KuPamięci.pl
Kliknij, aby dopisać się do listy

Teresa Woszczyńska-Zych


* 21.04.1935

 

+ 14.11.2019

Miejsce pochówku: Warszawa, cm. Powązki Wojskowe

,

woj. mazowieckie

pokaż wszystkie
wpisy (1)
Licznik odwiedzin strony
5609

Żegnam zmarłą 14 listopada Teresę Woszczyńską-Zych, moją mamę, babcię mojej córki, starszą siostrę. Śmierć jest odpoczynkiem podróżnego, jest końcem mozołu wszelkiego, napisał Umberto Eco. Terenia, której podróż trwała 85 lat bez mała, całe życie była sternikiem rodzinnego okrętu. Robiła to pewnie, mądrze, z miłością i tolerancją przyjmując rozmaite pomysły czasem niesfornej załogi. Jak w każdym życiu, w każdej podróży, były nawałnice i trudne chwile, jednak więcej było chyba chwil dobrych i zadowolenia.  

Była dzieckiem Kresów, urodzona w polskim Lwowie 21 kwietnia 1935 roku, córka Zbigniewa i Kazimiery, weterynarza i nauczycielki. Dzieciństwo spędziła w Buczaczu, miała niecałe 5 lat, gdy wybuchła wojna. Z Rudek, gdzie rodzina znalazła schronienie, pamiętała wóz spływający krwią, na którym przywieziono ciała sąsiadów zaszlachtowanych przez grasujące wtedy bandy. Pamięć tego zdarzenia ożywiły w niej ostatnio film i książki o wojennych losach Wołynia. Jednym z ostatnich transportów kolejowych rodzina uciekła do Ciężkowic w nowosądeckim, razem z cofającym się frontem niemieckim. Na wozie z rodzinnym dobytkiem jechała przytrzymując toaletkę z wielkim lustrem — stoi ona do dziś w moim pokoju. I tak, po zakończeniu wojny, pobliskie Gorlice, a później Warszawa stały się domem rodzinnym na pół wieku.

Jak niemal wszyscy w młodości, chciała być archeologiem. Została chemikiem ze specjalizacją poligrafia. To był rozsądniejszy wybór, jak na początek PRLu, szczególnie z obciążeniem, jakim było inteligenckie pochodzenie. Marzenie o archeologii spełniłam dopiero ja, ku jej wielkiej radości. Z zainteresowaniem też śledziła moją przygodę z drukowaniem książek, konfrontując nowe trendy z wiedzą z własnych początków jako korektora kolorów drukowanych wówczas przez RUCH pocztówkowych reprodukcji dzieł sztuki oraz papierowych okładek płyt winylowych z jazzowymi singlami. Dwadzieścia pięć lat przepracowała w Warszawskich Zakładach Fotochemicznych FOTON, odpowiedzialna za kontrolę jakości dość bogatego asortymentu, przede wszystkim błon rentgenowskich. To była produkcja na całe tzw. demoludy, także w oparciu o zachodnie licencje.

Marzenia o archeologii spełniły się też inaczej. Wyszła za mąż za Bronka, dyplomatę i oficera wywiadu. Na kolejnych placówkach dyplomatycznych poznawali świat i ludzi — Tel Awiw, New Delhi, Waszyngton — w sumie 13 lat, a jakby całe życie. Dobre kresowe wychowanie i savoir vivre dyplomatyczny stały się podstawą życia na co dzień przez całe lata 60te i 70te, z jednej strony obowiązki żony dyplomaty, z drugiej życie rodzinne, praca zawodowa odłożona na półkę, w zamian cały wachlarz umiejętności domowych, które uporczywie i z nadzieją przekazywała jedynej córce — szycie, robienie na drutach, gotowanie... Niezwykłą była mistrzynią tej sztuki, jak zaświadczy niejedna osoba dziś ją tu żegnająca — tzw. nos chemika pozwalał jej "wywąchać" skład egzotycznych potraw, które miała okazję smakować i powtarzała wielce udatnie. Chińskie, indyjskie curry, cannelloni, a takiego sernika Marzenie i tortu orzechowego, jaki Mama robiła, już nigdy nie będzie....  

Lata 80te do połowy 90tych to choroby i śmierć rodziców — długi czas kursowała nocnymi pociągami z Warszawy do Gorlic i z powrotem, na sobotę i niedzielę, by z doskoku opiekować się przykutą do łóżka mamą — oraz przedwczesna śmierć męża w 1991 roku. W zmieniającej się polskiej rzeczywistości. Wydało się jej, że została bez oparcia, że nie da rady. Ale dała, okręt rodzinny płynął dalej pod innym dowództwem, a ona nadal nim sterowała. Opiekowała się naszym ogniskiem domowym, zawsze na miejscu, zawsze praktyczna i pomocna — stworzyłyśmy, jak sądzę, wspaniałą wielopokoleniową rodzinę, całkowicie kobiecą, łącznie z naszymi kochanymi suniami. Zawsze powtarzała, że umysł ma ścisły i nie umie tak lać wody jak humanista — to zostawiała mi... Boga trzymała w sercu, nie będąc praktykującą. Innym pozwalała na to samo. Obowiązkowość, pracowitość, prawość — to dewizy jej długiego życia. Miała wiele zainteresowań, w tym życie polityczne, które śledziła z ogromnym zaangażowaniem w gazetach i telewizji, ale przez długi czas jej pasją były egzotyczne kolorowe maski — miała ich całą kolekcję z różnych zakątków świata. Cieszyła się też z każdej kolejnej książki, w tłumaczeniu córki, pod redakcją wnuczki... we wszystkie miała swój nieoceniony wkład.

Tak naprawdę zaczęła chorować dopiero w ostatniej dekadzie. Najpierw serce — kardiologiczny wyrok w 2009 roku: "tylko dieta i proszę o siebie dbać!" — potem nowotwór. Razem stawiłyśmy temu czoła. Czekając na operację w szpitalu, przeczytała cały Dziennika ciąg dalszy Józefa Hena. Ostatnie dwa lata były najgorsze. Trudno się było pogodzić, patrząc na męczarnię umykającego umysłu, na to stopniowe popadanie w mentalną nicość. Zostaje powłoka cielesna i pamięć tego, co było. I żal.

Słowami Wisławy Szymborskiej, Ktoś tutaj był i był, a potem nagle zniknął i uporczywie go nie ma.

 

***  

Ściemnia się, a tylko w ciemnościach można zobaczyć gwiazdy.    

 
Zapal znicz   |   Wszystkie znicze
Julek Głąbiński
znajomy
2019-11-20
Iwona,
serdeczne wyrazy współczucia.
Pozdrawiamy
Ela i Julek Głąbińscy
Złóż kondolencje   |   Wszystkie kondolencje
Opcje strony:
Zdjęcia
Terenia
-
Powiadom znajomych
Imię i nazwisko:
Adres e-mail:
-
Pamiątki
Obrazki pamiątkowe
 
-
SprzataniePomnikow.pl
Kliknij aby obejrzeć ofertę
 
-
Iwona Zych
18.11.2019