia „rudzielca” – małej Tosi: Ja: „Marcin, ona ma Twoje oczy!;-) świetna jest:-)” Marcin: „Doris, no nie da się ukryć, że testy DNA byłyby czystą rozrzutnością :-)))” Pamiętam nasze pierwsze spotkanie w kawiarni na Krakowskim Przedmieściu. Wysoki, przystojny chłopak opowiadał mi z pasją o lataniu, o marzeniu bycia pilotem Boeingów. Ja jemu o Afryce i możliwościach pracy w Botswanie. Od razu mieliśmy dobry kontakt. Może była to trochę świadomość tego, że nasze rodziny się znały od lat, a może bardziej porozumienie na poziomie ‘wyrwania’ się z życia miejskiego czy tradycyjnego do tego innego, bardziej przygodowego. Nie wiem. Ale wiem, że ‘od wtedy’ się rozumieliśmy. Często dzwoniliśmy do siebie przedyskutować i prześmiać życie polityczne Polski. Pożartować z tych, których widzieliśmy na szklanym ekranie. Zazwyczaj ‘na gorąco’, kiedy Polska polityczna się kłóciła, my byliśmy on-line. Mogliśmy to robić, mieliśmy oboje wolne zawody. I robiliśmy to do oporu, pokładając się ze śmiechu. Za każdym razem kiedy wsiadałam do samolotu do Nairobi czy Dar Es Saalam w Amsterdamie, wysyłałam Konopowi smsa o podobnej treści: „Właśnie widzę wysokich, przystojnych pilotów z KLMu. Jak dęby. Zupełnie jak Jasińscy ” Marcin się wtedy cieszył – i z tego porównania do pilotów Boeingów i z tego hołdu oddawanemu w domyśle seniorowi rodu – dziadkowi Jasińskiemu. Bardzo był z niego dumny. Uspokajał mnie też kiedy pytałam o niebezpieczne w moim odczuciu lądowania na niektórych z moich wypraw. Brał zazwyczaj kartkę papieru i rysował mi skrzydła samolotu. Nic nie rozumiałam z jego fachowych wyjaśnień, ale wiedziałam, że ma rację. Że te samoloty się tak łatwo nie rozbijają… Kiedy zaczynałam nowe życie na kolejnym swoim, Konop jeździł ze mną po bzdury czasochłonne - listwy i lakiery do podłogi. Taką to wydaje się teraz drobnostką, ale we współczesnym, zwariowanym, szybkim życiu, on zawsze znajdował czas na pomoc. Był kociarzem. Został ojcem chrzestnym Sky’a i Roanny – moich wymarzonych kotów brytyjskich. Kiedy się po nie wybieraliśmy, zapytał mnie dlaczego mam jedną klatkę na dwa koty i uśmiał się, kiedy wyjaśniłam, że drugi kot ma przecież dopiero pół roku i na pewno jest mały. Wiedział lepiej niż ja, że ta rasa to dosłownie mini-misie. Później jednego z tych miśków musiałam trzymać na kolanach, kiedy wracaliśmy do mojego domu. Kiedy podjechaliśmy je odebrać z pięknego, chociaż opanowanego przez 40kotów, domu w Podkowie Leśnej, widząc moje przerażenie na twarzy (cały dom śmierdział i przeraźliwie miauczał), Konop pokazał mi pięknego kota Sky’a, którego miałam odebrać i powiedział: „Nawet nie myśl o wyjściu stąd bez niego”. I siedzieliśmy w tym smrodzie przez dwie godziny. Bo Marcin tak zdecydował. Latałam z Marcinem. Był świetnym pilotem. Moja praca zawodowa wymaga częstego przemieszczania się małymi samolotami, więc to po prostu wiem. Kiedyś zadzwonił i zapytał: „Doris, gdzie Cię podrzucić?” Poprosiłam o kurs do Gdyni na festiwal. Kiedy wylatywaliśmy z Warszawy, zobaczyłam poniżej duży plac pełen samochodów. „Marcin, dlaczego wszystkie samochody mają szare dachy?” zapytałam. „Bo to Wólka, Doris. To Wólka…” Przez wiele lat anegdota ta biła rankingi popularności w naszym gronie. Dzisiaj brzmi niestety dla mnie koszmarnie… Konop miał odwagę zmierzyć się nie tylko z powietrzem, ale też z problemami domu rodzinnego. Niewielu mężczyzn to współcześnie potrafi. Wiem ile go to kosztowało. Nigdy nie ukrywał swoich trosk i uczuć dotyczących jego bliskich i ich życiowych decyzji. Kiedy skończył terapię lata temu, zobaczyłam dojrzałego mężczyznę. Poznał wtedy Anię. Przyszła miłość, na którą czekał. Urodziła się Tosia. Dobra i prosta życiowa droga. Ostatni raz widzieliśmy się w Krakowie. Marcin wpadł zjeść ze mną i moją przyjaciółka obiad, jego szef załatwiał sprawy zawodowe. Konop był wtedy bardzo szczęśliwy. Opowiadał z entuzjazmem o Tosi, o planach małżeńskich i powiększenia rodziny. Pokazywał nam zdjęcia ze spacerów z córeczką. Cieszył się ze stabilizacji zawodowej, z szacunkiem mówił o człowieku dla którego pracował. Wreszcie udało mu się połączyć pasję i wolność latania ze szczęśliwym życiem rodzinnym. Nie ma go dzisiaj tu na dole, chociaż coś mi mówi, że on tam lata nad nami cały czas z tym swoim szelmowskim uśmiechem. Przecież, gdyby miał wybrać raz jeszcze, latałby tymi swoimi samolotami. Bo to była tak ważna część Jego życia. I ważna część Jego samego. Marcin, przyjacielu, będę Ciebie pamiętać. I kiedyś, tak jak planowaliśmy, polecimy sobie razem nad Botswaną… Doris
Zgłoś SPAM

Marcin pojawił się w naszej firmie, ITI Film Studio, w 2000 roku. Od razu otrzymał pseudonim "Niewiem". Wzięło się to stąd, że na pytanie koleżanki: Jak ma na imię ten nowy? Któryś kolega odpowiedział: Nie wiem. Pseudonim był o tyle "trafny", że Marcin wiedział wszystko. Miał ogromny zasób wiedzy na różne tematy. Bywały nawet takie sytuacje, że ktoś mówił: Idź i zapytaj Niewiema, on wie. Niestety, nie popracował z nami zbyt długo. Chyba ciągnęło go jednak do latania. Odszedł, ale wracał. Odwiedzał nas, najpierw w ITI, potem w Film Garden. Ostatni raz wpadł do nas bodajże w marcu, pochwalić się córeczką. Jakże był dumny i przejęty tym, że ma tak wspaniałą córkę... Marcinie, przeleciałeś przez nasze życie tak szybko... Szkoda, bo byłeś na prawdę porządnym facetem, o co w dzisiejszym świecie nie łatwo. Będziemy Cię często wspominać, także dlatego, że ilekroć ktoś wypowie słowa "nie wiem", pomyślimy o Tobie...

Zgłoś SPAM
-
Powiadom znajomych
Imię i nazwisko:
Adres e-mail:
-
-

22.06.2013