Strona została założona dla dzieci które zostały zakatowane w bestialski sposób przez swoich najbliżych, których zadaniem było dbać ,kochać swoje dzieci i chronić je przed wszelkim złem. Dzieci chciały być tylko kochane niestety doświadczyły niewyobrażalnego zła , tortur i cierpienia
Wszyscy boimy się że naszym dzieciom może wydarzyć sie jakaś wielka krzywda z rąk obcych statystycznie okazuje się jednak że najbardziej na okrucieństwo narażone są dzieci z rąk bliskich.
Rocznie przez osoby obce zostaje zabitych sześcioro dzieci przez osoby bliskie dwoje tygodniowo.
Róznica jest przerażająca.
Miejmy więc oczy otwarte na krzywdę dzieci.
Strona jest poświęcona
Oskarek Małgorzaciak z Piotrkowa Trybunalskiego cztery latka
http://oskarekmalgorzaciak.kupamieci.pl/
Bartuś Kwiatkowski z Kamiennej Góry trzy latka
http://bartuskwiatkowski.kupamieci.pl/
Nikoś z Wieruszowa trzy latka zm 30.09.2017
Danielek Pełka z Coventry Łódź cztery latka
http://danielpelka.kupamieci.pl/
Szymonek z Będzina dwa latka
http://jas-z-cieszyna.kupamieci.pl/
Danielek Litwiniuk z Warszawy sześć latek
http://daniellitwiniuk.kupamieci.pl/
Wiktorek Wisniak z Łodzi trzy latka
http://wiktorekwisniak.kupamieci.pl/
Tomuś Lewandowski z Grudziądza trzy i pół roczku ( zm. 16.11.2017)
Oliwia zamordowana w Łodzi cztery latka (zm 06.12.2016)
Julia z Piekar śląskich dwa latka
Dziewczynka z Bytonia cztery miesiące zm .22.01.2018
Alanek zEłku dwa miesiące zm.28.11.2017 r
Lilia z Piły dwa latka ( zm 22.03.2017)
Maksymilian z Rzeszowa pólroczku (zm. 28.07.2017.)
Szymonek G z Olsztyna półtora miesiąca zm. 10.02.2017 r
Oliwier ze Szczecina pół roczku zm. 16.maja 2008
Szymus Mejka z Elblaga dwa latka
http://funer.com.pl/epitafium,szymus-mejka-radomski,7242,
1.html
Marcelek Gołębiewski z Włocławka dwa latka
http://marcelekgolebiewski.kupamieci.pl/
Fabianek z Brodowa koło Lubina 2,5 miesiąca zm. 26.07.2016r.
Gabryś z Morąga cztery latka
Nadia z Łodzi
Wiktoria Żnina
Piotruś ze Świecia -3 miesiące
Piotruś ze Zgierza 10 miesięcy
Sandra z Przywóz 2.5 latka
Ania z z Gniazdowa 8 lat
Bartuś z Nowego Dębu 4 latka
Kacperek 3 latka i jego siostra Klaudia 5 lat z Pucka
Blanka z Łodzi roczek
Maciuś z Warszawy cztery latka
Madzia wieś Młoty cztery latka
Agatka 18 miesiecy
Krzyś roczek
Krzyś z Wyspy Puskiej półtora roczku
Oliwier z Choszczna pół roczku
Madzia z Lubikowa -osiem lat
Antoś z Jaworzna pięć miesiecy
Partycja z Opoczna trzy miesiące zm. 23.05.2017
Chłopiec z Pudełka 25 lutego 1957
Dzieci z beczek 2003
Blanka W . z Olecka dziewięć miesięcy zm. 21.06.2019
Nikoś z Włocławka( Sikora) zm. 30.07.2019 ur 14.03.2016 r
Marcelek z Chodzieży dwa latka zm. 12.03.2020
Z biegiem czasu uzupełnie historie Aniołków
Oskarek Małgorzaciak - 02.02.2002 -02.03.2006
( 4 latka )Oskarek Małgorzaciak żył cztery lata. Pierwsze dwa w raju, następne dwa w piekle. Jego raj to ulica Partyzantów w Piotrkowie Trybunalskim. Gdy Oskar opuszczał swój raj, miał dwa lata. Był ślicznym, niebieskookim blondynkiem, rezolutnym, rozgadanym, garnącym się do ludzi. Ważył 12 kilo. Po dwóch latach w piekle ważył...11 kilo, miał wybite zęby, poranione ciało i duszę, bezbrzeżny smutek w oczach. Dramat chłopca zaczął się w momencie, gdy próg mieszkania przekroczył Artur N. Zamieszkał z nimi. "Chłopak mnie denerwował - opowiada beznamiętnie Artur. - Cały czas był głodny, uparty. Zacząłem go karcić. Najpierw tylko po d***e. Później były ciosy pięścią w brzuch, w głowę, twarz, szyję. Albo kopniaki". Gdy Oskar sięgał po nieswoją miskę zupy, Artur złamał mu rękę. Gdy skulił się z zimna, Artur włożył mu rękę do rozgrzanego piecyka. Gdy malec otworzył lodówkę, żeby coś zjeść, dostał silnego kopniaka w twarz. Pękła warga, wgniotło się dziąsło, poleciała krew, zęby się chwiały. Artur ze śmiechem wyciągnął dziecku zęby z buzi. Oskar znalazł się w matni. Na początku wyciągał ręce do matki, błagał o pomoc. A ona... dokładała jeszcze cierpień: szarpała, klęła, biła po plecach. Chłopczyk nie miał się komu poskarżyć, dokąd uciec. Jego kat mieszkał razem z nim. Mógł bić go w dzień, w nocy, nad ranem. I robił to. Gdy chłopiec krzyczał z bólu, dostawał mocniej i więcej. Cierpiał więc w milczeniu. Tłumił ból i łzy. Ostatniej zimy chyba sam widok chłopca doprowadzał ojczyma do furii, bo ciało Oskara było jedną wielką raną. Skóra na plecach zdarta do mięsa, przez ranę na nadgarstku widać było kość, ręce przypalone, broda i usta zapadnięte, zniekształcone. Udręczony organizm nie wytrzymał. Chłopiec zmoczył się w łóżku. Ale nawet nie pisnął. Cicho, w samotności cierpiał całą noc. Rano prawda wyszła na jaw: łóżko było mokre. Artur pochylił się nad malcem. Zacisnął pięść, wymierzył cios w brzuch. Weszła głęboko. Oderwały się nerki. Uderzył drugi raz. Pękła wątroba. Oskar westchnął, gałki oczne poszły do góry, zakryły się białkami. Mijały godziny. Dopiero gdy Artur wyszedł z domu, poskarżył się cichutko: "Mamo ! Brzuszek boli...". Matka nie reagowała. Zajmowała się 9-cio miesięcznym bratem Oskara, którego ojcem jest Artur. Ten syn był kochany, pielęgnowany. Wieczorem Oskar wymiotował krwią. Nie ruszał się, czasami przewracał tylko oczami. Tracił przytomność. Artur i Aśka położyli się spać. Rano Artur podskoczył do łóżeczka Oskara sprawdzić, czy znów się nie zmoczył. Już szykował pięści do ciosów. Dziecko nie ruszało się, było sine, z ust ciekła krew. Oczy miał nieruchome, szeroko otwarte. Artur poczuł strach. O siebie. Jeszcze będzie na niego. Uciekł z domu i anonimowo zadzwonił na pogotowie.
Koszmar Oskara zaczął się gdy malec miał zaledwie 2 latka. Ale prawdziwe piekło opiekunowie zgotowali mu, gdy Joanna M. poznała Artura N. i zaszła z nim w ciążę. Szybko okazało się, że ojczym nienawidzi Oskara równie silnie, jak matka.
Oskarek od drugiego roku życia był systematycznie maltretowany, katowany fizycznie i psychicznie. Bity, poniżany i głodzony. Mimo, że miał cztery lata ważył mniej niż półtora roczne dziecko – zaledwie 11kg. Długotrwałe głodzenie spowodowało, że chłopiec miał bardzo silną anemię. To jednak nie wzruszało jego opiekunów. Kiedy pewnego dnia na rodzinnej imprezie Oskar zapytał, czy może dostać coś do jedzenia i chciał wziąć sobie miskę zupy, jego kat – Artur N. złamał mu rękę, przemieszczona kość prawie przebiła skórę. Chłopiec wył z bólu, każdy ruch sprawiał mu niesamowite cierpienie. Żył ze złamaną rączką przez 10 miesięcy, aż do dnia …. swojej śmierci.
Ojczym Oskara katował go za wszystko. Za to, że się odezwał, krzywo spojrzał, że prosił o jedzenie, za to, że jak każde dziecko domagał się czułości. Rzucał nim o ściany i meble. Przypalał żelazkiem i piecykiem. Przerażony malec biegał po pomoc do matki. Ale ona jeszcze mu dokładała razów. Biła go pięściami po plecach, nogach i rękach. Potrafiła kopać go z kolana w klatkę piersiową. Ślady na ciele dziecka wskazują, że oprawcy systematycznie je torturowali. Zwyrodniały ojczym kopnął go kiedyś w twarz tak silnie, że chłopiec stracił kilka zębów. "Kopnął go i... trochę mu poleciała krew, no i... te zęby mu się zaczęły ruszać. On doszedł do niego i tego jednego zęba to mu normalnie wyciągnął, a drugiego... Oskar sobie sam wyjął. Zaczął grzebać w zębach, w buzi... A dwa wcześniejsze zęby same wypadły" - opowiadała policjantom matka.
Gdy Artur N. kopnął go w brzuch, Joanna M. beznamiętnie patrzyła, jak cierpi. "Oczy przewróciły mu się do góry" - zeznał potem ojczym policjantom. A kiedy maluch płakał i wymiotował krwią, nie zrobili nic, by mu pomóc. Wręcz przeciwnie. Bili go dalej. Tym razem za to, że krwią ubrudził posłanie.
Gdy przyszedł w nocy do łóżka mamy szukając ukojenia i matczynego ciepła, ojczym zaczął go bić. "Dałem mu dwa kopy i musiał wracać do swojego łóżka" - zeznał policjantom Artur N.
Opiekunowie torturowali malca na wiele okrutnych sposobów. Jego małe ciało było całe w siniakach, krwiakach, skóra nosiła wiele znamion cięcia i przypalania. Na ciele chłopca znajdowały się też miejsca zupełnie skóry pozbawione, wyglądało to tak jakby została celowo odcinana by przysporzyć dziecku dodatkowego cierpienia. Był bity pięściami, pasem, kablem, różnymi przedmiotami, kopany, duszony, rzucany o meble. Wszystko to za to, że się urodził i chciał być kochany jak każde dziecko. Mimo, że matka go nienawidziła i maltretowała prawie na równi z ojczymem, to chłopczyk nie mając nikogo innego przychodził wciąż do niej w nadziei, że kiedyś jego koszmar się skończy. Że mama weźmie go na kolana, mocno przytuli i przeprosi. Że w końcu będzie miał rodzinę tak jak inne dzieci. Maleńki Oskarek zapewne nie mógł zrozumieć, dlaczego on jest tak okrutnie traktowany, podczas kiedy jego przyrodni brat Kacper (syn jego matki i konkubenta) jest oczkiem głowie swoich opiekunów. Drugie dziecko było wręcz wychuchane. Czyste, zadbane, uśmiechnięte, dobrze rozwijające się – jak stwierdziła opieka społeczna i lekarze. Co mogło czuć 4 letnie dziecko widząc w jaki sposób i z jaką czułością jego matka i ojczym zajmują się Kacperkiem?
Oskar bity był pod każdym pretekstem. Matka biła, bo "był niegrzeczny", bo "ciągle wołał jeść", bo "płakał". Jej konkubent bo "chciał zjeść zupę", bo na jego widok "siusiał w majtki", bo "był" ... .
Gdy Artur N. zbił go ostatni raz wymierzając mu kilka ciosów pięścią w malutki brzuszek, a chłopiec zaczął umierać nikt nie udzielił mu pomocy. Malec położył się na łóżku obok swojej matki, nakrył się kocykiem … . Następnego dnia rano okazało się, że jest siny, nie oddycha, leży bez pulsu w otwartymi oczyma jakby do ostatniej chwili czekając na jakiś ludzki gest. Dopiero w ów czas Artur N. zbiegł z miejsca zbrodni i anonimowo zawiadomił pogotowie. Lekarz był w szoku. "Chłopczyk leżał na łóżku. Nie miał tętna. Nie oddychał. Nie udało mi się przywrócić go do życia" - mówi z trudem dr Tomasz Pniak. Sam jest ojcem. "Na ciele miał straszne rany. A matka stała obok, spokojnie tuląc drugie dziecko. Zapytałem, skąd rana na brodzie, mówiła, że upadł" - opowiadał wstrząśnięty. Zarówno policjanci, jak i pracownicy pogotowia, mimo dziesięcioletniej praktyki, byli zszokowani widokiem zmasakrowanego ciała małego Oskara, płakali…. W przeciwieństwie do matki chłopca, która pozostała niewzruszona.
Jak chłopiec złamał rękę? Wmawiała lekarzowi, że leżał na niej, a złamała się, gdy chciała ją wyciągnąć. Dlaczego wymiotował krwią? Kłamała, że to nie krew, a czekolada. Oskarek umarł po uderzeniu w brzuch. Tak potężnym, że oderwało dziecku fragmenty obu nerek. Przyczyną zgonu był również wstrząs pourazowy jak i ogólne wycieńczenie organizmu.
Choć rodzinę odwiedzała pomoc społeczna, nikt rzekomo nie spostrzegł, że dziecko jest katowane. Nie jest możliwe, żeby patrząc na Oskara nikt nie zapytał, dlaczego ma pocięte nożem ręce. Nikt nie zwrócił uwagi na posiniaczoną i pozrywaną skórę, nikt nie zauważył rany na brodzie tak głębokiej, że odsłaniała kość szczęki. 1 marca, dzień przed tragedią, pracownica ośrodka pomocy była pod drzwiami jego mieszkania. Prawdopodobnie wtedy już umierał. Silne ciosy zadane w nocy przez Artura N. zakończyły prawie dwuroczną gehennę dziecka. Nikt nie otwierał drzwi. Sąsiad, zagadnięty przez pracownicę opieki, odkrzyknął tylko: - Mam swoje problemy. Nad rodziną od dawna nadzór stanowił piotrkowski ośrodek pomocy społecznej znajdujący się 150 metrów od mieszkania chłopca. Pracownik socjalny, pomimo częstych wizyt w domu Oskara, nie zauważył nic niepokojącego w zachowaniu opiekunów i dziecka. Co więcej pracownica opieki nie ma sobie nic do zarzucenia. Liczne rany na ciele dziecka mówią co innego.
Kto wiedział o tragedii malca? Sąsiedzi, pracownica socjalna, rodzice Artura N. Każdy kto choćby zobaczył dziecko mógł się domyślić, że dzieje się coś naprawdę niedobrego. Setki ludzi anonimowo przyglądało się gehennie malca. Nikt nie zareagował. Nikt mu nie pomógł. Dziecko zmarło nie zaznawszy miłości, ludzkich uczuć z czyjejkolwiek strony, zapewne też z wielkim żalem i poczuciem niesprawiedliwości.
Sąd w Piotrkowie Trybunalskim skazał Artura N. za zabójstwo syna swej konkubiny na 25 lat więzienia. Matkę dziecka, Joannę M., za pomoc i podżeganie do zabójstwa również na 25 lat. Sąd uznał ich też za winnych wielomiesięcznego, okrutnego znęcania się nad Oskarem. Wszystkie strony procesu odwołały się od wyroku. Prokuratura domagała się dla oskarżonych dożywotniego więzienia, chciała też uchylenia wyroku i skierowania sprawy do ponownego rozpoznania. Obrońca Artura N. chciał złagodzenia kary i zmiany klasyfikacji czynu na pobicie ze skutkiem śmiertelnym, a adwokat matki dziecka złagodzenia kary do 15 lat więzienia. Sąd Apelacyjny uznał, że oboje oskarżeni są tak samo winni zabójstwa i maltretowania dziecka, a więc kary 25 lat więzienia są adekwatne do ich winy. Podczas rozprawy apelacyjnej oskarżeni nie wyrazili skruchy. Prawdopodobnie po 15 latach będą mogli się ubiegać o przedterminowe zwolninie.
Akty oskarżenia obojgu oskarżonym przez kilka minut odczytywała prokurator Beata Wojciechowska. Na miejscu publiczności w sali rozpraw zasiadło kilkunastu dziennikarzy, którzy przybyli z całej Polski, aby zobaczyć zwyrodnialców, którzy zakatowali na śmierć czteroletnie dziecko. Słowa, które usłyszeliśmy, mogły wstrząsnąć każdym normalnym człowiekiem. Przez kilka godzin odczytywane były wyjaśnienia, które zwyrodnialcy składali przed policją i prokuratorem. Oboje nie przyznali się do chęci zabicia dziecka.
Bartuś Kwiatkowski - 24.12.2004 -18.05.2008
(3,5 roku)Wydaje się że ten Aniołołek powinien mieć szczęśliwe życie dziecko urodzone Wigilię a jednak jego króciótkie zycie było wypełnione bólem i cierpieniem.
Bartuś został bestialsko zakatowany przez swego ojczyma , w tym przypadku osoba podobno matka patrzyła trzy dni na cierpienie swego synka, na jego błagania ,ból, na zakatowane ciało i mimo że miała szansę go uratować nie raz , czy chociaz powiedzieć NIE . Nie przerwała męczeńskiej smierci swego trzyletniego Bartusia
Matka Bartka przyniosła go w niedzielę do szpitala w Kamiennej Górze. Nie dawał oznak życia. Lekarzom, chociaż natychmiast rozpoczęli akcję ratunkową, nie udało się już go uratować. Prawdopodobnie nie żył już od kilkudziesięciu minut. Stwierdzili, że tak skatowanego dziecka dotąd nie widzieli...
Do tej potwornej tragedii doszło w maju 2008 roku w Kamiennej Górze (dolnośląskie). Koszmar małego Bartusia zaczął się jednak znacznie wcześniej. Iwona Kwiatkowska zamieszkała z Mariuszem Vaćkarem w listopadzie 2007 roku, zaledwie miesiąc po tym jak poznała młodszego o blisko 10 lat mężczyznę w domu publicznym, w którym pracowała. Do domu nowego konkubenta z Kamiennej Góry kobieta zabrała ze sobą Bartusia, najmłodsze z sześciorga swoich dzieci. Pozostałe trafiły do domów dziecka, a jedno zmarło. Sielanka zakochanych w nowym domu nie trwała długo. Pierwszy raz Mariusz Vackar podniósł rękę na chłopca już w marcu. Potem w kwietniu. Ale Iwona Kwiatkowska nie reagowała... Z obojętnością patrzyła, jak mężczyzna znęca się nad jej synkiem.
W mieszkaniu Vaćkara chłopiec był brutalnie bity pod byle pretekstem, np. gdy nie chciał pójść do toalety. Kiedy przy obiedzie chłopczyk zaczął marudzić, ten ścisnął go za rękę i wyprowadził. Z całej siły cisnął malca na łóżko. Przerażonemu chłopcu wypadło z buzi jedzeni. - Wujek, nie bij! Za co mnie bijesz?- Bartuś zanosił się głośnym płaczem. Kulił się ze strachu. Małymi rączkami zakrywał się przed ciosami, które padały na jego drobne ciało. Mariusz nie zważał na zawodzenie malca. Z całej siły lał go na oślep kablem. Kiedy Bartuś osunął się na podłogę, zwyrodnialec chwycił go za rączkę i zaczął wymierzać kolejne kopniaki. Otwartą ręką bił dziecko po twarzy. A Iwona Kwiatkowska (37 l.), matka chłopca, bezczynnie przyglądała się, jak konkubent katuje jej synka. Nie przejęła się, że malec po wszystkim skarży się na bóle brzuszka. Dzień później Mariusz. znów znęcał się nad dzieckiem. Tak mocno uderzył Bartusia w twarz, że ten uderzył główką w piec kaflowy. Koszmar chłopca powtórzył się także następnego dnia. Furiat najpierw okładał siedzącego na łóżku malca kablem. Kiedy zapłakane dziecko szukało schronienia u matki, psychopata chwycił go za ubranko i zaczął kopać po nogach i plecach. Bił po kilka godzin, systematycznie, z krótkimi przerwami. Zabójca katował go pasem ze sprzączką, gumowym wężem i kablem. Bił pięściami po genitaliach. Gdy zmaltretowane dziecko, dostało biegunki i brudziło bieliznę było karane. Oprawca nie przestawał go bić, choć skóra chłopca popękała od razów.
Chłopiec nie miał już siły płakać, był tak obolały że nie chciał być już nawet dotykany przez matkę, ani by brała go na ręce. Bolało go całe malutkie ciałko. Aby uniknąć dalszego katowania malutki Bartuś położył się w łóżeczku i już tylko leżał cichutko.
W nocy chłopiec dostał biegunki, bardzo wysokiej gorączki i majaczył. Ale Mariusz Vaćkar nie kupił mu w niedzielę rano lekarstw, tylko papierosy dla siebie.
Jedynym ludzkim odruchem ze strony wyrodnej matki było zaniesienie konającego dziecka na pogotowie.
Zdaniem lekarzy chłopiec nie żył od kilku godzin. Bartuś - jak wykazała sekcja zwłok był maltretowany od kilku miesięcy. Dziecko zmarło z powodu odniesionych obrażeń, m.in. obrzęku i krwiaka mózgu oraz krwotoku wewnętrznego w okolicach lędźwiowych. Na ciele chłopca nie było miejsca bez rany. Miał uraz czaszki, oka, posiniaczony brzuch, nogi, plecy i ręce. Jego jądra były wypełnione krwią, która przelała się tam z pękniętej wątroby i śledziony. Lista obrażeń chłopca zawierała pełną kartkę maszynopisu.
Maleńki chłopiec nie zaznał w życiu niczego dobrego. Gdy nauczył się mówić, jednymi z pierwszych rzeczy jakie powiedział do swojej babci było "Mamusia mnie nie kocha". Bartuś nie zaznał nigdy niczego dobrego. Nie znał rodzinnego ciepła, ani delikatnego dotyku. Nie bawił się tak jak inne dzieci. Nie znał niczego poza biedą i okrucieństwem. Jego dramat jest tym większy, że wielu ludzi wiedziało o tym, że jest dotkliwie bity. Babcia, biologiczny ojciec, sąsiedzi, nawet kuratorka. Nikt nie zrobił nic aby mu pomóc. Nikt nie przejął się jego losem. "To nie jest moja sprawa", "Nie wiedziałam co mogę zrobić", "Starałem się nie zwracać na to uwagi", "Nie sądziłem, że może się stać taka tragedia". (…) Gdyby zareagował ktokolwiek … chłopiec nadal by żył.
Oprawca Bartusia został skazany na dożywocie za zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem. Matce Bartusia sąd zmienił kwalifikacje czynu z nieudzielania pomocy na pomocnictwo w zabójstwie i skazał na 15 lat więzienia. Kuratorka, która nadzorowała matkę chłopca została skazana na pół roku więzienia w zawieszeniu i dwa lata zakazu wykonywania zawodu. Żadno ze skazanych nie poczuwa się do winy. Konkubent i matka twierdzą, że wyrok jaki dostali jest zbyt surowy
http://www.fakt.pl/w-polsce-podobnie-jak-niemczech-z-rak-doroslych-g
ina-pobite-dzieci,artykuly,442193,1.html
Danielek Pełka - 15.07.2007 - 03.03.2012
(4,5 roku)To wstrząsający raport. Brytyjskie służby przejęły się tym, że mały Danielek Pelka (+4 l.) został zakatowany w Coventry w Wlk. Brytanii przez matkę i jej konkubenta dosłownie na oczach policji, lekarzy, nauczycieli i pracowników socjalnych. Wszyscy oni mieli kilkadziesiąt okazji, by Danielka ocalić. Ale nikt się nim nie zainteresował. Aż do śmierci biednego dziecka w męczarniach
W historię katorgi Danielka aż trudno uwierzyć. Niestety, dramat dzieckatrwał od lat – za zamkniętymi drzwiami mieszkania jego matki i jej konkubenta. Świat dowiedział się o nim dopiero, gdy maluch został dosłownie zakatowany na śmierć! A miesiąc temu oprawców Magdalenę Łuczak (27 l.) i Mariusza Krężołka (34 l.) brytyjski sąd skazał na 30 lat więzienia.Dziś wszyscy odpowiedzialni za katusze tego nieszczęśliwego dziecka mają potworne wyrzuty sumienia. To dlatego sporządzili ten poruszający raport.Wylicza, że policja aż 27 razy była wzywana do pełnego przemocy domu matki Danielka! A to z powodu kłótni między kochankami, a to gróźb z użyciem noża, a to awantur z sąsiadami. W domu było przecież maleńkie dziecko! Niestety, jakimś cudem ani razu lego los w tym okrutnym otoczeniu nie zwrócił uwagi funkcjonariuszy!
Raport pokazuje też, że chłopczyk – głodzony i maltretowany w domu – przychodził do szkoły posiniaczony, nawet z dwoma podbitymi oczkami. To też nie zaniepokoiło nauczycieli wystarczająco, by się zainteresować, co się dzieje w jego domu. Wystarczało im założenie, że zadbany chłopiec po prostu miał wypadek, jak to dziecko. Wszyscy dali się nabierać jego wyjątkowo przebiegłej matce, której kłamstwa wyszły na jaw dopiero na sali sądowej.
Nauczyciele widzieli też, jak wygłodzony Danielek wyciąga ze śmietnika jakiś stary i zabrudzony błotem naleśnik i pałaszuje go ze smakiem. I jak podnosi z podwórka ogryzek gruszki, który dla niego jest największym przysmakiem! Widzieli, że wygląda, jak więzień obozu koncentracyjnego – w chwili śmierci ważył zaledwie 11 kg – zauważyli nawet, że chudnie jeszcze w oczach i że ubranie na nim dosłownie wisi. Ale nie zechcieli się zainteresować, co się dzieje!
Danielek był dla wszystkich niewidzialny. Wycofany, przestraszony, nieśmiały i słabo mówiący po angielsku... Czy dlatego nikt go nigdy nie zapytał, jak wygląda jego życie w domu?! Raport wprost nazywa Danielka „niewidzialnym". Niewidzialnym dla wszystkich, którzy mieli się nim opiekować!
Ta przerażająca lektura dokumentująca narastający aż do strasznego końca dramat małego, samotnego dziecka, wylicza 13 krytycznych miesięcy, gdy dorośli mogli to dziecko uratować. Nie chcieli tego zrobić. Oto najbardziej wstrząsająca część raportu:
5 stycznia 2011: Daniel ze złamaną lewą ręką znajduje się w szpitalu
17 stycznia 2011: Do matki i ojczyma Danielka przychodzą pracownicy socjalni. Pytają, jak doszło do złamania. Ale ojczym ich zawstydza, mówiąc: "W Polsce, gdy dziecko złamie rękę, lekarze zajmują się dzieckiem, a nie jego rodzicami".
Wrzesień 2011: Daniel zaczyna szkołę. Nauczyciele od razu zauważają, że jest wychudzony.
Sierpień-grudzień 2011: Nauczyciele widzą, jak Daniel kradnie jedzenieinnym dzieciom – i powtarza się to coraz częściej. Znów do domu przychodzą pracownicy socjalni – Danielka nie ma w szkole przez 24 dni!
16 stycznia 2012: Nauczyciel zauważa cztery odciski na szyi Danielka, wpisuje to nawet do specjalnej księgi w szkole.
Luty 2012: Z ojczymem Danielka kontaktuje się szkoła – zostaje zapewniona, że Daniel jest pod opieką lekarza, który zajmuje się jego problemami.
10 lutego 2012: Kiedy w szkole są ferie, nauczyciel zauważa Danielka z dwoma podbitymi oczkami i podrapanym noskiem. Pielęgniarka szkolna wysłała go do lekarza.
27 lutego 2012: Daniel – zauważa nauczyciel – wygląda jak stary człowiek o wyblakłych oczach i robi wrażenie smutnego i samotnego, gdy je... suchą fasolę!
2 marca 2012: Danielek, mając zaledwie 4 latka, zostaje bestialsko zamordowany.
Na jego maleńkim, wychudzonym ciałku lekarze znajdują potem 20 śladów pobicia! Nie mówiąc o obrażeniach wewnętrznych, które są zbyt przerażające i drastyczne, by je opisywać! Chłopczyk ginie jednak od bardzo mocnego uderzenia w głowę.
„– Bardzo nam przykro, że nie zrobiliśmy nic, żeby obronić Daniela” – powiedział, z pewnością szczerze, szef rady miejskiej Coventry, zapoznawszy się z raportem. Oby śmierć Danielka uchroniła przed jego losem inne biedne, nieszczęśliwe dzieci...
Szymonek z Bedzina - 19.04.2008 ?- 19.03.2010
(dwa latka)Tragiczne zdarzenia miały miejsce pod koniec lutego 2010 r. Według prokuratury to ojciec uderzył dziecko, bo było płaczliwe i nie wykonywało poleceń. Po ciosie stan Szymona sukcesywnie się pogarszał – dziecko doznało pęknięcia jelita cienkiego. Wywiązało się ropne zapalenie otrzewnej. Przez cztery dni od uderzenia chłopiec płakał, nie chciał jeść i pić, miał biegunkę. Na kilka godzin przed śmiercią oskarżony miał ponownie uderzyć syna w brzuch. Z ustaleń biegłych wynika, że gdyby rodzice po wystąpieniu objawów chorobowych poszli z Szymonem do lekarza, zapobiegliby jego śmierci. Taka szansa istniała jeszcze na kilka godzin przed zgonem.
Jeszcze w dniu śmierci Szymona rodzice zwłoki syna przewieźli samochodem do Cieszyna, gdzie porzucili je w stawie. Do auta zabrali też pozostałą dwójkę wspólnych dzieci – dziewczynki: 4-letnią i niespełna roczną. Szymon został kompletnie ubrany, odpowiednio do pory roku. Został włożony do torby i przewieziony w bagażniku, a następnie położony przez matkę na krawędzi stawu.
Policja długo nie mogła ustalić, kim jest znalezione w stawie dziecko. Prowadzone po znalezieniu ciała śledztwo zostało umorzone w kwietniu 2012 r. z powodu niewykrycia sprawców. Sprawa wyszła na jaw, gdy do ośrodka pomocy społecznej w Będzinie zgłosiła się osoba, twierdząc, że od dawna nie widziała dziecka sąsiadów. Rodziców chłopca zatrzymano dopiero w czerwcu 2012 r.
Daniel Litwiniuk - 01.09.1974 ?- 18.02.1981
(sześć lat)Daniel Litwiniuk zginął tragicznie 18 lutego 1981 roku w wieku sześciu lat. Został zakatowany przez partnerkę swojego ojca, z zawodu nauczycielkę, Renatę K.
Daniel pewnego zimowego dnia 1982 roku zgubił w przedszkolu sznurowadło. Następnego dnia Renata K. nie pozwoliła mu iść do przedszkola, bo nie kupił nowych sznurowadeł. Został więc cały dzień w domu. Po przyjściu z pracy dała dziecku obiad i powiedziała:
- Chcę usłyszeć, co masz zrobić, aby założyć nowe sznurowadła.
Dziecko nie wiedziało. Wzięła więc pas i zaczęła bić. Było około godziny szesnastej. Chłopiec nie umiał udzielić prawidłowej odpowiedzi. Bicie z przerwami powtarzało się. O siedemnastej przyszedł ojciec. Daniel siedział na łóżku, miał już potężne siniaki, z niektórych miejsc lała się krew. Podkoszulek był zakrwawiony. Kiwnął na ojca palcem - próbował przywołać ojca i prosić go, aby nie był dalej bity. Dostał jeszcze raz lanie, "bo co to jest za sposób przywoływania ojca". Ojciec wyszedł do dentysty. W tym czasie Daniel wstał i poszedł do łazienki. Przechodząc, pogłaskał psa. Nie podobało się to Ewie, uderzyła chłopca w twarz. Potem ojciec wrócił do domu, ale jeszcze raz wyszedł, pojechał do centrum kupić suszarkę.
Daniel znów był odpytywany: co masz zrobić, żeby założyć nowe sznurowadła? Nie wiedział, jakiej odpowiedzi się od niego oczekuje. Więc biła go znowu. Wojskowym pasem ze sprzączką. Po nogach, po plecach, po rękach, po głowie. Przestała bić po kilku godzinach, gdy udręczony wyjęczał:
- Mam iść do kiosku i kupić. - A skąd weźmiesz pieniądze? - Ty mi dasz. - jęczało dziecko. - Nie, ja ci nie dam. Skąd weźmiesz? - Ze swojej skarbonki. - No, nareszcie.
Potem mały się rozebrał i położył się w piżamce do łóżka. Ponieważ w sąsiednim pokoju trwało malowanie, Renata K. położyła się przed dwudziestą obok Daniela. Chłopiec jęczał, wołał: "Pić!". Wstała więc i pobrzęczała mu pasem nad uchem. Chłopiec wiercił się, prosił: "Tatusiu, daj mi zimnej wody". Ojciec przyłożył ucho do jego piersi i miał wrażenie, że serce bije słabiej.
Lekarka, która podpisała protokół sekcji zwłok, stwierdziła, że z takim przypadkiem sadyzmu jeszcze się nie zetknęła, mimo że robi sekcje od lat.
Wiktorek Wiśniak - 19.09.2010 ?- 19.09.2013
(trzy latka)Wiktorek wieku trzech lat został bestailsko zamordowany przez opiekuna.ponadto toczące postepowanie wykazało także , ze katem dziecka był tez konkubent matki.Poniżej informacja z artykółów o smierci dziecka a taże niewiarygodnie niskich wyrokach.Stwierdzono zasinienia na pośladkach, nerkach i powyżej nerek oraz na twarzy, sekcja zwłok dziecka wykazała żebezpośrednią przyczyną zgonu Wiktorka był krwiak i liczne obrażenia głowy.Do tragicznych wydarzeń doszło we wrześniu 2013 roku w mieszkaniu przy ulicy Grabowej w Łodzi. O śmierci trzylatka zawiadomił pogotowie Adam M., sąsiad rodziny, który - pod nieobecność matki - miał zajmować się dzieckiem. Według policji mężczyzna utrzymywał, że zasnął, a kiedy się obudził, dziecko nie dawało oznak życia. 28-latek był trzeźwy. Matka, która była z wizytą u swego konkubenta, pojawiła się w mieszkaniu dopiero po niemal dobie, gdy trwały już oględziny zwłok dziecka. Była wówczas pod wpływem narkotyków. Obrażenia głowy i siniaki Sekcja zwłok chłopca wykazała, że zmarł on na skutek rozległych obrażeń głowy, które powstały maksymalnie na kilka godzin przed śmiercią. Ponadto na jego ciele ujawniono liczne siniaki i otarcia naskórka, które powstały w różnym czasie. - Jak ustalili śledczy obrażenia głowy Wiktora, które doprowadziły do jego śmierci, spowodowane zostały przez 28-latka, pod którego opieką chłopiec przebywał – precyzuje prokurator Kopania. Wiktor był wcześniej bity Według śledczych wiele wskazuje na to, że dziecko już wcześniej było ofiarą przemocy ze strony konkubenta matki. - Zebrane dowody wskazują, że groził on Wiktorowi pobiciem, szarpał go, popychał, bił rękoma po całym ciele. Ostatnia tego typu sytuacja miała miejsce w nocy z 13 na 14 września ubiegłego roku. To wszystko spowodowało, że oskarżony on został o fizyczne i psychiczne znęcanie się nad chłopcem – mówi Kopania. Obydwaj oskarżeni działali w warunkach recydywy. W śledztwie poddani zostali badaniom sądowo-psychiatrycznym. Biegli nie dopatrzyli się podstaw do kwestionowania ich poczytalności. Połączone postępowania Do śledztwa prowadzonego przez prokuraturę włączone zostało postępowanie, dotyczące zbiorowego zgwałcenia. Do gwałtu doszło w grudniu 2012 r. w jednym z mieszkań przy ulicy Słowiańskiej. Ofiarą tego przestępstwa jest konkubina brata 33-letniego oskarżonego. Zarzuty w tej sprawie usłyszeli 28-latek i 33-latek
tvn24.pl: 29-letni Adam M. ma spędzić za kratkami 8 lat i 8 miesięcy za śmiertelne pobicie trzyletniego chłopca z ul. Grabowej w Łodzi. Dwa lata mniej spędzi w więzieniu 34-letni Remigiusz M., znajomy matki, który też miał znęcać się nad Wiktorkiem. Sąd uniewinnił matkę chłopca. Wyrok jest nieprawomocny.
James Bulger - 16.03.1990 - 12.02.1993
Dericck Robie - 10.02.1988 - 02.08.1993
Zupełnie inny oprzypadek ale tak bardzo mnie poruszył że musiałam o nim napisaćZabójstwo Jamesa Bulgera – morderstwo dwuletniego wówczas Jamesa Bulgera dokonane przez dwóch dziesięciolatków, Roberta Thompsona i Jona Venablesa,12 lutego 1993 w Walton koło Liverpoolu.ames Bulger urodził się 16 marca 1990 w Fazakerley Hospital[1] w Liverpoolu, a następnie zamieszkał w Kirkby. Był wówczas jedynym dzieckiem Ralpha Stephena Bulgera i Denise Bulger (obecnie Fergus). Wprawdzie wcześniej urodziła się dziewczynka imieniem Kirsty, lecz nie przeżyła porodu. Mając w pamięci utratę dziecka, Denise była wobec Jamesa nadopiekuńcza[].Wbrew obawom matki, James był okazem zdrowia, dzieckiem bardzo żywym, radosnym i roześmianym[3]. Lubił rozbawiać rodzinę i dużo biegał. Z muzyki najbardziej lubił Michaela Jacksona i próbował tańczyć jak on[2]. Ulubiona piosenka Jamesa, Heal the World, była odtwarzana na jego pogrzebie. Obecnie jest wykorzystywana przez utworzoną przez Denise Fergus organizację dobroczynną James Bulger Memorial Trust, na co Michael Jackson udzielił zgody[4].
Miał jasne blond włosy i błękitne oczy, z brązową plamką na tęczówce prawego. Miał już wszystkie mleczne zęby[5]. Znał już litery i cyfry[6].
Zdarzenia z 12 lutego 1993[edytuj] Przed porwaniem[edytuj]
12 lutego 1993 Denise Bulger udała się na zakupy do centrum handlowego w Bootle, wraz ze swoją szwagierką, Nicolą Bailey, zabierając ze sobą syna. Nicola powiedziała później, że James miał w zwyczaju często uciekać i dlatego na ogół trzymany był w dziecinnym wózku. Tym razem jednak miały to być krótsze, najwyżej godzinne zakupy, dlatego też zrezygnowały z zabrania wózka[7].
Ostatni raz Denise widziała Jamesa żywego, gdy robiła zakupy w sklepie mięsnym. Syn został pod drzwiami, nie wzięła go do środka, gdyż w sklepie nie było kolejki, a zakupy miały potrwać mniej niż minutę. Gdy ponownie spojrzała w miejsce, gdzie przed chwila stał James, już go tam nie było[7].
Tego samego dnia Robert Thompson i Jon Venables uciekli ze szkoły na wagary. Udali się do centrum handlowego w Bootle, gdzie dokonywali drobnych kradzieży. Ukradli m.in. słodycze, figurki trolli, baterie i niebieską farbę[8].
Obydwaj chłopcy byli już wówczas znani ze sprawiania kłopotów. Razem kradli, rzucali w okna kamieniami i wchodzili na cudze posiadłości do ogródków. Dręczyli także zwierzęta, rzucali kamieniami w ptaki i torturowali koty[9]. Tego dnia mieli w planie dokonać porwania i zabicia jakiegoś dziecka.
Porwanie[edytuj]
Pierwsza próba zakończyła się niepowodzeniem – matka interweniowała zanim zdążyli odejść z jej synem[10].
Jamesa Bulgera zobaczyli pod drzwiami sklepu mięsnego o 15:40. Jon Venables powiedział do niego "Come on, boy!" ("Chodź, chłopcze!"). Początkowo James szedł z nimi chętnie. Wyprowadzili go z centrum handlowego na ulicę i skierowali się w stronę Kanału Leeds-Liverpool. Na moście kazali mu uklęknąć i spojrzeć na swoje odbicie w wodzie, gdyż zamierzali wrzucić go do kanału. Kiedy odmówił, został złapany za nogi, obrócony głową do ziemi i celowo upuszczony. Wówczas doznał pierwszych obrażeń w postaci dużego guza i zadrapań. James próbował im uciec, ale został złapany. Nie chciał słuchać poleceń porywaczy, więc ci popychali go, kopali i bili[11].
Trójkę chłopców na liczącej ponad 2 i pół mili trasie widziało wielu ludzi. Policja odnalazła 38 świadków, z których żaden nie powstrzymał porywaczy. Zostali wzięci za rodzeństwo, w którym starsi bracia opiekują się młodszym[12].
Zabójstwo[edytuj]
Do zabójstwa doszło na torach kolejowych w Walton. Początkowo Robert i Jon zamierzali położyć Jamesa na torach i obserwować z ukrycia jak ginie pod kołamipociągu. James jednak nie chciał leżeć na torach i za każdym razem wstawał. Wówczas zaczęli go torturować. Wlali mu niebieską farbę do lewego oka, obrzucali tłuczniem i cegłami, skakali po głowie i całym ciele, bili stalowym prętem. Rozebrali Jamesa od pasa w dół, chłopiec miał siłą ściągnięty napletek. Badano później, czy był tu motyw seksualny i czy Jamesowi wkładano baterie w odbyt. Nie znaleziono tam jednak żadnej, wiadomo za to, że wkładano mu baterie w usta. Na koniec któryś z morderców rzucił w głowę Jamesa ważącym około 10 kilogramów kawałkiem stali, używanym do łączenia szyn. Następnie chłopcy częściowo zamaskowali ciało Jamesa i zostawili je na torach, by przejechał po nim pociąg, co ich zdaniem miało zatrzeć ślady.
James Bulger doznał 42 obrażeń, w tym 22 obrażeń głowy. Policja znalazła ślady krwi na 27 kamieniach. Według patologa, po odejściu oprawców dwulatek mógł żyć jeszcze najwyżej kilka minut. Przy takiej ilości i rodzaju obrażeń nie da się stwierdzić, które z nich było śmiertelne[13].
Śledztwo[edytuj]
Gdy Denise Bulger wyszła ze sklepu mięsnego i nie zobaczyła syna, zaczęła go w panice szukać. Natychmiast powiadomiła też ochronę obiektu, która wkrótce potem powiadomiła policję. Centrum handlowe zamknięto na noc. Policja zaczęła przeglądać zapisy z monitoringu. Z zapisów wynikało, że podczas gdy Denise szukała syna na parterze i na ulicy, był on z porywaczami na pierwszym piętrze i opuścił centrum innym wyjściem[3].
Natychmiast rozpoczęto poszukiwania. Przeszukiwano kanał, nieużytki i tereny kolejowe. Po mieście jeździły samochody, z których informowano o zaginionym dziecku przez megafony. W telewizji odtwarzano nagranie ze sklepowych kamer.
Przepołowione przez pociąg ciało Jamesa Bulgera znaleziono 14 lutego[3].
Z policją skontaktowała się kobieta, która na nagraniu z monitoringu rozpoznała Jona Venablesa, o którym wiedziała, że w dniu zabójstwa planował wagary[14].
Venablesa i Thompsona zatrzymano 18 lutego 1993 i przesłuchiwano. Dopiero po okazaniu dowodów przyznali się do porwania, a następnie zamordowania Jamesa Bulgera[15].
Proces[edytuj]
Proces rozpoczął się 24 listopada 1993. W dniu jego rozpoczęcia o mało co nie doszło do linczu, policja musiała osłaniać samochód którym przywieziono oskarżonych, doszło do aresztowań.
Dowody winy były niepodważalne – krew na butach, niebieska farba na odzieży, nagrania z kamer, świadkowie[16].
Sąd uznał obydwu chłopców za winnych. Sentencja wyroku zawierała zwrot "Oddać na przyjemność Królowej", co oznaczało brak konkretnego terminu końca kary. Złożono apelację w oparciu o fakt, że wyrok taki jest niezgodny z Europejską konwencją praw człowieka. Europejski Trybunał Praw Człowieka uznał ten wyrok za niedopuszczalny, stwierdził też, że Thompson i Venables nie mieli uczciwego procesu. Wyrok zmieniano kilkakrotnie, ostatecznie obydwaj sprawcy wyszli na wolność 23 czerwca 2001. Obydwaj otrzymali fikcyjne tożsamości, by chronić ich przed próbami linczu[17].
Matka Jamesa stwierdziła, że kłóci się to z jej poczuciem sprawiedliwości i ma zamiar walczyć do skutku o sprawiedliwą karę dla morderców. Ostrzegła też, że Venables jest niebezpieczny, a jego uwolnienie było błędem[18].
O Robercie Thompsonie brak jest jakichkolwiek wiadomości odkąd został uwolniony.
Jon Venables odsiedział dwa następne wyroki, w tym z powodu posiadania pornografii dziecięcej. Używa czwartej już fikcyjnej tożsamości, gdyż nie potrafi utrzymać w tajemnicy kim naprawdę jest[19].
Ralph opisał swoje przeżycia w książce My James
Bardzo podobna sprawa i tego samego roku jest zabójstwo czteroletniego Dericcka przez trzynastoletniego chłopca
. Eric Smith – zabił 4-latka. Nastoletniego Erica prześladowali szkolni koledzy. Rówieśnicy śmiali się z jego odstających – nieco wydłużonych uszu, okularów i rudych włosów.
13-letni Eric postanowił odreagować szkolne stresy w nietypowy sposób. W dniu 2 sierpnia 1993 roku zwabił do lasu 4-letniego Derricka Robie i udusił. Następnie spuścił na głowę dziecka ciężki kamień, rozebrał do naga i zgwałcił konarem drzewa. Badania psychiatryczne, jakim poddano Smitha, wykazały skłonności do niekontrolowanych aktów agresji. Obecnie 34-letni Erick odsiaduje wyrok w więzieniu o zaostrzonym rygorze, gdzie trafił z zakładu poprawczego.
Jednak zabójca Dericka do tej pory siedzi więzieniu mimo tego że był dzieckiem zabójcy Jemsa mozna powiedzieć że nigdy nie dostali zasłuzonej kary.
Szymuś Mejka Radomski - 01.06.2007 - 29.12.2008
1,5 roku
Skatował dziecko i jest wolny. Za śmiertelne pobicie 18-miesięcznego Szymona sąd skazał Tomasza M. na dwa lata więzienia. Oprawca zapadł się jednak pod ziemię. Złapano go w Niemczech i skazano w kolejnym procesie .Tym razem na 7 lat i 8 miesięcy więzienia. Mężczyzna wciąż jest jednak wolny. Sprawa trafiła bowiem do sądu apelacyjnego, a ten uchylił mu areszt. Zdecydowałem się zadzwonić do redakcji programu Interwencja, chciałem pokazać, co dzieje się w naszym kraju, że przestępca, który zabija dziecko, chodzi po ulicy - mówi Dariusz Radomski, ojciec zakatowanego Szymonka. Mężczyzna mieszka i pracuje w Holandii. Do Polski przyjechał na święta. Wtedy dowiedział się, że osoba podejrzana o zakatowanie jego osiemnastomiesięcznego syna znów jest na wolności.
Do tragedii doszło 29 grudnia 2008 roku w Elblągu. Według śledczych, Tomasz M. bestialsko skatował Szymonka. Następnie wyszedł z domu, mówiąc matce dziecka, będącej w innym pokoju, że chłopczyk śpi. Kiedy po godzinie kobieta weszła do pokoju, dziecko nie dawało znaków życia.
- Obrażenia u dziecka powstały w wyniku silnego uderzenia w górną granicę brzucha i dolną część mostka – mówił wówczas Sławomir Karmowski z Prokuratury Rejonowej w Elblągu.
Sekcja stwierdziła pękniecie wątroby, stłuczenie serca i wewnętrzny krwotok. Tomasz M. nie przyznał się do winy, twierdził, że przypadkowo upadł na dziecko. Prokuratura postawiła mu zarzut pobicia ze skutkiem śmiertelnym. W 2010 roku sąd skazał mężczyznę tylko na 2 lata i wypuścił go z więzienia, aby na wolności czekał na uprawomocnienie wyroku.
- Wyrok oceniliśmy jako niesłuszny. Oparliśmy się na opinii biegłych, z których wynika, że obrażenia dziecka powstały w wyniku uderzenia, czyli pobicia umyślnego – informował wówczas Sławomir Karmowski z Prokuratury Rejonowej w Elblągu.
Prokuratura zaskarżyła ten wyrok jako zbyt łagodny. Sąd Apelacyjny nakazał sprawę rozpatrzyć raz jeszcze. Jednak Tomasz M. zaczął się ukrywać. Wydano za nim list gończy. Policji w poszukiwaniach pomagała Żandarmeria Wojskowa i Straż Graniczna.
- Poszukiwania trwały kilka miesięcy. Policjanci ustalili, że mężczyzna przebywa po za granicami kraju, w mieszkaniu prywatnym na terenie Kolonii. Tam go zatrzymano - mówi Krzysztof Nowacki, oficer prasowy Komendy Miejskiej Policji w Elblągu.
W sierpniu ubiegłego roku elbląski sąd okręgowy uznał winę Tomasza M. Skazał go na 7 lat i 8 miesięcy bezwzględnego wiezienia za śmiertelne skatowanie dziecka. Skazany mężczyzna odwołał się od wyroku do Sądu Apelacyjnego w Gdańsku, a ten... ponownie unieważnił wyrok.
- Sąd apelacyjny doszedł do wniosku, że ponownej oceny przez sąd okręgowy wymagają dowody, które zostały w tej sprawie przeprowadzone - informuje Włodzimierz Brazewicz z Sądu Apelacyjnego w Gdańsku.
Tomasz M. był już wcześniej trzykrotnie karany: za oszustwo, włamanie i sprzedaż narkotyków dzieciom. Mimo to Sąd Apelacyjny w Gdańsku był niezmiernie łaskawy dla podejrzanego o śmiertelne skatowanie dziecka i ponownie wypuścił go na wolność, nakazując mu jedynie raz w tygodniu meldować się na komisariacie
- Nic nie wskazuje na to, że ten mężczyzna będzie się dalej ukrywał - mówi Włodzimierz Brazewicz z Sądu Apelacyjnego w Gdańsku.
- Jeżeli ktoś się wprowadza i dziecko po miesiącu ma złamaną rączkę, po dwóch nóżkę, a po trzech rozerwaną wątrobę, to jakim naiwniakiem trzeba być, żeby wierzyć, że to był wypadek? - pyta Dariusz Radomski, ojciec zakatowanego Szymonka.
Jestem oburzona, to karygodne, żeby człowiek, który zabił małe dziecko został wypuszczony na wolność bez ukarania. Nasze prawo jest chore - dodaje Anita Poręba, babcia zakatowanego Szymonka.*
Marcelek Gołębiewski z Włocławka - 26.04.2013- 14.03.2015
dwa latka
Ta historia wstrząsnęła Polską. W Sądzie Okręgowym we Włocławku rozpoczął się proces Patryka K., oskarżonego o zabójstwo dwuletniego Marcela. Rok temu pobity do nieprzytomności chłopiec trafił do szpitala w Toruniu, gdzie po miesiącu zmarł. Konkubent matki dziecka, któremu grozi dożywocie, nie przyznaje się do winy. Prokuratura dowodzi, że mężczyzna stosował wobec Marcela zarówno przemoc fizyczną jak i psychiczną i musiał mieć świadomość konsekwencji swoich działań.
Pojawianie się Patryka K. we wtorek na sądowym korytarzu wywołało sporo emocji. Mężczyzna nie zasłaniał twarzy przed błyskiem fleszy i okiem kamer, ale dostępu do niego skutecznie broniła policja. Zdaniem prokuratury, Patryk K. przez cztery miesiące, od momentu wprowadzenia się do matki Marcelka, znęcał się regularnie nad chłopcem. - Stosował wobec niego kary cielesne w postaci uderzeń ręką w głowę, po całym ciele, ściskał, potrząsał wyżej wymienionym, czym spowodował u pokrzywdzonego liczne obrażenia - relacjonuje Renata Jędrzejczak-Musialik z Prokuratury Rejonowej we Włocławku.
Największy dramat za tymi drzwiami rozegrał się 16 lutego ubiegłego roku. Podczas gdy matka dziecka wyszła z domu, Patryk K. miał bić chłopca do utraty przytomności. - Trzykrotnie uderzył Marcela w tył głowy. Złapał za policzki i ścisnął je. Następnie, działając z zamiarem ewentualnym pozbawienie życia, uderzył go w twarz i silnie popychając spowodował, że Marcel przewrócił się uderzając w podłogę – przypomina prokurator Jędrzejczak-Musialik.
Szczegółów dotyczących sprawy nie poznamy, bo sąd na wniosek matki Marcelka wyłączył jawność procesu. Magdalena W. nie chciała też rozmawiać z dziennikarzami.
W 2015 roku rodzina nie miała założonej „Niebieskiej karty”, ale matce chłopca - ponieważ urodziła jeszcze jako niepełnoletnia i jest wychowanką domu dziecka - przydzielono asystenta rodziny. Opieka społeczna podejmowała działania, ale to nie wystarczyło. - Asystent nakazała matce zabrać chłopca do lekarza, ale ta okłamała asystenta - tłumaczy Piotr Grudziński, dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie we Włocławku.
Marcelek to nie jedyna ofiara przemocy ze strony dorosłych w ostatnim czasie w regionie. W szpitalu zmarł także pobity przez ojca Piotruś ze Świecia. Życie straciła tez mała Wiktoria ze Żnina. - To jest nieumiejętność radzenia sobie z emocjami, brak wzorców rodzinnych, brak jakichkolwiek wartości – wylicza Bożena Strużewska, psycholog.
W tzw. niebieskim pokoju rodzinom, w których dochodzi do przemocy, pomagają pracownicy Miejskiego Ośrodka Edukacji Profilaktyki i Uzależnień w Toruniu. Jak podkreślają specjaliści, reagować na objawy agresji wobec dzieci musimy wszyscy. - Nie jest to możliwe, że dzieje się krzywda dziecku i nikt tego nie słyszy. a sąsiedzi mówią, że to taka porządna rodzina - twierdzi Danuta Gadziomska, dyrektor Miejskiego Ośrodka Edukacji i Profilaktyki i Uzależnień w Toruniu.
Już po tragedii we Włocławku, matce chłopca odebrano prawa rodzicielskie do drugiego syna. Patrykowi K. za znęcanie się i zabójstwo dziecka grozi dożywocie.
Piotruś ze Świecia ?- ?.03.2015
3 miesięce
Trzymiesięczny Piotruś ze Świecia (woj. kujawsko-pomorskie) w Wielkanoc został brutalnie skatowany przez swojego ojca, Adriana N. (21 l.). Chłopiec trafił do szpitala w Bydgoszczy. Jak udało nam się nieoficjalnie dowiedzieć, dziecko zmarło w wyniku poniesionych obrażeń po kilkudniowej walce o życie.
Dramat trzymiesięcznego Piotrusia rozegrał się w Wielką Niedzielę wieczorem w Świeciu (woj. kujawsko-pomorskie). 21-letni ojciec, Adrian N., opiekował się niemowlęciem, kiedy matka była w szpitalu ze starszą córką, 1,5 roczną Marcelą. Późnym wieczorem mężczyzna wezwał pogotowie, twierdząc, że dziecko wypadło mu z rąk podczas karmienia.
Ratownicy, którzy przybyli na miejsce, nie dali wiary ojcu i wezwali policję. Ich zdaniem obrażenia były znacznie bardziej rozległe niż po upadku na ziemię, dlatego zdecydowali o zabraniu dziecka do szpitala. Chłopiec przeszedł skomplikowaną operację mózgu.
– Po tomografie komputerowym stwierdziliśmy masywny obrzęk mózgu konieczny był zbieg odbarczający obrzęk. Chłopiec jest w stanie krytycznie ciężkim – przekazał nam wówczas Przemysław Słomkowski lekarz dyżurny na oddziale klinicznym i anestezjologii intensywnej terapii dzieci Szpitala Uniwersetyckiego im.dr Antoniego Jurasza.
Jak udało nam się nieoficjalnie dowiedzieć, trzymiesięczny Piotruś zmarł w bydgoskim szpitalu. Jego obrażenia były tak rozległe, że lekarze nie zdołali go uratować. Policja na razie nie potwierdza tej informacji. Także na chwilę obecną nie udało nam się skontaktować z rzecznikiem prasowym placówki.
Adrian N. kilka lat temu był już oskarżony o znęcanie się nad swoim najstarszym dzieckiem, synem z poprzedniego związku. Po brutalnym skatowaniu Piotrusia młody mężczyzna trafił do policyjnego aresztu
|