Zbigniew Lis
* 11.10.1953
+ 17.02.2014
Miejsce pochówku:
Cmentarz Parafialny w Jarząbkowie
woj. wielkopolskie
Zaczynałem ten tekst kilka razy, ale zawsze wyglądał nie tak jak trzeba. Za którymś razem pomyślałem jednak, że tekst mający stanowić wspomnienie o zmarłej, bardzo bliskiej osobie zawsze będzie wyglądał nie tak jak trzeba. Przede wszystkim przez konieczność używania słowa „był” zamiast „jest”. Ja, niestety, muszę już używać słowa „był” w odniesieniu do mojego Taty, który zmarł po długiej i ciężkiej chorobie (choć wciąż mając wiele planów i nadziei na przyszłość) w dniu 17 lutego 2014 roku.
Sam nie wiem, czy byłby zadowolony z tego, że wiadomość o jego śmierci znalazła się w internecie. Ale pomyślałem sobie, że być może są na świecie ludzie pamiętający mojego Tatę, dla których ta informacja nie pozostanie obojętna - warto więc dać im (Wam) szansę na jakąkolwiek reakcję, choćby chwilę modlitwy za jego duszę lub zadumę nad kruchością człowieczego losu. Wiem, że mój ojciec będzie żył we wspomnieniach moich i wszystkich osób, dla których w trakcie swojego życia stał się znaczący. Chciałbym, aby to miejsce w sieci przeznaczone dla niego pomogło pamiętać i dzielić się pamięcią.
Znam niezwykle mało szczegółów z jego biografii. Tata rzadko dzielił się swoimi wspomnieniami z przeszłości. Najbardziej na „wspominki” wzięło go w trakcie naszej ostatniej wizyty u rodziców i brata - w sierpniu 2013 roku. Ale nadmiar szczegółów sprawił, że niewiele z przytaczanych przez niego zdarzeń zapamiętałem. Wtedy też po raz ostatni uścisnął mi dłoń na pożegnanie i stał przy drodze przez dłuższy czas patrząc jak odjeżdżamy.
Tata urodził się w Łodzi i tam też spędził wczesne dzieciństwo. Swoje związki z tym miastem podkreślał przez cały czas (np. kibicując łódzkiemu Widzewowi). Później wraz z rodzicami przeniósł się do Koluszek. Chodził do Szkoły Podstawowej nr 2 im. Marii Konopnickiej (w latach 1960-1968), a później do Zasadniczej Szkoły Zawodowej (1968-1971) do klasy „tokarzy”. Z tego okresu miał parę fajnych wspomnień, szczególnie związanych z wybrykami jego i jego kolegów - zawsze wspominał to z uśmiechem. W 1971 roku zgłosił się do wojska na ochotnika - wysłano go najpierw do szkółki w Zamościu, a potem do Oleśnicy (k. Wrocławia), gdzie został technikiem wytwarzania tlenu. Po zakończeniu szkolenia dostał przydział do jednostki wojskowej w Powidzu, w której służył aż do przejścia na emeryturę (a Witkowo stało się jego domem). Wojsko pozostało dla niego ważne na zawsze - zgodnie z jego życzeniem został pochowany w mundurze.
Paradoksalnie, okres po odejściu z wojska to początek prawdziwej plagi chorób, jaka na niego spadła. Bo choroba nowotworowa i trzy tętniaki to naprawdę dużo, jak na jedną osobę. Ojciec po kolei pokonywał te trudności: najpierw pierwszego tętniaka, później prowadził walkę z rakiem, w 2008 roku drugi tętniak (choć tutaj walkę o życie wygrał po reanimacji), aż wreszcie podjął walkę z trzecim... Tata wiedział, że operacja będzie bardzo ciężka. Nie chciał jednak codziennie drżeć o życie i bać się, że to dziś lub jutro jego tętniak zechce pęknąć... Chciał żyć spokojnie, cieszyć się emeryturą i wolnym czasem, wnuczką Tosią, która stała się jego oczkiem w głowie. Trzeci raz stanął zatem do nierównego boju o życie. Niestety, tym razem mu się nie udało...
Zostawił po sobie wielką ranę w sercach. Dla mnie - zupełnie niepostrzeżenie - w ostatnich latach stał się właściwie przyjacielem, wspaniałym dziadkiem dla naszej córeczki. I już sam nie wiem, czego bardziej mi będzie brakowało: jego gawęd o wszystkim, prowadzonych ze mną przez telefon, czy tego, jak roztkliwiał się nad swoją wnuczką mówiąc o niej „Tosiuchna”... Czy też tego, że Tosia, która kilka dni przed jego śmiercią nauczyła się mówić „dadek” już nie będzie mogła mu tego nigdy powiedzieć...
Wybrana melodia - "Cisza" - to utwór oparty o początkowe takty capstrzyku, który Tata słyszał pewnie wiele razy w życiu. Niech zatem ta melodia towarzyszy mu w wiecznym odpoczynku.
Śpij spokojnie - my nigdy nie zapomnimy... I oby do zobaczenia kiedyś...
P.S. 17 luty 2015 roku - I rocznica śmierci.
To długo i zarazem niedługo. Doskonale pamiętam przejmujące uczucie rozpaczy, kiedy dostałem od Młodego sms-a, że Twoja operacja się nie udała... Pamiętam też, że kolejne trzy dni były jakimś amokiem rozpaczliwego smutku i niedowierzania, których kulminacją był Twój pogrzeb. Nie rozumiałem, jak to możliwe, że jeszcze w niedzielę wieczorem (a w zasadzie w nocy) rozmawialiśmy o różnych rzeczach: dieslu w naszym aucie, o Tosi, której najnowsze zdjęcie próbowałeś ustawić sobie w komórce na tapecie, wreszcie o tym, że operacja będzie bardzo ciężka i ryzykowna, ale, że w czwartek się usłyszymy (liczyłeś, że wtedy wyjdziesz już z OIM-u na zwykły oddział i będziesz mógł zadzwonić chociaż na chwilę). Pamiętam ogromny stres w poniedziałek, rosnący z każdą upływającą godziną i uniemożliwiający mi pracę... Ale to, co mnie najbardziej boli, to świadomość, że tego 17 lutego wstałeś rano, umyłeś się, pewnie ogoliłeś i szedłeś na operację nie wiedząc czego się spodziewać... Czy się bałeś? Czy byłeś gotowy na każdy scenariusz? O kim myślałeś, kiedy Cię usypiano? Każda taka myśl jest dla mnie smutna - bardzo żałuję, że nikt z nas nie mógł w tych chwilach być przy Tobie... Może byłoby Ci choć troszkę raźniej.
Teraz, po roku od Twojej śmierci mogę Ci powiedzieć, że pustka po Twojej stracie jest ogromna. Dla każdego z nas. Ale najbardziej mi smutno ze względu na Tosię - nie będzie miała możliwości bezpośredniego poznania cudownego dziadka, którym dla niej byłeś. Pękałbyś ze śmiechu widząc i słysząc jej głupotki. Mam nadzieję, że będziesz się nią opiekował z miejsca, w którym teraz jesteś i będziesz jej strzegł od wszelkiego złego.
Co do jednego miałeś rację: spotkaliśmy się w czwartek. Po raz ostatni.
P.S.2 17 lutego 2016 roku - II rocznica śmierci
Minęły dwa lata... Tęsknię za Tobą nie mniej niż wcześniej, ale inaczej. Rozdzierające uczucie straty zastąpił czający się w tle smutek i wspominanie tego, co było dobre. Chyba zakończył się mój okres żałoby. To nie znaczy, że nie tęsknię - o nie! To znaczy, że po dwóch latach pogodziłem się z faktami i pielęgnuję w sobie pamięć o Tobie. Tosia też pamięta, choć jest malutka. Kiedy wymienia jakich ma dziadków, to zawsze wymienia i Ciebie (choć zazwyczaj dodaje: "ale dziadek Zbyszek nie żyje"). Będziesz zawsze w naszej pamięci i zawsze będzie już Ciebie brakowało. Trzymaj się, Tata.
P.S.3 17 lutego 2017 roku - III rocznica śmierci
Wpisuję się dwa dni po rocznicy, bo to był szalony tydzień. Gdybyś żył, pewnie o wszystkim bym Ci opowiedział... A tak - szukałem wolnej chwili, kiedy mógłbym we względnej intymności napisać parę słów. Brak mi Ciebie, ale tak będzie już zawsze. Mam nadzieję, że tam, gdzie teraz jesteś czujesz spokój i trwasz z nadzieją na nasze przyszłe spotkanie. Ja mam na to nadzieję, choć nie wiążę tego raczej z wizjami, jakie roztacza przed nami religia. Trzymaj się, Tata - myślimy o Tobie i tęsknimy za Tobą.
P.S.4 17 lutego 2018 roku - IV rocznica śmierci
Czas powoli zagoił największe rany, ale czasem kiedy myślę o Tobie to napada mnie gwałtowny i silny smutek. Świadomość tego, że już nigdy Cię nie zobaczę, nigdy z Tobą nie porozmawiam jest dla mnie momentami przytłaczająca... Zdziwiłbyś się jak często wyobrażam sobie co czułeś, w różnych momentach swojego życia - kiedy żyłeś, jakoś nie przyszło mi do głowy zapytać, a teraz nie mam jak. Całe szczęście, że mam własną rodzinę, małą Tosię, przy której nie da się długo być zatopionym w myślach. Strasznie żałuję, że mieliście tylko tak krótką okazję na to, żeby się poznać. Myślę, że dziś bylibyście sobą zachwyceni. Gdziekolwiek jesteś, Tata, trzymaj się...
P.S.5 17 lutego 2019 roku - V rocznica śmierci
Aż trudno mi uwierzyć, że to już 5 lat... Bardzo dużo wydarzyło się od Twojej śmierci, a z drugiej strony cały czas dobrze pamiętam np. naszą ostatnią rozmowę telefoniczną. Brakuje mi Ciebie, tęsknię, chociaż oswoiłem się z myślą, że już Cię z nami nie ma. Mam nadzieję, że jesteś gdzieś i przynajmniej w ograniczony sposób wiesz, co się u nas dzieje. Trzymaj się, Tata...
dopóki nie złoży w nich cząstki samego siebie.
B. Prus