Kiedy w tym roku, po raz pierwszy w życiu,rozmawiałyśmy o odchodzeniu, nie przeczuwałam , że przed nami rychłe rozstanie, bo i żadne oznaki zdrowotne tego nie zapowiadały. Z MAMĄ byłyśmy związane od zawsze, szczególna więź połączyła nas po śmierci Taty- 18 kwietniu 1996 r, kiedy zabrałam Mamę do siebie. Choroba Parkinsona postępowała. Trzeba było zdecydować się na stomię i rozpocząć odżywianie bez udziału kubków smakowych. Tak było 9 lat. Z roku na rok , pomimo morderczego zaparcia nas obu o utrzymanie kondycji fizycznej i psychicznej, Mama coraz bardziej była zależna życiowo ode mnie i od osób trzecich. W końcu zamieniłyśmy się rolami. Kiedy wracałam do domu z miasta i w aparacie domofonu pojawiał się charakterystyczny dźwięk otwieranych automatycznie drzwi, MOJA KRUSZYNA mówiła do Opiekunki: mama idzie!
Wiem, że czuła się przy mnie bezpieczna.
Wtedy to, w tym dniu, ku mojemu zdumieniu zapytała: czy nie możemy pójść tam razem?
Poeta- Roman Śliwonik -napisał słowa, które wyryte są w kamieniu na grobie mojej Mateńki: "...umrę z tobą, bo tylko tak można umierającemu powiedzieć...", ale wtedy nie odpowiedziałam tak.