http://pamieci-dzieci-zakatowanych.kupamieci
.pl/
Kiedy zamykam oczy widzę Oskarka leżącego zmarłego na łóżeczku, w jego oczach widać cały ból które te małe serduszko musiało znieść. Muszę wierzyć że jest druga strona życia w której jest teraz dusza Oskarka wolna od bólu i cierpienia.
Oskarek Małgorzaciak
( 4 latka )
Oskar konał samotnie w milczeniu
Nie płakał z bólu, bo się bał. Nie wołał o pomoc, bo mama go nie broniła. Nie prosił o litość, bo jej nie zaznał… Opis ran na jego ciele przypomina ofiary średniowiecznych tortur. Dlaczego spotkał go tak okrutny los?
Kaplica kościelna tuż przy cmentarzu. Wokół gęstniejący tłum. W środku biała, mała trumna. Przy niej kilkanaście osób. Ktoś unosi wieko trumny. Przerażliwy pis wydobywa się z wszystkich gardeł. Wypełnia kaplicę, przechodzi w skowyt . Łzy zalewają twarze. Boże!! Boże!! Na wojnie tak nie torturowali! Takie wspaniałe dziecko..Ktoś się kiwa, ktoś łapie za głowę, ktoś mdleje…
„Oskarku – mówi ksiądz nad mogiłą- jako dziecko przeszedłem przez obóz zagłady. Miałem więcej szczęścia niż ty. W tamtym piekle spotkałem się z litością i pomocą.Tobie nie pomógł nikt….”
Oskar wrócił do swojego raju…
Oskarek Małgorzaciak żył cztery lata. Pierwsze dwa w raju, następne dwa w piekle. Jego raj to ulica Partyzantów w Piotrkowie Trybunalskim. Małe kamienice, domki, jezdnia z kocimi łbami i szpalerem drzew, ogródki z dzikim bzem, komórki. Skromnie, bałaganiarsko, swojsko, zielono. Mieszkał tu Marek Zajda. Urządził sobie pokoik w suterenie kamienicy. Na wyższych piętrach mieszkają jego dorosłe dzieci, wnuki, matka. marek jest starszym, doświadczonym przez los wdowcem. Zaopiekował się Joanna, matką Oskra. -Spotkałem Aśkę, gdy miała 20 lat, była w ciąży, nie miała gdzie się podziać ani za co żyć-wspomina. -Miała ciężkie życie. Chowała się w domu dziecka, potem w rodzinie zastępczej. Gdy zmarła matka zastępcza, znów wylądowała w sierocińcu. "U mnie są dwa łóżka"- powiedziałem- "a i jedzenia wystarczy". Została tu. To ja wiozłem ją do szpitala na poród. To ja wziąłem nowonarodzone dzieciątko na ręce - Marek garbi się, chowa głowę w ramionach, a twarz w dłoniach. -Oskarek przybiegał do mnie w nocy do łóżka, przytulał się... -głuchy głos wydobywa się gdzieś z głębi. -Codziennie siadał mi na kolanach i jadł obiad... Śmiał się, klaskał, gdy grałem na akordeonie, to mu kupiłem taki mały... . Zawiesiłem mu w ogródku huśtawkę, kupiłem rowerek trójkołowy. Mówił do mnie "wujek-tata!". Kochałem go... Nikt go tu nie uderzył, nie podniósł na niego głosu. Aśka opiekowała się nim. Zawsze był czysty, najedzony i dopilnowany. -Zrobiłem głupotę. Jechałem samochodem po spożyciu... -Marek kiwa głową nad zawiłościami losu. -Złapali mnie. Dostałem pół roku odsiadki. Powiedziałem Aśce: "Ja jestem stary, idę do więzienia, ty młoda, ładna, znajdź sobie porządnego chłopaka, ułóż życie, wychowaj dziecko". Dostała mieszkanie komunalne, no i poszła. Gdy Oskar opuszczał swój raj, miał dwa lata. Był ślicznym, niebieskookim blondynkiem, rezolutnym, rozgadanym, garnącym się do ludzi. Ważył 12 kilo. Po dwóch latach w piekle ważył...11 kilo, miał wybite zęby, poranione ciało i duszę, bezbrzeżny smutek w oczach.
Dramat chłopca zaczął się w momencie, gdy próg mieszkania przekroczył Artur N. Zamieszkał z nimi. "Chłopak mnie denerwował - opowiada beznamiętnie Artur. - Cały czas był głodny, uparty. Zacząłem go karcić. Najpierw tylko po d***e. Później były ciosy pięścią w brzuch, w głowę, twarz, szyję. Albo kopniaki". Gdy Oskar sięgał po nieswoją miskę zupy, Artur złamał mu rękę. Gdy skulił się z zimna, Artur włożył mu rękę do rozgrzanego piecyka. Gdy malec otworzył lodówkę, żeby coś zjeść, dostał silnego kopniaka w twarz. Pękła warga, wgniotło się dziąsło, poleciała krew, zęby się chwiały. Artur ze śmiechem wyciągnął dziecku zęby z buzi. Oskar znalazł się w matni. Na początku wyciągał ręce do matki, błagał o pomoc. A ona... dokładała jeszcze cierpień: szarpała, klęła, biła po plecach. Chłopczyk nie miał się komu poskarżyć, dokąd uciec. Jego kat mieszkał razem z nim. Mógł bić go w dzień, w nocy, nad ranem. I robił to. Gdy chłopiec krzyczał z bólu, dostawał mocniej i więcej. Cierpiał więc w milczeniu. Tłumił ból i łzy. Ostatniej zimy chyba sam widok chłopca doprowadzał ojczyma do furii, bo ciało Oskara było jedną wielką raną. Skóra na plecach zdarta do mięsa, przez ranę na nadgarstku widać było kość, ręce przypalone, broda i usta zapadnięte, zniekształcone. Udręczony organizm nie wytrzymał. Chłopiec zmoczył się w łóżku. Ale nawet nie pisnął. Cicho, w samotności cierpiał całą noc. Rano prawda wyszła na jaw: łóżko było mokre. Artur pochylił się nad malcem. Zacisnął pięść, wymierzył cios w brzuch. Weszła głęboko. Oderwały się nerki. Uderzył drugi raz. Pękła wątroba. Oskar westchnął, gałki oczne poszły do góry, zakryły się białkami. Mijały godziny. Dopiero gdy Artur wyszedł z domu, poskarżył się cichutko: "Mamo ! Brzuszek boli...". Matka nie reagowała. Zajmowała się 9-cio miesięcznym bratem Oskara, którego ojcem jest Artur. Ten syn był kochany, pielęgnowany. Wieczorem Oskar wymiotował krwią. Nie ruszał się, czasami przewracał tylko oczami. Tracił przytomność. Artur i Aśka położyli się spać. Rano Artur podskoczył do łóżeczka Oskara sprawdzić, czy znów się nie zmoczył. Już szykował pięści do ciosów. Dziecko nie ruszało się, było sine, z ust ciekła krew. Oczy miał nieruchome, szeroko otwarte. Artur poczuł strach. O siebie. Jeszcze będzie na niego. Uciekł z domu i anonimowo zadzwonił na pogotowie.
Koszmar Oskara zaczął się gdy malec miał zaledwie 2 latka. Ale prawdziwe piekło opiekunowie zgotowali mu, gdy Joanna M. poznała Artura N. i zaszła z nim w ciążę. Szybko okazało się, że ojczym nienawidzi Oskara równie silnie, jak matka.
Oskarek od drugiego roku życia był systematycznie maltretowany, katowany fizycznie i psychicznie. Bity, poniżany i głodzony. Mimo, że miał cztery lata ważył mniej niż półtora roczne dziecko – zaledwie 11kg. Długotrwałe głodzenie spowodowało, że chłopiec miał bardzo silną anemię. To jednak nie wzruszało jego opiekunów. Kiedy pewnego dnia na rodzinnej imprezie Oskar zapytał, czy może dostać coś do jedzenia i chciał wziąć sobie miskę zupy, jego kat – Artur N. złamał mu rękę, przemieszczona kość prawie przebiła skórę. Chłopiec wył z bólu, każdy ruch sprawiał mu niesamowite cierpienie. Żył ze złamaną rączką przez 10 miesięcy, aż do dnia …. swojej śmierci.
Ojczym Oskara katował go za wszystko. Za to, że się odezwał, krzywo spojrzał, że prosił o jedzenie, za to, że jak każde dziecko domagał się czułości. Rzucał nim o ściany i meble. Przypalał żelazkiem i piecykiem. Przerażony malec biegał po pomoc do matki. Ale ona jeszcze mu dokładała razów. Biła go pięściami po plecach, nogach i rękach. Potrafiła kopać go z kolana w klatkę piersiową. Ślady na ciele dziecka wskazują, że oprawcy systematycznie je torturowali. Zwyrodniały ojczym kopnął go kiedyś w twarz tak silnie, że chłopiec stracił kilka zębów. "Kopnął go i... trochę mu poleciała krew, no i... te zęby mu się zaczęły ruszać. On doszedł do niego i tego jednego zęba to mu normalnie wyciągnął, a drugiego... Oskar sobie sam wyjął. Zaczął grzebać w zębach, w buzi... A dwa wcześniejsze zęby same wypadły" - opowiadała policjantom matka.
Gdy Artur N. kopnął go w brzuch, Joanna M. beznamiętnie patrzyła, jak cierpi. "Oczy przewróciły mu się do góry" - zeznał potem ojczym policjantom. A kiedy maluch płakał i wymiotował krwią, nie zrobili nic, by mu pomóc. Wręcz przeciwnie. Bili go dalej. Tym razem za to, że krwią ubrudził posłanie.
Gdy przyszedł w nocy do łóżka mamy szukając ukojenia i matczynego ciepła, ojczym zaczął go bić. "Dałem mu dwa kopy i musiał wracać do swojego łóżka" - zeznał policjantom Artur N.
Opiekunowie torturowali malca na wiele okrutnych sposobów. Jego małe ciało było całe w siniakach, krwiakach, skóra nosiła wiele znamion cięcia i przypalania. Na ciele chłopca znajdowały się też miejsca zupełnie skóry pozbawione, wyglądało to tak jakby została celowo odcinana by przysporzyć dziecku dodatkowego cierpienia. Był bity pięściami, pasem, kablem, różnymi przedmiotami, kopany, duszony, rzucany o meble. Wszystko to za to, że się urodził i chciał być kochany jak każde dziecko. Mimo, że matka go nienawidziła i maltretowała prawie na równi z ojczymem, to chłopczyk nie mając nikogo innego przychodził wciąż do niej w nadziei, że kiedyś jego koszmar się skończy. Że mama weźmie go na kolana, mocno przytuli i przeprosi. Że w końcu będzie miał rodzinę tak jak inne dzieci. Maleńki Oskarek zapewne nie mógł zrozumieć, dlaczego on jest tak okrutnie traktowany, podczas kiedy jego przyrodni brat Kacper (syn jego matki i konkubenta) jest oczkiem głowie swoich opiekunów. Drugie dziecko było wręcz wychuchane. Czyste, zadbane, uśmiechnięte, dobrze rozwijające się – jak stwierdziła opieka społeczna i lekarze. Co mogło czuć 4 letnie dziecko widząc w jaki sposób i z jaką czułością jego matka i ojczym zajmują się Kacperkiem?
Oskar bity był pod każdym pretekstem. Matka biła, bo "był niegrzeczny", bo "ciągle wołał jeść", bo "płakał". Jej konkubent bo "chciał zjeść zupę", bo na jego widok "siusiał w majtki", bo "był" ... .
Gdy Artur N. zbił go ostatni raz wymierzając mu kilka ciosów pięścią w malutki brzuszek, a chłopiec zaczął umierać nikt nie udzielił mu pomocy. Malec położył się na łóżku obok swojej matki, nakrył się kocykiem … . Następnego dnia rano okazało się, że jest siny, nie oddycha, leży bez pulsu w otwartymi oczyma jakby do ostatniej chwili czekając na jakiś ludzki gest. Dopiero w ów czas Artur N. zbiegł z miejsca zbrodni i anonimowo zawiadomił pogotowie. Lekarz był w szoku. "Chłopczyk leżał na łóżku. Nie miał tętna. Nie oddychał. Nie udało mi się przywrócić go do życia" - mówi z trudem dr Tomasz Pniak. Sam jest ojcem. "Na ciele miał straszne rany. A matka stała obok, spokojnie tuląc drugie dziecko. Zapytałem, skąd rana na brodzie, mówiła, że upadł" - opowiadał wstrząśnięty. Zarówno policjanci, jak i pracownicy pogotowia, mimo dziesięcioletniej praktyki, byli zszokowani widokiem zmasakrowanego ciała małego Oskara, płakali…. W przeciwieństwie do matki chłopca, która pozostała niewzruszona.
Jak chłopiec złamał rękę? Wmawiała lekarzowi, że leżał na niej, a złamała się, gdy chciała ją wyciągnąć. Dlaczego wymiotował krwią? Kłamała, że to nie krew, a czekolada. Oskarek umarł po uderzeniu w brzuch. Tak potężnym, że oderwało dziecku fragmenty obu nerek. Przyczyną zgonu był również wstrząs pourazowy jak i ogólne wycieńczenie organizmu.
Choć rodzinę odwiedzała pomoc społeczna, nikt rzekomo nie spostrzegł, że dziecko jest katowane. Nie jest możliwe, żeby patrząc na Oskara nikt nie zapytał, dlaczego ma pocięte nożem ręce. Nikt nie zwrócił uwagi na posiniaczoną i pozrywaną skórę, nikt nie zauważył rany na brodzie tak głębokiej, że odsłaniała kość szczęki. 1 marca, dzień przed tragedią, pracownica ośrodka pomocy była pod drzwiami jego mieszkania. Prawdopodobnie wtedy już umierał. Silne ciosy zadane w nocy przez Artura N. zakończyły prawie dwuroczną gehennę dziecka. Nikt nie otwierał drzwi. Sąsiad, zagadnięty przez pracownicę opieki, odkrzyknął tylko: - Mam swoje problemy. Nad rodziną od dawna nadzór stanowił piotrkowski ośrodek pomocy społecznej znajdujący się 150 metrów od mieszkania chłopca. Pracownik socjalny, pomimo częstych wizyt w domu Oskara, nie zauważył nic niepokojącego w zachowaniu opiekunów i dziecka. Co więcej pracownica opieki nie ma sobie nic do zarzucenia. Liczne rany na ciele dziecka mówią co innego.
Kto wiedział o tragedii malca? Sąsiedzi, pracownica socjalna, rodzice Artura N. Każdy kto choćby zobaczył dziecko mógł się domyślić, że dzieje się coś naprawdę niedobrego. Setki ludzi anonimowo przyglądało się gehennie malca. Nikt nie zareagował. Nikt mu nie pomógł. Dziecko zmarło nie zaznawszy miłości, ludzkich uczuć z czyjejkolwiek strony, zapewne też z wielkim żalem i poczuciem niesprawiedliwości.
Sąd w Piotrkowie Trybunalskim skazał Artura N. za zabójstwo syna swej konkubiny na 25 lat więzienia. Matkę dziecka, Joannę M., za pomoc i podżeganie do zabójstwa również na 25 lat. Sąd uznał ich też za winnych wielomiesięcznego, okrutnego znęcania się nad Oskarem. Wszystkie strony procesu odwołały się od wyroku. Prokuratura domagała się dla oskarżonych dożywotniego więzienia, chciała też uchylenia wyroku i skierowania sprawy do ponownego rozpoznania. Obrońca Artura N. chciał złagodzenia kary i zmiany klasyfikacji czynu na pobicie ze skutkiem śmiertelnym, a adwokat matki dziecka złagodzenia kary do 15 lat więzienia. Sąd Apelacyjny uznał, że oboje oskarżeni są tak samo winni zabójstwa i maltretowania dziecka, a więc kary 25 lat więzienia są adekwatne do ich winy. Podczas rozprawy apelacyjnej oskarżeni nie wyrazili skruchy. Prawdopodobnie po 15 latach będą mogli się ubiegać o przedterminowe zwolninie.
Akty oskarżenia obojgu oskarżonym przez kilka minut odczytywała prokurator Beata Wojciechowska. Na miejscu publiczności w sali rozpraw zasiadło kilkunastu dziennikarzy, którzy przybyli z całej Polski, aby zobaczyć zwyrodnialców, którzy zakatowali na śmierć czteroletnie dziecko. Słowa, które usłyszeliśmy, mogły wstrząsnąć każdym normalnym człowiekiem. Przez kilka godzin odczytywane były wyjaśnienia, które zwyrodnialcy składali przed policją i prokuratorem. Oboje nie przyznali się do chęci zabicia dziecka.
Edytowane przez angels godmother
Czas edycji: 2012-07-04 o 12:17
2011-09-22, 20:36 #3
angels godmother
Przyczajenie
Zarejestrowany: 2011-09
Wiadomości: 12
Dot.: Bicie dzieci....
Część scenogramu z rozprawy Oskarka:
Ona: "(...) Po wyjściu ze szpitala, chyba po 6 lub 7 tygodniach sami zdjęliśmy gips z ręki Oskara. Ostatnio ręka napuchła Oskarowi, ale nie narzekał na nią. Ostatnio narzekał na ból brzucha. (...) Od dwóch dni dużo pił, chciał czekolady, kanapek. Posadziłam go przy piecu i tam siedział. Nosiłam go na rękach. Oskar stękał - było widać, że go boli brzuch. Wczoraj, czyli 1 marca, położyłam go na wersalce. Nie spał. Miał takie dziwne oczy - otwarte. Wyglądało, jakby się bał. Jak zacisnął buzię, to ciężko oddychał przez nos. W nocy dostał jakby oczopląsu. Zaczęłam go nosić. Jak on stękał tak bardzo, to go Artek uderzył dwa razy pięścią w brzuch. To nie pomogło. (...) Pierwszy raz jak go uderzył, to zobaczyłam na ustach Oskara krew. Chciałam, żeby Artur zadzwonił po pogotowie, ale on powiedział, że Oskar się uderzył. Oskar dalej jęczał i stękał, to zaczęłam na niego krzyczeć i wtedy Artur uderzył go po raz drugi w brzuch. Oskar ruszył tylko ręką." On: "(...) 2 marca 2006 roku zostałem zatrzymany przez policję w mieszkaniu mamy (...) wyszedłem z domu około piątej, aby zadzwonić po pogotowie, bo Oskar wymiotował i był siny na twarzy. Godzinę wcześniej też byłem u mamy, bo z Oskarem działo się coś niedobrego. Wziąłem tabletkę, herbatkę rumiankowa i koperek, ale nie dałem tego Oskarowi, bo jak wszedłem do domu, to było z nim tak źle, że poszedłem dzwonić na pogotowie. Konkubina mi powiedziała, żebym na razie nie pokazywał się w domu. (...) Oskar wymiotował od rana 1 marca. (...) Przyszedłem do domu około godziny 12:00. Oskar leżał na łóżku. Zapytałem go, czy jeszcze go boli brzuch. Oskar odpowiedział, że boli. Posadziłem go na łóżku i dałem mu krople. Po ich zażyciu Oskar zaczął wymiotować. Wtedy złapałem go głową w dół, (...) później zaniosłem go nad zlew. Chyba mówiłem konkubienie, żeby wezwała pogotowie, ale ona stwierdziła, że nie wie, jak się tam dzwoni. Oskar nic nie mówił, jak go położyłem do łóżka. Wyszedłem do rodziców, a później do kolegi. Nie piliśmy. Do domu wróciłem około 18:00. Oskar nadal leżał w łóżku. Konkubina mi powiedziała, że nie ma z nim żadnego kontaktu, że tylko mu oczy chodzą. Podszedłem do łóżka, na którym leżał Oskar. Wyglądało to tak, że jego gałki przesuwały się z prawej na lewą stronę bardzo wolno. Gdy zapytałem, czy coś go boli, to on już nic nie odpowiadał. Ciężko wciągał powietrze, charczał. Gdy zjedliśmy kolację - to znaczy ja i konkubina, bo Oskar nie jadł, gdyż nawet nie odpowiadał - poszliśmy spać Tej nocy spaliśmy może 2, 3 godziny. On tylko ruszał oczami, ciężko oddychał, tak charczał... Nic nie mówił. Wcześniej nie miał żadnych wad wymowy. (...) Ja go nie uderzyłem tej nocy pięścią w brzuch! Tylko jak charczał i wciągał powietrze, to mu naciskałem na brzuch, bo jemu powietrze się zatrzymywało i nie wypuszczał go dalej. Nie uderzyłem go w brzuch. Szarpnąłem go za rękę i krzyknąłem, żeby się uspokoił! Nie uspokoił się jednak. Tak charczał od wieczora 1 marca do rana 2 marca. Mówiłem konkubinie, żeby wezwała pogotowie. Ona twierdziła, że nie wie, jak to się robi. (...) To chyba było spowodowane tym, że dwa dni wcześniej uderzyłem go dwukrotnie z pięści w brzuch. Nie potrafię ocenić, jaka była moc ciosu. Uderzyłem go, bo co noc sikał w łóżko - nie wołał siku. To się zaczęło pierwszego lutego 2006 roku - takie sikanie w łóżko... Oskar był bardzo za jedzeniem i próbowaliśmy go przekupić, aby wołał siku, ale bez skutku. (...) Oskar dostawał też bicie za to, że wołał jedzenia. On tak krzyczał, że słyszała go cała kamienica, dopóki nie dostał kanapki. Obecnie w porze zimowej stał cały czas przy piecu, bo mówił, że mu zimno. (...) Sytuacja, że Oskar dostawał bicie?... takie sytuacje były codziennie. Biliśmy go z konkubiną, gdzie popadnie, tak na oślep. Dostawał w głowę, plecy, nogi. Biliśmy go po całym ciele - pięścią, otwartą ręką... Dostawał też skórzanym, wojskowym paskiem (...) Kiedy biliśmy Oskara, to on płakał... nie, właściwie - stękał. (...) W czerwcu przyprowadziłem córkę mojej siostry-piecioletnią Wiktorię, żeby pobawiła się z Oskarem. Nie pamiętam, o co poszło, byłem pijany złapałem go za prawą rękę, wykręciłem do tyłu i ręka się złamała... Byliśmy u lekarza na oddziale dziecięcym, gdzie Oskarowi założono gips (...) (...) Taka sytuacja, że Oskar dostaje bicie jest od około 10 miesięcy, tuż przed urodzeniem się Kacpra. Oskar był coraz bardziej niegrzeczny, nieposłuszny, my natomiast coraz częściej go biliśmy. Zdarzały się kradzieże jedzenia z lodówki. On wyjadał wszystko, co znalazł i za to też dostawał bicie. (...) Uważałem, że metoda bicia, karcenia będzie skuteczna i dlatego ją stosowałem. Konkubina też używała siły w stosunku do Oskara. Biła go tak samo jak ja. (...) Ja widziałem obrażenia na ciele Oskara, które powstały pod moją nieobecność. Były to ślady po pasku - na nogach plecach i na pupie. To były sine pręgi. Konkubina mówiła mi, że go bije, bo nie daje sobie z nim rady. Jeżeli Oskarowi ulegało się, to jest jeśli dawało się mu jeść, albo pozwoliło oglądać telewizję, to Oskar był spokojnym dzieckiem. Ale on ciągle chciał, żeby mu dawać jeść. On nie płakał, ale pytał nas czy dostanie kanapkę. (...) Jeśli chodzi o ranę ciętą dziecka na nadgarstku, to ranę tę zrobiła mu konkubina. Siedziałem wtedy przy piecu, tak zwanej kozie, a obok stał Oskar. Miał wyciągnięte ręce ponad piec, bo chciał się grzać. Wtedy z kuchni przyszła konkubina, podeszła do niego i powiedziała: "tylko byś się grzał" i po tych słowach przycisnęła mu dłoń do rozpalonego pieca. Oskar w tym czasie nic do niej nie mówił, nie krzyczał. Ona stwierdziła, że zrobiła to dlatego, że on znowu się grzeje przy piecu. Oskar wtedy zaczął krzyczeć. Ona nic nie zrobiła. Ja też nic nie zrobiłem. (...) Nieprawdą jest, żebym jej groził lub ją straszył, żeby nikomu nie mówiła o biciu Oskara. (...) Jak Oskar miał jakieś siniaki, albo rany, to nikogo nie wpuszczaliśmy do domu. Była trzy razy pielęgniarka i opiekunka z MOPR-u, ale ich nie wpuściliśmy. (...) Konkubina codziennie mnie prosiła o to, abym uspokajał Oskara - zajął się nim, by go uciszył, bo zaczyna stękać. (...) I ja go wtedy biłem. Biła go również ona - po plecach, pięścią w głowę, w twarz (...) Oskar nigdy się nie skarżył. Uspokajał się po takim biciu. Raczej stękał pod nosem, niż płakał. (...) Konkubina nigdy się z dzieckiem nie bawiła, rozmawiała z nim tylko wtedy, kiedy tłumaczyła mu po pobiciu, dlaczego go pobiła. Innych rozmów z nim nie prowadziła. Nie czytała mu książek. Mówiła, że wyrośnie na kryminalistę. Ona mówiła, że go nienawidzi i żeby się do niej nie zbliżał. Te słowa wypowiadała do mnie, ale Oskar to słyszał. (...) Mieszkamy razem w konkubinacie od 2005 roku. Przez cały okres mojego zamieszkiwania z konkubiną, można powiedzieć, że Oskar codziennie dostawał bicie - albo ode mnie, albo od niej. (...) Kiedy mnie nie było, konkubina biła go i krzyczała. Kiedy ja przychodziłem, kazała mi się nim zająć, bo on tylko chce jeść, oglądać telewizję, grzać się i sika w majtki. Wtedy ja go biłem. Biłem go pojedynczo w pupę, plecy i pięścią w brzuch. Pięścią w brzuch biłem go ostatnio - to znaczy około dwa tygodnie. Stawiałem go przed sobą i ręką zawiniętą w pięść uderzałem go w brzuch." ***
Poniżej zamieszczam jeszcze interesujący wywiad z prokuratorem Piotrem Grochulskim, na temat sekcji zwłok Oskara (źródło: Radio Piotrków Trybunalski).
Elżbieta Jarszak: Panie prokuratorze, co wykazała sekcja?
Piotr Grochulski: 4-letni Oskarek ważył około 11 kg. Na całym ciele występowały ślady anemii, zaniedbania, wygłodzenia tego dziecka. Było bardzo trudno pobrać krew do dalszych badań. Części gęste tej krwi opadały na dno naczynia. Natomiast na powierzchni utrzymywała się bladoróżowa ciecz.
EJ: O czym to świadczy?
PG: O anemii - daleko posuniętej. To dziecko głodowało, to dziecko było zaniedbane, było bite od dłuższego okresu czasu. Trudno tu mówić o jakiejś formie wychowania. Słowo "tortury" bardziej mi się nasuwa. Dla mnie najbardziej drastycznym momentem było ujawnienie złamania kości ramieniowej, gdzie już zaczęły się tworzyć cechy tzw. stawu rzekomego - świadczące o tym, że od kilku miesięcy, podejrzewam, że około roku - chodziło i było bite ze złamaniem tejże kości.
EJ: Czyli ręka była złamana, zrosła się i jeszcze raz była złamana?
PG: Przypuszczam, że ręka się nie zrosła. By zrosła się kość, człowiek musi być odpowiednio odżywiony. W sytuacji dziecka anemicznego, głodzonego i bitego, kość po prostu zrosnąć się nie mogła.
EJ: Autopsja trwała 4 godziny. Czy dlatego, że tak dużo było obrażeń?
PG: Czas jej przeprowadzenia jest spowodowany stopniem komplikacji. Tu sekcję przeprowadzało dwóch bardzo dobrych biegłych. Te 4 godziny wynikały z konieczności dokładnego udokumentowania wszystkich obrażeń, m.in. ran oparzeniowych świadczących o zadawaniu bólu za pomocą narzędzi długich, wąskich zakończonych kątem prostym - przypominających żelazko.
EJ: Były też rany głowy. Czy to było targanie za włosy?
PG: Chłopczyk miał włosy bardzo rzadkie i delikatne, więc raczej miały miejsce uderzenia w głowę. I to dość mocne, bo stwierdzono pęknięcie kości czaszki wraz z wylewem krwi podczaszkowym - również z cechami wchłaniania. Świadczy to o dawniejszym zadaniu tego urazu. Kiedy? Trudno powiedzieć przy tego typu wyniszczeniu dziecka.
EJ: Czy Oskar miał na swoim ciele takie miejsca, które nie były bite i nie miały ran?
PG: Był bity zarówno po głowie, po rękach, nogach i również w rejonie tułowia. Oczywiście występowały fragmenty skóry bez blizn, ale elementy ustalone przedstawiły dość makabryczny obraz. Naprawdę widziałem wiele sekcji, widziałem wiele zwłok, ale z czymś takim spotkałem się po raz pierwszy w swoim życiu zawodowym.
Wiersz dla Oskarka napisany Przez jedna Panią
SIŁACZ Wieczorem, gdy gwar za oknem milknie Z zakamarków mej głowy, serca i duszy Wypełza bezsilność przeplatana w wianek z goryczą Myśli rozbijają się o ciemność w pokoju Brak sił do walki, paraliżuje ciało Wtedy resztkami zdrowego rozsądku Wyciągam z pamięci obraz małego chłopca Małej, kruchej, wrażliwej istoty Samotnej w walce o jutro, gorsze lub lepsze Przymykam powieki, widzę dokładnie... Ufne oczy wyrażające bezgraniczną miłość Usta wykrzywione w radosnym uśmiechu Wyciągnięte rączki w moim kierunku Mówi coś do mnie, lecz ja nic nie słyszę Krzyczy, wciąż cisza Łzy zaczynają płynąć po jego policzkach Teraz widzę dokładnie..... W oczach to nie ufność a strach Na ustach grymas bólu Rączki poranione i nienaturalnie chude Teraz słyszę co do mnie mówi, choć szepce Popatrz.......popatrz Chodź bito mnie i kopano - kochałem Chodź głodzono i poniżano - kochałem Słaby, wycieńczony i zmaltretowany - walczyłem Nie o zabawkę czy inną przyjemność Walczyłem o każdy kolejny dzień życia Budząc się, myślałem....wygrałem tę bitwę Chciałem wygrać wojnę Niestety, wojnę przegrałem Nigdy już nie spełnię swych dziecięcych marzeń Tutaj głos zawiesił....... Pewnie chciałeś zostać strażakiem, mieć pieska i młodszą siostrę Ze spuszczoną głową znów mówi Chciałem tylko żeby ktoś mnie kochał Aby to osiągnąć byłem gotów na każde cierpienie Poświęciłem temu to co najcenniejsze.....życie Otwieram oczy, słyszę szloch Rozglądam się po ukrytym w mroku pokoju Jestem sama....to ja szlocham Ogarnia mnie bezgraniczna moc Chcę walczyć, muszę A gdy znów zwątpię Usiądę w fotelu i zamknę oczy Już wiem kto napełni mnie siłą
|