Nieoceniony, pomocny w każdej sytuacji Mąż, Tata i od ponad dwóch lat także Dziadek.
Na śmierć przyjaciela
Nie krok za krokiem
nie półkrokiem męczącym
tylko stopa za stopą ciągnięta
na sztywnych nogach obolałych smutkiem
Mijasz strzeliste topole
gawrony półgłosem krzyczące
nie widzisz nie słyszysz
Głowa lekko pochylona
w ramiona wciśnięta ręce opuszczone
prowadzi cię żal
Stopa za stopą ręce opuszczone...
zaskoczyła cię śmierć przyjaciela
Minął czas niedogadany
Henryk Makowski
Z tomiku "Płowieją Słowa"
Wpomnienie odczytane podczas Pogrzebu przez Mistrza Ceremonii.
Pamięci Brata Zbyszka.
Na początku mówiłem: Wujek Zbyszek. Potem, już starszy, z dumą: brat cioteczny. A później odważyłem się powiedzieć: Zbyszek. I tak zostało. Brat Zbyszek. Te dwa słowa, były dla mnie zawsze bardzo ważne…
Zachowała się w zbiorach rodziny Prażmowskich przedwojenna fotografia, na której Zbyszek wraz z siostrą Marysią, siedzą na stopniach leśniczówki w Bolesławcu, patrzą w obiektyw. Zbyszek ma być może dwa i pół, trzy lata… Zbyszek Konopa swoim odejściem zamyka, także na zawsze, obszerną sagę rodziny Prażmowskich. Prażmowskich z okolic Sławkowa, leśniczówki w Bolesławcu – okolic Pustyni Błędowskiej. Tam, gdzie wychowywała się Jego Mama – a moja Ciocia – Malina, wraz z pozostałą czwórka rodzeństwa: Hanką, Stasiem, Marianem i Jasiem – moim Ojcem. To zamykanie historii rodu, odwołuje się do sfery myślowej, mentalnej. Zbyszek należał do tych ostatnich z rodu, i jedynych, który posiadał tak uporządkowana wiedzę i pamięć o naszej Rodzinie – o której tylko On wiedział wszystko. Jeżeli czegoś o naszych losach, koneksjach, historiach nie wiemy, jeżeli nie znamy odpowiedzi – to tak już pozostanie. Na zawsze. Po odejściu Zbyszka, nikt już na te pytania nie odpowie.
Zbyszek pozostawał tą osobą, która łączyła i scalała w naszej Rodzinie pokolenie seniorów i tych najmłodszych – jak mój starszy brat Maciek i ja, i myślę że i Małgosię i Marka - pozostałe cioteczne rodzeństwo - czyli wszystkich nas - półsieroty - obolałe i pokiereszowane, trochę bezbronnych przez śmierć i nagłe, zbyt wczesne odejścia naszych matek i ojców. Dla mnie wystarczało Jego pojawienie się i … I uśmiech na Jego twarzy. Zawsze troszkę szelmowski. Zawsze pełen optymizmu i serdeczności. Nikt w całej Rodzinie, tak się nie uśmiechał…. Ta serdeczność i bezinteresowność, a przede wszystkim radość z Nim spotkania, pozostają w pamięci. I tę radość przywołuje nie dla potrzeby tej chwili, ale dlatego, ponieważ tak było od zawsze. Dla mnie, chłopaka troszkę z prowincji, każdy przyjazd i spotkanie z Nim, było prawdziwą, zapamiętaną chwilą. Zawsze po spotkaniu ze Zbyszkiem, wracałem bogatszy, obdarowany przez Niego optymizmem, pozytywnym myśleniem, jakimś zadaniem do wykonania, myślą do zastanowienia. Potrafił wzbudzać zainteresowanie, fascynacje i ciekawość. Niepoliczalna jest liczba naszych spotkań, godzin spędzonych na rozmowach o fotografii, profesjonalnej wiedzy którą mi przekazywał. A znał się na tym wspaniale, z racji swej pracy, między innymi, pracy konstruktora w Polskich Zakładach Optycznych w Warszawie. Mało kto wie, ale to właśnie Zbyszek ma swój wielki udział w myśli konstruktorskiej polskich aparatów fotograficznych Start i Omega. Szczególnie my, fotografujący, powinniśmy o tym zawsze pamiętać. Nie wiem, jakby bez Zbyszka wyglądała moja fotografia, to miejsce w którym teraz jestem. Ile w tym co osiągnąłem, jest właśnie „ze Zbyszka”? Ile jest w tym z „Brzozowej”? Domu tak ciepłego i zawsze dla mnie otwartego, do którego tak bardzo lubiłem przybywać, i do którego tak bardzo często myślami powracam. Domu, który stworzyliście wspólnie z Jolą i Kasią.
Wojtek Prażmowski z Rodziną.
Wspomnienie przyjaciela - Jerzego Kotowskiego wygłoszone podczas Ceremonii Pogrzebowej 18 Stycznia 2014.
Mam kilka tytułów do zabrania dzisiaj głosu w dniu pożegnania Zbyszka. Znaliśmy się od blisko 65 lat uczyliśmy się razem, studiowaliśmy obok siebie, pogłębialiśmy swoją wiedzę filmową w DKF-ie, mieliśmy za sobą podróż wspólną za granicę, w niezwykle ciekawych czasach, wspólne hobby brydżowe, bardzo liczne kontakty koleżeńskie i wreszcie bardzo, niestety, okazjonalne kontakty w ostatnich około 30 latach. Większość zebranych tu dzisiaj osób, znajomych, kolegów i przyjaciół Zbyszka, wyrzuca sobie zapewne jak dalece zaniedbali, w ciągu wielu ostatnich lat, kontakty z Nim. Wszyscy mamy czego żałować, bo Zbyszek, człowiek skromny, cichy, nie narzucający się nikomu, przez całe swoje życie był uosobieniem życzliwości, przyjaznego stosunku do otoczenia, przykładem przyjacielskiego, rzetelnego i odpowiedzialnego traktowania wszystkiego co żyje. Zabierał głos tylko wtedy, gdy był przeświadczony o wartości swojej opinii, świadomością wiedzy którą posiadł. Charakteryzował się tym, że to czym zainteresowany był zawodowo lub hobbistycznie było zgłębione gruntownie i jestem pewien, że nie ma wśród nas tu zebranych, osób, które zawiodły się na Jego radach. Lata młodzieńcze Zbyszka to liczne zmiany miejsca zamieszkania, związane ze służbowymi przeniesieniami ojca, aż do roku 1947, kiedy osiadł już na stałe w Warszawie. Życiowe losy zetknęły nas w 1949 roku, kiedy znaleźliśmy się, razem z kilkoma obecnymi tu Kolegami w Gimnazjum i Liceum im. Tadeusza Reytana. Piękne to były czasy, młodość pozwalała nie widzieć mankamentów otoczenia w jakich dane nam było żyć. Umieliśmy stworzyć sobie warunki do spędzania wielu radosnych chwil w koleżeńskim gronie, na boisku, na niedozwolonym słuchaniu muzyki jazzowej, na wieczornicach (tak się to wtedy nazywało). Po maturze w roku 1952 nieco rozeszły się nasze drogi, bo każdy z nas zaczął studiować na różnych wydziałach, ale kontakt był bardzo żywy, wzbogacony licznymi okazjami spotkań np. przy stoliku brydżowym. W roku 1956 rozpoczął się nowy kilkuletni przesympatyczny epizod w naszym życiu. Staliśmy się obaj członkami zorganizowanego przez redakcje „PO PROSTU” Dyskusyjnego Klubu Filmowego pod ta nazwą. To była wspaniała okazja do poznawania sztuki filmowej wysokiej próby, która inspirowała nas do niezliczonych dyskusji, często dalekich od tematyki obejrzanych obrazów. To była świetna szkoła kształtująca u sporej gromadki przyjaciół (wielu jest tu dzisiaj obecnych) stosunku do działalności społecznej, do bezcennych wartości kultury, do dziwaczności warunków i ograniczeń narzucanych przez władzę. Zbyszek pokazał jak dalece jest bezinteresowny, jak wiele jest skłonny dać od siebie, jak bardzo można było liczyć na niezawodność jego obietnic, jak rzetelnym jest człowiekiem. To były czasy intensywnych kontaktów. Były to co najmniej co tygodniowe spotkania, których nikt nie omijał i nie liczył czasu przebywania ze sobą. Szukaliśmy gościnnych miejsc, które mogły przyjąć gromadę rozdyskutowanych młodych ludzi. To co miłe zbyt szybko się kończy. Na przełomie 62/63 roku obowiązki zawodowe uczyniły relacje nasze coraz bardziej sporadycznymi. (Z lat 60 tych pewien epizod pozostał mi na stałe w pamięci. Między 63 a 67 przebywałem za granica, a po powrocie, niewielka suma zaoszczędzonych pieniędzy pozwalała na korespondencyjny zakup używanego samochodu. Kto mógł być niezawodnym doradca w takiej sytuacji? Oczywiście Zbyszek, którego wiedza o motoryzacji nie miała konkurencji. Zbyszek z wszechstronnym uzasadnieniem doradzał mi zakup Volkswagena, a ja niemądrze kupiłem Taunusa, który rozleciał się po kilku latach. Do dziś członkowie mojej rodziny przypominają mi o radach Zbyszka, a moja żona do dziś uznaje tylko wskazanego przez Zbyszka producenta. Stary model Volkswagena zawsze budzi myśli o Zbyszka mądrych radach.) Do połowy lat 70 nie było okazji imieninowych czy uroczystości rodzinnych, w których nie byłoby Zbyszka. Był zawsze, lubiany przez wszystkich moich przyjaciół i znajomych. W ożywianiu kontaktów hobby brydżowe miało swój znaczący udział. W latach, o których wspomniałem jako o czasie wygasłych kontaktów, stolik brydżowy i sympatyczne towarzystwo, stanowiło impulsy do spotkań, bardzo jednak rzadkich. Zbyszek był miłośnikiem zwierząt, dzisiaj stosunkowo nieznaczna ilość kwiatów, to wynik Jego życzenia, aby zamiast kwiatów ofiarować datek na schronisko dla bezdomnych zwierząt. Był zapalonym kolekcjonerem monet, znaczków firmowych, fotografii, medali i nie wiem czego jeszcze. Jak dalece kolekcjonerstwo było jego pasją świadczy epizod z mojej ostatniej wizyty u Niego w szpitalu. Był bardzo słaby, ledwie mnie poznał, z trudem artykułował myśli, ale pojawił się nagle autentyczny błysk w oku na widok znaczka, który miałem w klapie. Jeszcze większe zadowolenie widziałem, gdy zapytałem czy chce abym Mu ten znaczek podarował. Oglądał go z uwagą, słuchał informacji. Nie dane Mu było dołączyć tego znaczka do zbioru. Żegnaj Zbyszku, serdeczna pamięć o Tobie nigdy nie zginie.
Czuję się upoważniony przez kolegów z klasy 11b Reytana, koleżanek i kolegów z DKF „Po prostu/Zygzakiem” do złożenia Żonie Joli, Córce Kasi i Rodzinie Zbyszka najserdeczniejszych wyrazów współczucia.
Przesłanie żony odczytane podczas Pogrzebu przez Mistrza Ceremonii.
Zbyńku! Kochany! Byłeś dla mnie podporą we wszystkich życiowych okolicznościach, doradcą, przyjacielem. Miałeś wiedzę z różnych dziedzin, nawet na prawie znałeś się lepiej niż nie jeden prawnik. Tak wiele wiedziałeś, tak wiele umiałeś, tak wiele Cię interesowało. Bardzo ceniłam w Tobie uczciwość, rzetelność i ogromną uczynność. Darzyłam Cię szacunkiem i podziwem. Teraz mam jeszcze jeden, bardzo gorzki, powód aby Cię podziwiać. Przez ostatnie miesiące, kiedy ból Cię prawie nie odstępował, ani razu nie usłyszałam od Ciebie słowa skargi. Nie usłyszałam też z Twoich ust pytania, które sama sobie często zadawałam: dlaczego spotyka to właśnie Ciebie? Cały czas zachowywałeś wielką klasę. Byłam pełna podziwu gdy robiono Ci bolesne zabiegi a Ty starałeś się żartować. Często lekarzy i pielęgniarki witałeś dowcipnym komentarzem. Bardzo mi się podobały Twoje opowieści z czasów dzieciństwa i młodości. Były, bez żadnej przesady, fascynujące. Już Twoje poczynania w czasie wojny gdy byłeś małym chłopcem budziły mój podziw. Kiedy wojna dobiegała końca, a Ty miałeś 10 lat, byłeś właściwie dorosłym człowiekiem. Powracanie do tego czasu poprzez Twoje opowieści stało się moją pasją, nigdy nie miałam dosyć. Niezwykle fascynował mnie też okres Twojego wojennego życia w Dwikozach, gdzie ojciec Twój był dyrektorem Zakładów Przetwórstwa Owocowego. Byłeś dzieckiem a ojciec wtajemniczał Cię w sprawy, za które groziła śmierć. Zakład, działając legalnie, pomagał niezliczonej ilości instytucji, organizacji, partyzantom, prywatnym osobom. Byłeś nieocenionym obserwatorem i pomocnikiem ojca. To Wy dwaj zachowywaliście tajemnice przed Mamą aby jej nie denerwować. To, że całej rodzinie udało się przeżyc pomimo takiej działalności, należy uważać za cud a przynajmniej za niebywałe szczęście, bo przecież w Waszym domu mieszkali Niemcy i byli wszędzie. Gdy kiedyś spytałam Cię, czy nie bałeś się w tym uczestniczyć, odpowiedziałeś, że nie wpadłeś na pomysł, żeby się bać. I myślę, że dokładnie tak było. Fascynował mnie także bardzo okres Twoich studiów na Politechnice Warszawskiej nazwanych oficjalnie mechaniką precyzyjną, a zajmujący się faktycznie budową broni. Miałeś doskonałą pamięć. 30 lat po studiach umiałeś wyrecytować tasiemcowy wzór matematyczny dotyczący jakiegoś rodzaju broni. Wbrew sceptykom, którzy nie dawali naszemu związkowi większych szans na przetrwanie, udało nam się stworzyć silną relację, która trwała 47 lat. Pół roku temu obchodziliśmy w dobrym nastroju tę rocznicę. Byłam bardzo szczęśliwa, pamiętam to. Zrobiliśmy małe podsumowanie tych wspólnych lat z którego jasno wynika, że plusy zdecydowanie przeważały. Szkoda, że nie zostało Ci dane dłużej cieszyć się naszym wnukiem Tymonem, którego tak uwielbiałeś. Obie z Kasią zrobimy wszystko, żeby Tymon nigdy o Tobie nie zapomniał. Mimo, że odszedłeś, zawsze pozostaniesz przy mnie.
|