Dokładnie 44 lata temu, 17 lutego 1974 roku, szeregowy Jerzy Przeździecki przyjechał do Lublina i został wcielony do 3. kompanii piechoty jednostki wojskowej 2530 (Lubelski Pułk Obrony Terytorialnej im. Aleksandra Szymańskiego).
7 kwietnia w Lublinie złożył przysięgę wojskową. 24 września został przeniesiony do jednostki wojskowej 1370 – osławiony Orzysz (o tym opowiem w dalszej części). 24 października wrócił do Lublina, a 14 grudnia 1974 roku został zwolniony ze służby wojskowej. Tyle garść informacji z książeczki wojskowej Taty, a jakie jest moje wspomnienie z Tatą i wojskiem?
Tata o wojsku miał wyrobione krytyczne zdanie i nie był zachwycony, jak powiadomiłem Rodziców o tym, że po ukończeniu szkoły średniej spróbuję swoich sił na Wojskowej Akademii Technicznej. Nie był zachwycony to mało powiedziane. Tata często mówił mi, że „gdzie wojsko się zaczyna, tam się kończy sens i logika”. Czasem mówił dosadnie, że nie zgadza się bym do wojska poszedł. Choć z drugiej strony był zdania, że każdy mężczyzna powinien swoje odsłużyć.
Niewątpliwie na krytyczne podejście Taty do wojska miał Jego pobyt w jednostce karnej w Orzyszu. Jak wspomniałem trafił tam 24 września 1974 roku. A za co tam trafił? I tutaj może niektórych zaskoczę, ale wcale nie za samowolne oddalanie się z jednostki, by spotkać się z Anią, swoją przyszłą żoną i naszą Mamą, ale za niewinność… Tata opowiadał, że pewnego dnia jakiś bodajże kapral, w złości zniszczył na świetlicy pianino lub telewizor (nie pamiętam dokładnie co to było). Kapral ten miał żonę i dzieci i na dniach miał wychodzić do cywila. Oczywiście przez czyn ten mógł zapomnieć o wyjściu z wojska. Tata więc wspaniałomyślnie wziął odpowiedzialność na siebie i na 4 tygodnie trafił do Orzysza. Taki nasz Tata był.
O Orzyszu można znaleźć wiele opinii i w większości są one zgodne, że było to miejsce, które wzbudzało strach i że było tam „ciężko”… Z resztą nie bez przyczyny mówiło się i Tata też tak mówił, że „jak przeżyjesz Orzysz, to na wojsko ch… położysz”.
Z opowieści Taty o Orzyszu pamiętam, jak podkreślał, że było tam „ciężko”, a jak już Tata przyznawał, że było ciężko, to musiało być bardzo ciężko, bo nie należał do osób, które wyolbrzymiały sprawy. Opowiadał, że wszystko musiał robić w biegu – jedzenie, przerwa na papierosa, przemieszczanie się między budynkami – wszystko w biegu. Codzienne wielogodzinne ćwiczenia z drewnianym karabinem i dający mocny wycisk „kaprale”. Nie mówiąc już o wielokilometrowych marszach w terenie.
Tata opowiadał, że był tam m.in. zdegradowany do stopnia podporucznika major, który wydając błędne rozkazy utopił załogę czołgu w bagnie. Tacy tam ludzie trafiali.
Tata opowiadał, że nie każdy wytrzymywał… niektórym siadała psychika, a byli i tacy, którzy targali się na swoje życie.
Po czterech tygodniach Tata wrócił do macierzystej jednostki w Lublinie. Pamiętam jeszcze, jak opowiadał o poranionych dłoniach, które straszne wrażenie zrobiły na Babci Jadzi. Babcia Jadzia prowadziła kiosk i Tata po Orzyszu dostał przepustkę do domu. Nim udał się spotkać z Mamą to postanowił coś kupić w kiosku i Babcia Jadzia pierwsze co zobaczyła, to właśnie poranione dłonie osoby, a dopiero po chwili zorientowała się, że to Jurek.
Co ciekawe Tata jednego z „kaprali” spotkał po latach i pomimo tego, że będąc w Orzyszu myślał tylko o tym by spotkać się z nim „jeden na jednego” i „odwdzięczyć” za przeżycia, to poszli na przysłowiową wódkę i pogadali sobie.
Tata po pobycie w Orzyszu nie udał się już chyba na żadną „samowolkę”. Charakteru miejsce to Tacie nie złamało, a myślę, że jeszcze wzmocniło. Jednak opinie o wojsku miał już wyrobioną do końca, choć z Tatą wielokrotnie o wojsku i wojnach rozmawialiśmy. Dzieliliśmy się „wojennymi” książkami i często razem oglądaliśmy wojenne filmy. Teraz mi się przypomniało, że jak oglądaliśmy „Działa Navarony” to uwierzyłem, że działa te leżą w Muzeum Wojska Polskiego i koniecznie chciałem je obejrzeć. Tata miał ubaw, a w moich dziecięcych oczach działa te rosły do jeszcze większych rozmiarów. Nie raz byliśmy w Muzeum Wojska Polskiego, ale o działa z Navarony chyba nie pytałem.
PS.
W galerii zamieściłem zdjęcie Taty z wojska. Nie wiem niestety czy wykonane zostało w Lublinie czy w Orzyszu, pamiętam tylko, że Tata mówił, że w tle był park maszyn. Może ktoś wie coś więcej.
Jerzy Sławomir Przeździecki
* 18.07.1954
+ 30.12.2017
Miejsce pochówku:
Cmentarz Komunalny Północny Kwatera O-I-9 Rząd 4 Grób 4
woj. mazowieckie
Kto Go poznał ten wie, że sprawiał wrażenie osoby twardej i nieustępliwej, ale był zarazem także bardzo wrażliwy i dla nas (swoich dzieci) oraz ukochanych wnuczek zrobiłby wszystko, by je tylko uszczęśliwić. Nie było dla Niego żadnych granic - jeżeli coś chcieliśmy to starał się to zrealizować ze wszystkich sił. Często Jego słabość do nas wykorzystywaliśmy.
Był wielkim fanem sportu (wszelkich dyscyplin) i sam uprawiał daaawno temu piłkę nożną. Trenował na Agrykoli. Wspominał często ze wzruszeniem, jak w młodym wieku wręczał kwiaty Stanisławowi Ośliźle, wielokrotnemu reprezentantowi Polski w piłce nożnej. Wszyscy odwiedzający Rodziców wiedzą, że podstawowym programem w telewizji był Eurosport. Z informacjami sportowymi był na bieżąco.
Obok sportu pasją Taty były książki. W szczególności kryminały "z kluczykiem", ale także książki historyczne. Rafała z Olą zaraził pasją do książek. Rozwiązywał także dziesiątki krzyżówek dziennie, a w weekendy, jak zdrowie pozwalało, to jeżdził na ryby. Tam odnajdywał spokój. Uwielbiał także chodzić na grzyby i chyba 2017 rok był pod tym względem Jego najlepszym sezonem grzybobrania.
Mówiąc o Tacie, nie można nie wspomnieć o Elvisie - królu rock and rolla. Tata uwielbiał Elvisa Presleya! czasem nas męczył, gdy chciał go słuchać, ale jak go słuchał to całym sobą. Znał na temat Elvisa wiele anegdot i wielkim marzeniem Taty było odwiedzić Graceland. Wierzymy, że teraz spełni to marzenie i będzie mógł słuchać Elvisa do woli i w najlepszym wykonaniu.
Tata wedle sentencji Carpe Diem chwytał dzień w dosłownym tego słowa znaczeniu. Choć zdrowie nie zawsze sprzyjało (upadek z kilkunastometrowego komina w 1984 roku, dwa zawały serca oraz wylew) to korzystał z uroków życia. Potrafił cieszyć się z drobnych rzeczy. Sprawił nam wiele radości i będzie nam Go bardzo brakować. Jego poczucia humoru, wielu anegdot i historii z życia wziętych, troski oraz życiowej wiedzy. Opowiadać o Jurku można by długo. Nigdy o Nim nie zapomnimy i będzie żył dzięki temu wiecznie!