Różyc Sławomir
Garnitury żałobne
cerowała cichutko tam igiełka tu słówko
zerwało się i sterczą wystraszone nitki
ciemny pan o włosach posrebrzanych w deszczu
o brwiach zawadzających ośćmi przez źrenice
patrzy zasypują trumnę z naparstkami
twarz z kamienia cięta a pociera zarost
bo w śpiewie przepływającej nad kasztanem galery
jest mu bardziej przejrzysta z uśmiechem u żagla
a on trzepot piór rysował wiązał do gałęzi
i żaden nie chce być ptakiem z jego dzieciństwa
ona po kropelce rozpuszcza się w słońcu
rozdaje umarłym szpulki przy relingach
a ciemny pan ? Co czeka pod kasztanem
twarz z kamienia cięta a pociera zarost
24. 05. 2009
mamo, jak mnie tu teraz żyć bez Ciebie ...
Różyc Sławomir
Garnitury ostatnie
nie porzuciłem cię w modrzewiu
tam jasne dzwony
żywicą nie powlekłem
gdzie się nie rozmawia
kto inny granit rozłupie
będzie się mozolił nad literami
o łusce perłowej, i zastygajacej
kaszy
moja Nieodżałowana
przecież poprzedzał mnie kos rozgadany
o tym, co w pracy
spojrzenie najbardziej z bezbronnych
prawie rzucanie się w wystrzępione ramiona
z tym widelcem
nad tym talerzem z łazankami
a potem ktoś za progiem znajduje ciemną wodę
znika stopa
czemu pogrążony do ramion
nowiem sznuruje dyskretnie toń
komu dzisiaj potrzebne gwiazdy
zatopione niby porcelanowe jajka w lustrze
po tobie zapach dzikiego bzu
po tobie kropla żywicy
moja pamiętasz ?
nie potrafię płakać
9. 08. 2009
Różyc Sławomir
List do śniącej M.
u niego sucho. Nasza płocha brzoza
beztrosko szale rozrzuca jesienne
nagle jej wietrznie i o zamążpójściu
pewnie pomyśli roztopem wiosennym
szeptał : nadrabiam wieczory czytaniem
dłonią twarz zasłaniał. Znowu szkieł się wstydzi
podobno siada. Dużo spaceruje
nie taki blady. Jak bywał ostatnio
jednak ta lampka. O którą nie prosił,
z knota bijąca kęsem pomarańczy
pękła, sadowiąc się zimnym granicie
a mnie w głowie, dalej, nic nie warte szkiełka.
na piersi Kreona skwierczy. Stearyna
17. 09. 2009
Sławomir Różyc
Kronika towarzyska. Kolejne zejście kobiety w mieście nocy
nie słyszą trąbek. Nikt nie kontroluje
nie leży ołówek na sznurku przy liście
tęczówki w głąb których schodzili cierpieniem
we mgle przetaczane w misteriach ligniny
ktoś tam zagląda. Zamigotał światłem
... ktoś usłyszał saksofon bo płacze i woła
już odchodzimy ktoś w dłoniach trze liście
na kapeluszu chrzan i winogrona ...
nie chcemy wiedzieć. Stoimy przy stole
końcami palców znajdujemy dłonie
będziemy wirować z aromatem świecy
co nas wysmukla co do góry niesie
co klucz owija w srebro po cukierkach
... już ziemia dla nas zielona i łatwa
wiruje najwyżej ten co bał się bólu
przy kapeluszu piórem kuropatwa ...
30.11. 2011