Lusia *24.01.1958- +29.09.2015
Pożegnanie Lusi... od syna i siostry...
Brakuje czasem słów, by wyrazić jak smutno jest, gdy ktoś ukochany od nas odchodzi...
Lusiu... Odeszłaś od nas tak nagle, niespodziewanie, nikt z nas nie został przygotowany na tak szybkie rozstanie.
Byłaś kochanym człowiekiem, pomocnym i życzliwym dla wszystkich, byłaś naszą osotoją w życiu.
Jednoczyłaś całą rodzinę, która po wielu ciosach, po wielu rozstaniach z całą starszą generacją w ciągu ostatniego czasu, była trochę w rozsypce.
Mogłaś i chciałaś przejąć rolę tej najwyższej instancji, podtrzymującej nas wszystkich razem. I na pewno wspaniale wykonałabyś to zadanie, gdyby Bóg pozwolił Tobie zostać dłużej wśród nas...
To jest tak, jak napisała nasza kuzynka na Twojej stronie internetowej - "Lusiu, bez Ciebie ta Rodzina już nigdy nie będzie taka sama!!!"
Nie myślałaś o sobie, Twoje serce przygarniało wszystkich potrzebujących i oddalało Twoje potrzeby i zdrowie na dalszy plan...
Zawsze kochająca bezkrytycznie, bez zadawania pytań, nie oczekująca wzajemności ani wdzięczności. Bardzo skromna, wrażliwa, o wielkim sercu...
Wspaniała Matka, siostra, przyjaciółka, na którą zawsze można było liczyć...
Patriotka, kochająca Warszawę, warszawską tradycję, bardzo mocno wierząca w Boga...
I jeżeli nawet Twoje życie było zbyt krótkie i pełne trosk, to jednak wychowałaś wspaniałego syna, który był przy Tobie od pierwszego dnia krótkiej i ciężkiej choroby, do Twojego ostatniego oddechu.
I jeżeli nawet twe życie było wypełnione ciężką pracą, to jednak tam, w małym barku "Lussi" w Śródmieściu Warszawy, stworzyłaś dla wielu osób zastępczy dom do którego zawsze można było przyjść i pogadać o problemach.
Mówię o wieloletnich pracownikach, na przestrzeni 24 lat i o wszystkich samotnych i bezdomnych, którzy otrzymali od Ciebie respekt, dobre słowo, zrozumienie, szklankę gorącej herbaty i bułeczkę do jedzenia...
Więc jeżeli chcesz, to spójrz dzisiaj na ten kościółek, na ten tłum zgromadzonych tu ludzi, którzy przyszli tu tylko dla Ciebie, aby oddać Tobie ostatni chołd i towarzyszyć w Ostatniej Drodze..
A wszystko to w podziękowaniu za Twoją miłość, lojalność, zrozumienie, przyjazń i ogromne serce...
Dzisiaj my przytulamy Ciebie z miłością do naszych serduszek, kochamy, tęsknimy i na zawsze zachowamy w pamięci...
I może zacytujmy tutaj słowa Ojca Świętego, Jana Pawła II: którego Lusia bardzo kochała
""A przecież, nie cały umieram. To, co we mnie niezniszczalne, trwa!"
I to jest Twoje dziedzictwo, nasza Lucynko i Twoja duma na Wieczość...
Śpij spokojnie...
Lucyna Rymbiewska żegna
ukochanego syna Sebastiana siostrę Renatę wnuczkę Paulinę Katarzynę Córki chrzestne Ilonkę i Kasię Rodzinę Kochańskich Rodzinę Jerzabków Rodzinę Szrednickich Rodzinę Antośkiewiczów Rodzinę Kowalskich Rodzinę Kozickich Rodzinę Szeniawskich Rodzinę Nowalskich Rodzinę Rymbiewskich Rodzinę Ma dziarów
Lusia żegna
Małgorzatę i Zygmunta Szadkowskich, którzy przez cały czas trwania choroby, do ostatniego momentu, byli wraz z Sebkiem przy niej
Lusia żegna
pracowników Baru Lussi Koleżanki i kolegów z Mokotowa, całą starą wiarę
Lusia żegna także
Przyjaciół, sąsiadów i znajomych, którzy wspierali dobrą radą, pomagali dobrym słowem i towarzyszyli w jej drodze życiowej, a także bardzo gorąco i z całego serca, wszystkich uczestniczących w tej pożegnalnej uroczystości.
Do zobaczenia u Boga, siostrzyczko...
Mama *16.01.1937 +03.05.2010 Halina Szeniawska, urodzona 16.01.1937 w Warszawie . Jako dziecko przeżyła II Wojnę Światową i Powstanie Warszawskie. W czasie Powstania Rodzice oddali ją w bezpieczniejsze miejsce do Rodziny Sulików. 10 sierpnia 1944 roku Rodzice Zmarłej i jej siostra Irena, obecna na tej uroczystości pożegnalnej, zostali wywiezieni do obozu koncentracyjnego Oświęcimia- Auschwitz Birkenau pierwszym transportem ludności z Powstania Warszawskiego. 12 sierpnia znaleźli się w Oświęcimiu. Tata Oświęcimia nie przeżył, pozostało tylko jego nazwisko na oświęcimskiej tablicy pamiątkowej. Mama i siostra jeszcze przed nadejściem frontu, odtransportowane zostały do Niemiec. Dzień 09.05.1945 roku był dniem ich uwolnienia w Berlinie. Wychowana wraz z siostrą była przez swoją bardzo kochaną i oddaną mamę, którą wspominała do ostatnich chwil życia. Jako młoda osoba ukończyła szkołę, rozpoczęła pracę, założyła rodzinę. Z miłością i poświęceniem wychowała dwie córki. Pomagała również w wychowaniu jedynego wnuczka Sebastiana, którego ponad życie kochała. Uczyła miłości do Boga, w czasach niesprzyjających Kościołowi, dzielnie zaprowadzała dzieci do Świątyni Bożej oraz na lekcje Religii. Zapewniała swojej rodzinie zawsze ogromne poczucie bezpieczeństwa, wpoiła w dzieci fundamentalne wartości takie jak: przyjaźń, lojalność i sprawiedliwość, prawdomówność i pracowitość. Chcąc uczyć dzieci niezależności, odwagi, ambicji i zaradności w życiu, od najmłodszych lat zapisała je do harcerstwa. Na pierwszy obóz harcerski starszej córki w Orżynach, szła lasem parę kilometrów od autobusu polną drogą, piła wodę z jeziora bo w obozie wody zabrakło. Na Wigilii zawsze była pięknie ubrana choinka, zapach świątecznych potraw i ciepły rodzinny nastrój. A w lato, w ogródku, który pielęgnowała wraz ze swoja mamą, zawsze pachniało mnóstwo cudnych kwiatów. W trudnej komunistycznej rzeczywistości, starała się zapewnić rodzinie jak najlepszy byt. Była bardzo pracowita, wymagająca ale najwięcej wymagała zawsze sama od siebie. Nigdy nie odmówiła nikomu pomocy. Starała się służyć dobrą radą i swoim doświadczeniem. Od młodych lat nie cieszyła się dobrym zdrowiem, od ponad 10 lat była osobą całkowicie niepełnosprawną. Zaznała podczas życia doczesnego wiele bólu i cierpień. Była aktywną parafianką, dopóki zdrowie jej na to pozwalało, nie opuszczała nigdy niedzielnej mszy świętej, a gdy już nie mogła- uczestniczyła w nabożeństwach poprzez niedzielną emisję telewizyjną. Mimo cierpień, chciała żyć, czuć się potrzebną. Dopóki mogła, pomagała starszej córce z dużym zaangażowaniem w pracy. Przez ostatnie dwa lata stan zdrowia bardzo się pogorszył. Odeszła od nas w poniedziałek, 03.05.2010, po południu, w Święto Matki Boskiej Częstochowskiej, Królowej Polski. I jeżeli Bóg wybrał dla Niej taki dzień, to pocieszamy się tym, że po tylu cierpieniach jakich doznała za życia, Bóg zabrał Ją prosto do siebie. Tak bardzo pielęgnowała przepiękny obrazek Matki Boskiej Częstochowskiej w koronie na tle Orła Polskiego, który Rodzina Zmarłej otrzymała od serdecznej przyjaciółki. Wraz z tym obrazkiem poszła do Nieba, został jej ofiarowany na drogę do Wieczności.
Tata *10.08.1934 +27.01.2011
Konrad Szeniawski, urodzony 10.08.1934 roku w Warszawie. Przeżył wojnę i Powstanie Warszawskie, wychował się w wielodzietnej rodzinie. Zamieszkiwał wraz z rodzicami i pięciorgiem rodzeństwa w maleńkim mieszkanku na ulicy Próżnej, przy Placu Grzybowskim w centrum Warszawy. Był rdzennym Warszawiakiem i do końca swojego życia pozostał chłopakiem ze Śródmieścia, z Placu Grzybowskiego. Uwielbiał Orkiestrę z Chmielnej, stare warszawskie piosenki i warszawską tradycję. Zawsze pamiętał o Rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. Zawsze opowiadał, że jako 10-letni chłopak pomagał Powstańcom, wśród których był, wspominany przez zmarłego Konrada do końca życia, Zbyszek Zajączkowski. Wykopanymi tunelami piwnicznymi, dostarczał Powstańcom granaty i butelki z benzyną. Wspólnie z Powstańcami, za pomocą brytyjskich stenów, tych butelek i granatów, skutecznie zaatakowali pierwszy niemiecki czołg w Powstaniu Warszawskim. Był zawsze bardzo odważny! Na pewno nie był ideałem, żył pełnią życia i czerpał to życie pełnymi garściami do ostatnich swoich dni. Żył tak, jakby każdy dzień miał być jego ostatnim. Mówiono o nim: ”Siwek”, “Bujany” albo: “Chłopak jak walczyk”. A my, kiedy już był starszy, dodawaliśmy : a że walczyk ma sto lat… Miał dużo uroku, lubił tańczyć i śpiewać. Według opinii kolegów i rodzeństwa, był bardzo szczery i szczodry. Podzieliłby się ostatnim kawałkiem chleba z każdym potrzebującym. W warszawskiej gwarze mówiono o nim: charakterny chłopak. Zawsze dotrzymywał słowa i był za to bardzo ceniony. Za przyjaciółmi poszedłby na barykady. Był bardzo ambitny, cenił ludzi z honorem. Uważał, że zawsze należy każdemu mówić prawdę w oczy, nawet gdyby bolało. I tak często postępował. Popełnił w życiu dużo błędów, nie zawsze postępował wzorowo. Ale zawsze starał się zapewnić jak najlepszy byt swojej rodzinie: żonie i dwóm córkom. Swoich rodziców obdarzał bardzo dużym szacunkiem. Dopóki żyli- w każdą niedzielę, w ich małym mieszkanku odbywało się spotkanie rodzinne, w którym uczestniczyli wszyscy członkowie rodziny. Te spotkania przerodziły się w tradycję. Kochał sport, w szczególności boks i piłkę nożną, Jego najmłodszy brat Rajmund, obecny jako ostatni z rodzeństwa na tej uoczystości pożegnalnej, był bokserem Polonii Warszawa. Bardzo się obaj kochali i szanowali. Ogromną sympatią darzył obrazek naszego Papieża, znajdujący się w mieszkaniu córki Lucyny, na którym nad Jego płytą nagrobną widnieje napis; “Nie lękajcie się”. Prosił, aby taki obrazek z wizerunkiem Ojca Świętego córka umieściła w jego mieszkaniu na Mokotowie. Spełnimy to Jego życzenie... Opowiadał nam często, że kiedy był młodym chłopcem, ukazała mu się w Kościele Wszystkich Świętych na Placu Grzybowskim Matka Boska w niebieskich szatach. I taki obrazek Matki Boskiej ofiarujemy mu na drogę do wieczności...
|