|
Henryka Fudala
* 23.07.1923 + 11.09.2011
Miejsce pochówku: Warszawa, cm. Wolski, woj. mazowieckie
|
|
|
|
|
Licznik odwiedzin strony 44829
|
|
|
|
|
urodziny
Matulko moja... tyle lat temu mnie urodziłaś... W sobotę. I tyle lat byłaś ze mną, dla mnie, z myślą o mnie, dla mnie w zmaganiach z całym światem. A potem z moją rodziną. Dla mnie jesteś świętą, najbardziej zasłużyłaś na to miano. Nigdy dosyć miłości dla Ciebie. Dziękuję...
Zgłoś SPAM
|
1 listopada Kochana... Taki najsmutniejszy dzień w roku... myślałam. Ale teraz nie ma już nic Malutka.
Zgłoś SPAM
|
Dziś sen... Siedzisz nad jakimś jeziorem w błękitnym sweterku. Smutna. Janusz przysiada przed Tobą i całuje Cię po policzkach. Prosi, byś poszła z nami. Ty milczysz i tylko widzę, jak łzy płyną po twych policzkach. Nie reagujesz na jego prośby... Kochana, co się złęgo dzieje?
Zgłoś SPAM
|
Znów sen. Budzi mnie kot, liżący mnie po twarzy ostrym języczkiem. Tak, jAK KIEDYŚ Maniuś. Patrzę, a wokół mnie jeszcze trzy rude kociska. Widząc to, mówisz do mnie z troską: Tyle tych kotów nazganiałąś i co my teraz z nimi zrobimy?
Zgłoś SPAM
|
Czy poznamy się, kiedy kiedyś spotkamy się w niebie? Czy wciąż będziemy tacy sami, gdy spotkamy się w niebie? Muszę być silna i prowadzić życie dalej, ponieważ wiem, że teraz nie mogę być z Tobą tam, w niebie. Czy weźmiesz mnie za rękę, gdy spotkamy się w niebie? Czy pomożesz mi wstać, gdy spotkamy się w niebie? Będę szukała Twojej drogi, przez noc i dzień, ponieważ wiem, że teraz nie mogę być z Tobą , w niebie.
Zgłoś SPAM
|
Taki sen w nocy... Widzę, że galopujesz na koniu w białej, powiewnej sukience...Wokół jeziora. Ale nie dziwię się, przecież Ty wszystko umiałaś.Czarodziejko moja.
Zgłoś SPAM
|
wczoraj minęło 100 lat od ślubu Dziadków Kalickich. Modlimy się za nich..
Zgłoś SPAM
|
Biegniemy do Ciebie w te imieniny smutne...
Zgłoś SPAM
|
śniegiem zapadało na biało. Zawsze podziwiałaś widok z okna i prosiłas, by zrobić zdjęcie tego cudownego świata.
Zgłoś SPAM
|
Byłam na kościelnym koncercie kolęd. Było pięknie... Podobało by się tobie, Matuś.Gdy chór zaintonował - Bóg się rodzi, moc truchleje... dostałam dreszczy. Wiesz, przypomniały mi się nasze wigilie na Tyszkiewicza, u dziadków. Właśnie ta kolęda przywiodła w mej pamięci wigilie dzieciństwa... Przymknęłam oczy i zobaczyłam Stasia. Zawsze śpiewając, odchylał głowę do tyłu i lekko przechylał ja w bok. I tak śmiesznie głos mu zawsze drżał, jakby trochę jodłował. Renię pamietam, bo ona też miała taki charakterystyczny zaśpiew.Babunia cichutko wtórowała, Józio tez próbował, a Ty Mamuś tak delikatnie, jakby z lekką zadyszką. Dziadek chyba nie spiewał... a może tylko nie pamiętam. To były cudowne chwile, które potrafię docenić dopiero po latach.Nikogo już z nich nie ma. Wszyscy przepadli w nicość i tylko ja już pałętam się, łzy roniąc.
Zgłoś SPAM
|
Babcia we śnie...Jestem natuli mnie... Tyszkiewicza, biegnę ,do dziadków i nagle widzę babcię w drzwiach. Jest usmiechnięta, szczęśliwa i mówi - tak długo na ciebie czekałam...
Zgłoś SPAM
|
Taki miły sen... Wchodzę do pokoju, a tam dwa koty - duży i mały. Identyczne, jak nasz Maniuś. Patrzę zdziwiona... zaskoczona. I nagle Ty, Mamuś przysiadasz przy zwierzakach, a większy kladzie Ci łapki na kolanach i sięga pyszczkiem do Twej twarzy. I wzruszona mówisz do niego - mój kochany! Tak samo było z Maniusiem. Uff, tyle wspomnień.
Zgłoś SPAM
|
Czasem odchodzą nasze anioły, I nagle w miejscu staje czas, A z nimi cząstka nas odchodzi I wielki smutek marszczy twarz. Czasem na chwilę gaśnie słońce, Duszę wypełnia gęsty mrok, Nikną nadzieje i marzenia I w pustce ginie tęskny wzrok. Czasem odchodzą dobrzy ludzie, Co nam pomogli w życiu wiele I próżno wtedy pytać Boga, Czemu odchodzą przyjaciele. Lecz oni ciągle przecież żywi, Nadal wytrwale są wśród nas, Ich dusze przy nas pozostały, Tylko ich ciała zabrał czas.
Zgłoś SPAM
|
Wczoraj w Częstochowie...Gdy spacerowaliśmy wokół klasztoru, przypomniał mi się nasz ostatni pobyt w tym świętym miejscu.To był maj 2009 roku. Wracaliśmy z Czech... Gdy doszliśmy do klasztoru, zaczynała się procesja majowa na wałach... Po odwiedzeniu kaplicy i kościoła, po modlitwie, miałaś jeszcze ochotę na procesję. My spieszyliśmy się do domu. Janusz wiele godzin prowadził samochód, był zmęczony i myślał tylko o zakończeniu tej wielogodzinnej podróży.Poparłam go... Obiecałam, ze wrócimy u za rok. I nie dotrzymałam słowa Mateńko... W lipcu, za rok miałaś udar...I ma wielki wyrzut sumienia, Kochana! Wczoraj wspominałam ten incydent i modliłam się za Ciebie.
Zgłoś SPAM
|
Przeszliśmy Twoją cierniową drogą od Leszna do Parku Sowińskiego... Płakałyśmy z Inez.
Zgłoś SPAM
|
Matulku. To już 73 lata po Twej gehennie... Tak kilka lat temu wspominałaś to piekło powstańcze... - Siedzieliśmy w tych piwnicach i Marian wybiegł w pewnym momencie do ogrodu, jaki otaczał domy przy ul. Tyszkiewicza. Położył się pod drzewem. Nie wiedziałam, co robić. On nalegał, żebyśmy uciekali w kierunku Borzęcina. Ale ja bałam się. Z drugiej strony chodziło o to, żeby za wszelką cenę ratować mężczyzn. Niemcy wyciągali bowiem ludzi z domów i mordowali. Poszedł więc w końcu sam… Dziadek Edzio ze Stasiem – szukając ratunku - postanowili skierować się na ul. Miodową, tam, gdzie mieszkał brat Stanisław z rodziną.. Babcia Mania ze mną i i Wandzią została w piwnicy sąsiedniej kamienicy przy ul. Szlenkierów 17, czekając na niewiadomą. Nie wiedziały zupełnie, co się dzieje z mężczyznami. Czekały. - W tej piwnicy siedzieliśmy na jakiś ławkach – wspomina Henia. Jeden przy drugim, jeden przy drugim…. O czymś do spania nie było nawet mowy… Tam było przecież mnóstwo ludzi. Do jedzenia kobiety przynosił warzywa z okolicznych działek i jakieś zupy z tego robiły. Ja tego nie jadłam. Nie mogłam nic przełknąć ze strachu… Może tylko jakiś kawałek suchego chleba… - 6 sierpnia przyszli nagle Niemcy i kazali nam wychodzić z piwnicy. Gdy jeden z nich stanął w drzwiach karabinem i krzyknął – raus - nikt nie wiedział, co nas czeka. Ludzie w popłochu znieruchomieli i nie chcieli się ruszyć. I wreszcie ja pierwsza zdecydowałam. Co będzie, to będzie ... Ruszyłam do przodu. Wymijając Niemca, wyszłam z piwnicy na zewnątrz. Za mną wyszli inni, m.in. babcia Mania i Wandzia.. Przed domem ustawili nas w grupę i poprowadzili z Tyszkiewicza przez działki. Potem do fabryki, za topolami do Płockiej. Było nas 20-30 osób. Gdy doszliśmy ścieżką do rogu Płockiej i Górczewskiej, wokół leżały sterty trupów… A potem dołączali się do nas inni. Przy Górczewskiej i Płockiej były już tłumy. Na podwórku leżało wiele trupów. A nas prowadzili do Sokołowskiej, prosto Górczewską. Ludzie nieśli na deskach i drzwiach chorych i rannych ... Chcieli ich uchronić od niechybnej śmierci w razie pozostawienia… Przy kościele św. Wojciecha Niemcy oddzielali z tego tłumu mężczyzn. Reszta ruszyła dalej... - … Za mostem też były tłumy. Szliśmy Górczewską, potem doprowadzili nas do Księcia Janusza. Ludzie ciągle nieśli rannych na drzwiach, ciągnęli się noga za nogą... Ci młodsi i silniejsi próbowali odskoczyć w jakąś boczną uliczkę, bramę i uciec. Wreszcie dotarliśmy do Fortu Wola, tam, gdzie potem były potem zakłady Nowotki. Było gorąco i bardzo chciało nam się pić… Babcia przezornie zabrała ze sobą jakąś puszkę po tłuszczu, którą można było zaczerpnąć wody, ale … w tym zamieszaniu ukradli ją jacyś ludzie. … Wreszcie ten nasz tłum wygnańców stanął przed wielką, żelazną bramą i czekał. Potem zaczęli nas spędzać w dół. Tam był jakby głęboki, porośnięty trawą amfiteatr... Kilka pięter ... To wszystko na terenie późniejszych zakładów Nowotki. Tam zgonili wszystkich ludzi i czekali z nimi do zmroku. Pamiętam, że słońce powoli spadało ku ziemi, a my czekaliśmy… O zmroku zaczęli ludzi sortować. Niesprawnych, dzieci i starszych – wysyłali za bramę. Młodzież kierowali na roboty do Niemiec. - Wreszcie przyszła kolej i na nas. Szłyśmy we trzy w stronę bramy, przy której stali Niemcy… W pewnej chwili babcia z Wandzią zostały przez jednego z nich pchnięte poza zwarty tłum i skierowane na zewnątrz. Mnie zaś chwycił za kark i skierował do grupy przeznaczonej na wywózkę do obozu w Pruszkowie… I wtedy babcia podeszła do takiego rudego Niemca w żółtym mundurze i bardzo płacząc, zaczęła prosić o uwolnienie mnie. Ten popatrzył i po chwili chwycił mnie za kark i ... pchnął w kierunku babci i Wandzi. To oznaczało ratunek. Ci, których wypuścili wolno, mieli nakazane iść dalej. Gdzie?... Ruszyłyśmy więc… Gdy wyszłyśmy za bramę, skierowałyśmy się w stronę Jelonek. Tamtejsi ludzie brali uciekinierów do siebie na noc. Nas też zabrali jacyś ludzie. Zanocowaliśmy w parterowym domku. Było nas tam z kilkanaście osób. Na podwórku u nich odpoczywało już wielu ludzi… Kładli się na trawie i zasypiali ze zmęczenia. I tu babcia miała bardzo tragiczną przygodę. Miała bowiem pod bluzką schowane jakieś pieniądze, które zabrała w ostatniej chwili z domu. W nocy, gdy poszła do wychodka na podwórko, zgubiła to zawiniątko z pieniędzmi, jakie udało jej się wynieść z Warszawy. Te pieniądze po prostu się wysunęły zza bluzki i upadły na ziemię. Po ciemku babcia nie zauważyła swej zguby… I zdarzył się prawdziwy cud! Ktoś to zawiniątko znalazł i … po prostu babci oddał. Cud… A puszkę na wodę ktoś inny jednak ukradł! - Po przespanej na tym podwórku nocy, babcia o świecie nas zbudziła. Postanowiła ruszyć dalej. Było jeszcze szaro, gdy doszłyśmy do Wolskiej… Ulicą ciągnęło niemieckie wojsko, ale jakoś udało nam się przejść na drugą stronę. Przeczekałyśmy po prostu przy drodze i przez nikogo nie zatrzymywane, zaczęłyśmy się przemykać przez Ursus do Michałowic. - W jednym z domów – wspomina mama – prosiłyśmy o wodę. Gospodyni gotowała akurat kartofle na śniadanie i nie tylko nas napoiła, ale także nakarmiła tymi kartoflami z mizerią. I ruszyłyśmy dalej… Szłyśmy polami, w kierunku Włoch. Kresem tej wędrówki były niedalekie Michałowice pod Warszawą. Dlaczego właśnie babcia tam skierowała swe kroki? Henia nie ma wątpliwości. - A dokąd miała iść? Przecież nikogo innego w okolicach Warszawy nie znała. Tylko tego dalekiego kuzyna z Borychowa – Frania. m mil mil
Zgłoś SPAM
|
m
Boże mój. Jakaś kanalia wredna śmie komentować moje wspomnienia. Komentować historię mej rodziny. Ma czelność zadawać debilne pytania. Suka... Po co wchodzi na tę stronę? Czego tu szuka? Niech ją...
Zgłoś SPAM
|
r
Dziś 20 rocznica śmierci Reni.Odnalazłam swe notatki... 1 czerwiec 1997 Renia bardzo chora. Ma raka odbytu i już zaatakowało jej wątrobę. Jest żółta. Mimo wszystko dzielnie znosi swoja tragedię. Dziś Boże Ciało. Rano zadzwoniła do nas, zapraszając na wycieczkę ich nowym samochodem. Pojechaliśmy na ich działkę. Renia bardzo się cieszyła, jadła, rozmawiała, tylko nie chciała, bym ją fotografowała. Potem, gdy nas odwieźli, zaproponowałam, żeby poszła z nami na procesję. Nie chciała. Mówiła, że jest zmęczona. 30 czerwca 1997 Renia bardzo słaba. Rozpoznaje jednak najbliższych. Do Stasi mówi Stasieńka, do wujka Stasiu. -Ty jesteś mądrym człowiekiem, to mi to załatwisz – powtarza, bo obawia się, że jej opiekunka może ją skrzywdzić i zabrać mieszkanie dla swojej córki. Mama od rana opiekuje się nią z ciotką. Jest tragicznie. Skóra, kości i chwilami brak świadomości. 1 lipca, wtorek Chciała, bym jej masowała plecy. Narzeka na bóle . Podobno wieczorem podniosła się, a w nocy powyrzucała przez okno buty, worki i ligninę. Do mnie mówiła : – poopowiadaj mi coś z dawnych czasów. No mów. Gdy zaczynałam, natychmiast mi przerywała i poprosiła o jabłko. Nie miała jednak siły jeść. X Przyszłam do niej po pracy. Ona biedna leżała. W TV była transmisja z wizyty papieża, ale ona chyba tego nie rozumiała. Zaczęłam prać dywan. Łzy kapały mi do miski z wodą, bo nade mną leżała ona- taka chora i bezsilna. X W pewnej chwili powiedziała, że ma ochotę na placki ziemniaczane. Znalazłam w kuchni tylko dwa sparciałe ziemniaki i je starłam. Dwa placuszki wyszły z tego. Poprosiła o cukier. Dałam. Jadła ze smakiem. 2 lipca środa Rano, gdy mama do niej przychodzi, jest podobno bardzo rozmowna. -wezwijcie mi pogotowie – prosiła. Gdy mama jej tłumaczyła, że to nie ma żadnego sensu, bo ma w domu dobrą opiekę, oburzyła się. -To już nie ma dla mnie żadnej pomocy?- wołała. We śnie bardzo mocno oddycha. Ma takie otwarte usta i chwilami się dziwnie dławi. Ciągle narzeka na zimno. Mamę zapytała – dlaczego ty mnie już mnie nie całujesz? Mama natychmiast ją utuliła, pocałowała . A ona zaraz przeżegnała się. Ciocia Stasia, widząc to, rozpłakała się, Renia zobaczyła to i zapytała: Dlaczego płaczesz? Nie płacz! Kilka dni temu, gdy mama ją pilnowała w niedzielę, była chwilami przekorna, ale zdawała sobie z tego sprawę. Podeszła bowiem do mamy, przytuliła głowę do niej i powiedziała: nie gniewaj się na mnie. Bardzo spodobała jej się mamy seledynowa sukienka i poprosiła, by jej ja założyła.Mama zaproponowała, że upierze i przyniesie jutro. Nie. Zaoponowała. Dziś.Mama ubrała ją zatem i w tej sukience, spokojna zasnęła. I w tej sukience... zmarła! Gdy przyszłam do niej po pracy, Jej słowa były już bardzo zniekształcone. Dlaczego? Boże, ja ciągle modlę się o jakiś cud. 7 lipca 1997 r. Renia umarła dziś rano. Była przy niej Stasia. Umyła ją, ubrała. Mama ledwo wyszła po nocy do domu, gdy ta skończyła żywot. Gdy przyjechałam po pracy, byli wszyscy najbliżsi. Potem schodziłyśmy z nią /ciotunia, mama i ja/ aż na sam dół. Położyli ją na noszach na parterze. My czekałyśmy, aż przyniosą trumnę. Gdy przełożyli ją, odprowadziłyśmy ją do samochodu. Popatrzyłyśmy, jak odjechała. I to koniec.
Zgłoś SPAM
|
Matuniu, dziś 20 rocznica śmierci Reni. Niech Bóg ma ją w swej opiece. Przytul ją...
Zgłoś SPAM
|
Takie smutne Czaple bez Ciebie... Na jabłonce tylko jedno jabłko, rzepaku nie posiano, Maniuś leży cichutko pod głazem, taras straszy pamięcią...
Zgłoś SPAM
|
Mamo, boję się strasznie...
Zgłoś SPAM
|
Wspominałam wczoraj nasze dobre czasy. Pamiętasz, jak mówiłaś:
jak już kiedyś mnie nie będzie, to...
Zgłoś SPAM
|
Śnił mi się dziś Maniuś... był wesoły i przemądrzały, jak zwykle. Jest z Tobą?
Zgłoś SPAM
|
Myślę o babci Kalickiej...Zawsze tak o niej mówiliśmy. Nie Marianna, nie Marysia, nie Mania. Tylko dziadek Edward zawsze powtarzał - Maniu to, Maniu tamto... I dziś sen zlokalizowany u Szablewskich na Sterniczej. Z babcią, z nasza rodziną, której już nie ma i nigdy nie będzie. Straszne to i cala pociecha w tym, że mam kogo wspominać z takim rozrzewnieniem. Kochani nasi...
Zgłoś SPAM
|
Wiesz Kotku, dziś razem na cmentarzu...I tak będzie przez najbliższe dni. Dziewczyny żartowały, że mam Twe odruchy.Ciągle na now3o układałam wiązanki, zbierałam listki na mogile, odchodziłam, wracałam... Podobnie robiłaś zawsze i myślałam, że na starość będę inna. I dobrze, że nie jestem, bo to takie nasze. Wspólne. Ta przesadnia dbałość o szczegóły. A na koniec, zaskoczyła nas burza gradowa. Wróciliśmy mokrzy jak koty... I jutro znów u Ciebie... I dziękuję za niespodziankę. Jesteś. Wiem przecież, bo inaczej, jak by to było możliwe... Kochana...
Zgłoś SPAM
|
72 lata po Twej gehennie... Tak kilka lat temu wspominałaś to piekło powstańcze... - Siedzieliśmy w tych piwnicach i Marian wybiegł w pewnym momencie do ogrodu, jaki otaczał domy przy ul. Tyszkiewicza. Położył się pod drzewem. Nie wiedziałam, co robić. On nalegał, żebyśmy uciekali w kierunku Borzęcina. Ale ja bałam się. Z drugiej strony chodziło o to, żeby za wszelką cenę ratować mężczyzn. Poszedł więc w końcu sam… Dziadek Edzio ze Stasiem – szukając ratunku - postanowili skierować się na ul. Miodową, tam, gdzie mieszkał brat Stanisław z rodziną.. Babcia Mania ze mną i i Wandzią została w piwnicy sąsiedniej kamienicy przy ul. Szlenkierów 17, czekając na niewiadomą. Nie wiedziały zupełnie, co się dzieje z mężczyznami. Czekały. - W tej piwnicy siedzieliśmy na jakiś ławkach – wspomina Henia. Jeden przy drugim, jeden przy drugim…. O czymś do spania nie było nawet mowy… Tam było przecież mnóstwo ludzi. Do jedzenia kobiety przynosił warzywa z okolicznych działek i jakieś zupy z tego robiły. Ja tego nie jadłam. Nie mogłam nic przełknąć ze strachu… Może tylko jakiś kawałek suchego chleba… - 6 sierpnia przyszli nagle Niemcy i kazali nam wychodzić z piwnicy. Gdy jeden z nich stanął w drzwiach i krzyknął – raus - nikt nie wiedział, co nas czeka. Ludzie w popłochu nie chcieli się ruszyć. I wreszcie ja pierwsza zdecydowałam. Co będzie, to będzie ... Ruszyłam do przodu. Wymijając Niemca, wyszłam z piwnicy na zewnątrz. Za mną wyszli inni, m.in. babcia Mania i Wandzia.. Przed domem ustawili nas w grupę i poprowadzili z Tyszkiewicza przez działki. Potem do fabryki, za topolami do Płockiej. Było nas 20-30 osób. Gdy doszliśmy ścieżką do rogu Płockiej i Górczewskiej, wokół leżały sterty trupów… A potem dołączali się do nas inni. Przy Górczewskiej i Płockiej były już tłumy. Na podwórku leżało wiele trupów. A nas prowadzili do Sokołowskiej, prosto Górczewską. Ludzie nieśli na deskach i drzwiach chorych i rannych ... Chcieli ich uchronić od niechybnej śmierci w razie pozostawienia… Przy kościele św. Wojciecha Niemcy oddzielali z tego tłumu mężczyzn. Reszta ruszyła dalej... - … Za mostem też były tłumy. Szliśmy Górczewską, potem doprowadzili nas do Księcia Janusza. Ludzie ciągle nieśli rannych na drzwiach, ciągnęli się noga za nogą... Ci młodsi i silniejsi próbowali odskoczyć w jakąś boczną uliczkę, bramę i uciec. Wreszcie dotarliśmy do Fortu Wola, tam, gdzie potem były potem zakłady Nowotki. Było gorąco i bardzo chciało nam się pić… Babcia przezornie zabrała ze sobą jakąś puszkę po tłuszczu, którą można było zaczerpnąć wody, ale … w tym zamieszaniu ukradli ją jacyś ludzie. … Wreszcie ten nasz tłum wygnańców stanął przed wielką, żelazną bramą i czekał. Potem zaczęli nas spędzać w dół. Tam był jakby głęboki, porośnięty trawą amfiteatr... Kilka pięter ... To wszystko na terenie późniejszych zakładów Nowotki. Tam zgonili wszystkich ludzi i czekali z nimi do zmroku. Pamiętam, że słońce powoli spadało ku ziemi, a my czekaliśmy… O zmroku zaczęli ludzi sortować. Niesprawnych, dzieci i starszych – wysyłali za bramę. Młodzież kierowali na roboty do Niemiec. - Wreszcie przyszła kolej i na nas. Szłyśmy we trzy w stronę bramy, przy której stali Niemcy… W pewnej chwili babcia z Wandzią zostały przez jednego z nich pchnięte poza zwarty tłum i skierowane na zewnątrz. Mnie zaś chwycił za kark i skierował do grupy przeznaczonej na wywózkę do obozu w Pruszkowie… I wtedy babcia podeszła do takiego rudego Niemca w żółtym mundurze i bardzo płacząc, zaczęła prosić o uwolnienie mnie. Ten popatrzył i po chwili chwycił mnie za kark i ... pchnął w kierunku babci i Wandzi. To oznaczało ratunek. Ci, których wypuścili wolno, mieli nakazane iść dalej. Gdzie?... Ruszyłyśmy więc… Gdy wyszłyśmy za bramę, skierowałyśmy się w stronę Jelonek. Tamtejsi ludzie brali uciekinierów do siebie na noc. Nas też zabrali jacyś ludzie. Zanocowaliśmy w parterowym domku. Było nas tam z kilkanaście osób. Na podwórku u nich odpoczywało już wielu ludzi… Kładli się na trawie i zasypiali ze zmęczenia. I tu babcia miała bardzo tragiczną przygodę. Miała bowiem pod bluzką schowane jakieś pieniądze, które zabrała w ostatniej chwili z domu. W nocy, gdy poszła do wychodka na podwórko, zgubiła to zawiniątko z pieniędzmi, jakie udało jej się wynieść z Warszawy. Te pieniądze po prostu się wysunęły zza bluzki i upadły na ziemię. Po ciemku babcia nie zauważyła swej zguby… I zdarzył się prawdziwy cud! Ktoś to zawiniątko znalazł i … po prostu babci oddał. Cud… A puszkę na wodę ktoś inny jednak ukradł! - Po przespanej na tym podwórku nocy, babcia o świecie nas zbudziła. Postanowiła ruszyć dalej. Było jeszcze szaro, gdy doszłyśmy do Wolskiej… Ulicą ciągnęło niemieckie wojsko, ale jakoś udało nam się przejść na drugą stronę. Przeczekałyśmy po prostu przy drodze i przez nikogo nie zatrzymywane, zaczęłyśmy się przemykać przez Ursus do Michałowic. - W jednym z domów – wspomina mama – prosiłyśmy o wodę. Gospodyni gotowała akurat kartofle na śniadanie i nie tylko nas napoiła, ale także nakarmiła tymi kartoflami z mizerią. I ruszyłyśmy dalej… Szłyśmy polami, w kierunku Włoch. Kresem tej wędrówki były niedalekie Michałowice pod Warszawą. Dlaczego właśnie babcia tam skierowała swe kroki? Henia nie ma wątpliwości. - A dokąd miała iść? Przecież nikogo innego w okolicach Warszawy nie znała. Tylko tego dalekiego kuzyna z Borychowa – Frania. m mil
Zgłoś SPAM
|
23 lipca
Rano msza w Twej intencji, potem u Ciebie przy mogile. Boże mój, tak płakałam, Matulku..
Zgłoś SPAM
|
Chodziłam dziś po okolicy, szukając kwiatków do wianuszków na oktawę Bożego Ciała... Trochę mi nie wyszły. Myślami z Tobą...
Zawsze je3 robiłaś z taką radością.
Zgłoś SPAM
|
Mamuniu, rano msza, a potem cmentarz. 60 lat Twego wdowieństwa... Popatrz, ja już jestem tyle starsza od mego ojca. I zawsze- przez te lata - ta rocznica była czasem do wspomnień, do modlitwy, do odwiedzin na cmentarzu. Dokąd tylko będę w stanie, tak będzie dalej.
Zgłoś SPAM
|
Wczorajsza msza dla Ciebie i słowa pieśni na powitanie: Aniołom swoim każą Cię pilnować,Gdziekolwiek stąpniesz, będą cię piastować. Na rękach nosić będą, abyś idąc drogą, na ostry kamień nie stąpnęła nogą.
Zgłoś SPAM
|
11 .09. 2011
Pamiętasz ten dzień? Była pierwsza, jak nas wpuścili do sali. Spałaś od tygodnia...Ja umyłam Ci głowinkę, wysuszyłam elegancko włoski, potem przebrałam najpiękniejszą różową, koszulkę, uperfumowałam ulubionymi perfumami... Bardzo ciężko oddychałaś. Czymś Cię karmiłam, czymś poiłam... Myślałam, że to ma sens. Aparatura bez przerwy ryczała, alarmowała, że coś dzieje się złego... Głupia, bezduszna pielęgniarka coś bredziła o awarii. A Ty Skarbie po prostu cichutko umierałaś. Była 15.00, gdy nas osierociłaś. Moja malutka, bezbronna Mamo!
Zgłoś SPAM
|
Matuś, w drodze do Czech, szukamy dobrej drogi. Decyzję podejmuje Janusz: jedziemy przez Niemcy, bo tak by na pewno chciała Babcia!
I tak było.
Zgłoś SPAM
|
71 lat po Twej gehennie... Tak kilka lat temu wspominałaś to piekło powstańcze... - Siedzieliśmy w tych piwnicach i Marian wybiegł w pewnym momencie do ogrodu, jaki otaczał domy przy ul. Tyszkiewicza. Położył się pod drzewem. Nie wiedziałam, co robić. On nalegał, żebyśmy uciekali w kierunku Borzęcina. Ale ja bałam się. Z drugiej strony chodziło o to, żeby za wszelką cenę ratować mężczyzn. Poszedł więc w końcu sam… Dziadek Edzio ze Stasiem – szukając ratunku - postanowili skierować się na ul. Miodową, tam, gdzie mieszkał brat Stanisław z rodziną.. Babcia Mania ze mną i i Wandzią została w piwnicy sąsiedniej kamienicy przy ul. Szlenkierów 17, czekając na niewiadomą. Nie wiedziały zupełnie, co się dzieje z mężczyznami. Czekały. - W tej piwnicy siedzieliśmy na jakiś ławkach – wspomina Henia. Jeden przy drugim, jeden przy drugim…. O czymś do spania nie było nawet mowy… Tam było przecież mnóstwo ludzi. Do jedzenia kobiety przynosił warzywa z okolicznych działek i jakieś zupy z tego robiły. Ja tego nie jadłam. Nie mogłam nic przełknąć ze strachu… Może tylko jakiś kawałek suchego chleba… - 6 sierpnia przyszli nagle Niemcy i kazali nam wychodzić z piwnicy. Gdy jeden z nich stanął w drzwiach i krzyknął – raus - nikt nie wiedział, co nas czeka. Ludzie w popłochu nie chcieli się ruszyć. I wreszcie ja pierwsza zdecydowałam. Co będzie, to będzie ... Ruszyłam do przodu. Wymijając Niemca, wyszłam z piwnicy na zewnątrz. Za mną wyszli inni, m.in. babcia Mania i Wandzia.. Przed domem ustawili nas w grupę i poprowadzili z Tyszkiewicza przez działki. Potem do fabryki, za topolami do Płockiej. Było nas 20-30 osób. Gdy doszliśmy ścieżką do rogu Płockiej i Górczewskiej, wokół leżały sterty trupów… A potem dołączali się do nas inni. Przy Górczewskiej i Płockiej były już tłumy. Na podwórku leżało wiele trupów. A nas prowadzili do Sokołowskiej, prosto Górczewską. Ludzie nieśli na deskach i drzwiach chorych i rannych ... Chcieli ich uchronić od niechybnej śmierci w razie pozostawienia… Przy kościele św. Wojciecha Niemcy oddzielali z tego tłumu mężczyzn. Reszta ruszyła dalej... - … Za mostem też były tłumy. Szliśmy Górczewską, potem doprowadzili nas do Księcia Janusza. Ludzie ciągle nieśli rannych na drzwiach, ciągnęli się noga za nogą... Ci młodsi i silniejsi próbowali odskoczyć w jakąś boczną uliczkę, bramę i uciec. Wreszcie dotarliśmy do Fortu Wola, tam, gdzie potem były potem zakłady Nowotki. Było gorąco i bardzo chciało nam się pić… Babcia przezornie zabrała ze sobą jakąś puszkę po tłuszczu, którą można było zaczerpnąć wody, ale … w tym zamieszaniu ukradli ją jacyś ludzie. … Wreszcie ten nasz tłum wygnańców stanął przed wielką, żelazną bramą i czekał. Potem zaczęli nas spędzać w dół. Tam był jakby głęboki, porośnięty trawą amfiteatr... Kilka pięter ... To wszystko na terenie późniejszych zakładów Nowotki. Tam zgonili wszystkich ludzi i czekali z nimi do zmroku. Pamiętam, że słońce powoli spadało ku ziemi, a my czekaliśmy… O zmroku zaczęli ludzi sortować. Niesprawnych, dzieci i starszych – wysyłali za bramę. Młodzież kierowali na roboty do Niemiec. - Wreszcie przyszła kolej i na nas. Szłyśmy we trzy w stronę bramy, przy której stali Niemcy… W pewnej chwili babcia z Wandzią zostały przez jednego z nich pchnięte poza zwarty tłum i skierowane na zewnątrz. Mnie zaś chwycił za kark i skierował do grupy przeznaczonej na wywózkę do obozu w Pruszkowie… I wtedy babcia podeszła do takiego rudego Niemca w żółtym mundurze i bardzo płacząc, zaczęła prosić o uwolnienie mnie. Ten popatrzył i po chwili chwycił mnie za kark i ... pchnął w kierunku babci i Wandzi. To oznaczało ratunek. Ci, których wypuścili wolno, mieli nakazane iść dalej. Gdzie?... Ruszyłyśmy więc… Gdy wyszłyśmy za bramę, skierowałyśmy się w stronę Jelonek. Tamtejsi ludzie brali uciekinierów do siebie na noc. Nas też zabrali jacyś ludzie. Zanocowaliśmy w parterowym domku. Było nas tam z kilkanaście osób. Na podwórku u nich odpoczywało już wielu ludzi… Kładli się na trawie i zasypiali ze zmęczenia. I tu babcia miała bardzo tragiczną przygodę. Miała bowiem pod bluzką schowane jakieś pieniądze, które zabrała w ostatniej chwili z domu. W nocy, gdy poszła do wychodka na podwórko, zgubiła to zawiniątko z pieniędzmi, jakie udało jej się wynieść z Warszawy. Te pieniądze po prostu się wysunęły zza bluzki i upadły na ziemię. Po ciemku babcia nie zauważyła swej zguby… I zdarzył się prawdziwy cud! Ktoś to zawiniątko znalazł i … po prostu babci oddał. Cud… A puszkę na wodę ktoś inny jednak ukradł! - Po przespanej na tym podwórku nocy, babcia o świecie nas zbudziła. Postanowiła ruszyć dalej. Było jeszcze szaro, gdy doszłyśmy do Wolskiej… Ulicą ciągnęło niemieckie wojsko, ale jakoś udało nam się przejść na drugą stronę. Przeczekałyśmy po prostu przy drodze i przez nikogo nie zatrzymywane, zaczęłyśmy się przemykać przez Ursus do Michałowic. - W jednym z domów – wspomina mama – prosiłyśmy o wodę. Gospodyni gotowała akurat kartofle na śniadanie i nie tylko nas napoiła, ale także nakarmiła tymi kartoflami z mizerią. I ruszyłyśmy dalej… Szłyśmy polami, w kierunku Włoch. Kresem tej wędrówki były niedalekie Michałowice pod Warszawą. Dlaczego właśnie babcia tam skierowała swe kroki? Henia nie ma wątpliwości. - A dokąd miała iść? Przecież nikogo innego w okolicach Warszawy nie znała. Tylko tego dalekiego kuzyna z Borychowa – Frania. m
Zgłoś SPAM
|
Tyle miałaś marzeń...Takich prostych, wzruszających /by jeszcze kiedyś posmakować chleba o pobiegać/, wymodlonych /jak choćby to, by ujrzeć swe wnuczki w białych sukieneczkach.../, wymarzonych - by żyć sto lat i nam pomagać/... Moja maleńka mateczko.
Zgłoś SPAM
|
Taki sen Mamuś... Wchodzę do kuchni, a tam Ty przysiadłaś przy kotku, poklepujesz go, głaszczesz. Odchylasz głowę, patrzysz na mnie z uśmiechem...Wstajesz,a ja przytulam Cię do siebie i ściskam mocno, byś mi nie uciekła więcej. Taki cudny sen.
Zgłoś SPAM
|
Góry. Na wieszaku czarna, kościołowa torebeczka, dwa szlafroki - ten czarny w niebieskie kwiaty i pomarańczowy, szafeczka przy łóżku jeszcze nie przeglądana, niebieska kurtka od dresu, jakieś drobiazgi w szufladce... Tak, jakbyś wyszła tylko na chwilę...
Zgłoś SPAM
|
No więc tak... Gruszka nadal bezpłodna, na Twej jabłonce zaledwie 4 jabłka, tuje brązowieją, róże przekwitły, trawa wyschła, peonie nie wykwitły... No, Mamuś nie byłabyś zadowolona. A może? Ty przecież ze wszystkiego umiałaś się cieszyć!
Zgłoś SPAM
|
Mamulko, dziś w nocy mi się śniłaś. Pozawieszałaś w naszym pokoju bordowe firanki i wszystko było na wiśniowo. Zezłościłam się, bo było strasznie brzydko, jak w piekle. A Ty na to: -Ciekawa byłam, czy zauważysz. Oj Mamo, Mamo...
Zgłoś SPAM
|
grudzień
Skarbie, oglądam filmiki z Tobą i tak płaczę...Takie smutne życie bez Ciebie, nie ma się do kogo poskarżyć, nie ma od kogo czekać pocieszenia. Ty byłaś lekarstwem na wszystko, Ty wszystko mogłaś i wszystko umiałaś.Ty byłaś dla nas wszystkim. Nasza święta. mil
Zgłoś SPAM
|
Mamuś, Twój wielki - jak mówiłaś -opiekun i wybawca Janusz, obchodzi dziś urodziny. Utul go, bo bardzo tego potrzebuje... Pamiętasz? Zobowiązałaś mnie kiedyś, już w chorobie, bym Januszowi kupowała różowe kwiatki/ by mu zawsze pachniały/. Dostał je dziś od Ciebie i prezencik. Dobrze?
Zgłoś SPAM
|
Zawsze byłaś ze mną w chwilach trudnych, beznadziejnych, pełnych goryczy...A dziś, gdzieś Ty, gdzie? Malutka moja...
Zgłoś SPAM
|
a
Kochana Babciu, nie ma takiej drugiej babci jak Ty. Jesteś najukochańszą, najlepszą, najmilszą i najdroższa Babcią na świecie. Bardzo Cię kochamy Paula, In i Brian
Zgłoś SPAM
|
Dziś we śnie byłyście obydwie ze Stasią... I rano tak sobie pomyślałam, że podobnie jak w życiu... Na dobre i na złe. Zawsze byłyście razem. I nie pamiętam, żeby kiedyś Twą ostoją było rodzeństwo. Zawsze bratowa...
Zgłoś SPAM
|
3 lutego Taki sen. Siedzisz na foteliku i masz spuszczoną głowę i zamknięte oczy. Podbiegam i wołam- nie umieraj mi, nie umieraj! I chwytam Cię na ręce i dźwigam do góry. Masz takie szczuplutkie łydki… Otwierasz oczy, patrzysz na mnie, a ja tulę Cię do siebie, całuję i mówię : - Ty jesteś moja mamunia, ty jesteś moja mamunia… No widzisz Kochana...
Zgłoś SPAM
|
Pamiętasz ten stary zamek na Słowacji? Tak wysoko na górze? Ja byłam zmęczona i nie miałam ochoty na dalszą wędrówkę na sam szczyt. A Ty Mamuś zdecydowałaś szybko - potrzymaj mi torbę, a ja idę. I weszłaś. Turyści byli zdumieni Twoją determinacją i patrzyli na Twoje wyczyny. Tyle było radości Mamuś, pamiętasz? A dziś siedzę i płaczę, bo jak mówisz - życie to 5 minut wesela i smutku do skutku! Kocham Cię. No właśnie, a dziś w nocy sen. Też jakiś zamek, grupa ludzi i Ty Matuś na krzesełku pod oknem w jakiejś komnacie. Proszę, byś szła dalej, a Ty nie masz ochoty. Przekonuję Cię wreszcie i biegniemy ...
Zgłoś SPAM
|
Mamusiu, 30 lat temu zmarł nam dziadunio...Miałby dziś 115 lat. Wieczny odpoczynek dla Niego...
Zgłoś SPAM
|
No więc tak kochana moja... Materiał na pasztet jest, schaby kupione, śledzie, boczki, farsz z pieczarek do pierogów, kapusta się gotuje. Do świąt 10 dni, a ja zgodnie z Twymi zwyczajami mam prawie wszystko. Jak to mówiłaś - nagromadziłam przezornie. Moja malutka, tylko Ciebie nie będzie.
Zgłoś SPAM
|
Mamuś, dziś w nocy taki sen... Telefon. Odbieram i słyszę głos Ireny, taki rozdygotany, jak zwykle u niej: Co u ciebie słychać ,Milenko? Ja jestem świadoma, że ona nie żyje, więc by nie być posądzona o szaleństwo, postanawiam przekazać słuchawkę ... Tobie, bo siedzisz obok. Ty Mamuś, mówisz - dzień dobry Irciu... A ja budzę się z emocji. A wszystko chyba dlatego, że wczoraj z Januszem byliśmy przy jej mogile i sprzątaliśmy jej... Musiała nas widzieć. Na pewno!
Zgłoś SPAM
|
Mamuś, klęska urodzaju.Twoja jabłoneczka gnie się po owocami, a my tego nie zbieramy... Niech sobie wiszą... Trawa wyschła, marcinki szaleją fioletem, róże rozbieliły się, jakby to był początek lata... Liście opadają, drewno przenosimy na inne miejsce, Maniuś szuka Cię po kątach.. . Smutno.
Zgłoś SPAM
|
Matuś, widziałaś to wszystko w niedzielę? Ten atak agresji tej wściekłej kobiety? A zawsze mi radziłaś, bym była ponad ludzką głupotę i nienawiść. Widzisz, Hydrze trzeba urywać łeb natychmiast, Kochana... Inaczej rani bezbronnych. Nawet własnego syna i wnuki.
Zgłoś SPAM
|
Minął kolejny rok, gdy odeszła Henryka Fudala. Pragniemy przyłączyć się do wszystkich, dzięki którym pamięć o Niej wciąż trwa i oddać Jej szacunek zapalając znicz.
Zgłoś SPAM
|
Dziś nad ranem cudny sen. Jesteś uśmiechnięta, wyluzowana, beztroska...Jakaś mąka spada nam na głowę z pawlacza, tyle śmiechu, radości... Jest też z nami Stasia... Opowiada, że kuzynki zabrały jej zza obrazka pieniądze. Ale nie tragizuje i śmieje się razem z nami. Gdy się obudziłam, w pierwszym odruchu szukałam Cię w pokoju... Tak przecież byłaś blisko, tak naprawdę.
Zgłoś SPAM
|
mil
Tak mi smutno Matuś...
Zgłoś SPAM
|
1 Września Mateńko... Pamiętasz, jak nam opowiadałaś? Wrzesień 1939 r. zastał rodzinę w mieszkaniu przy ul. Tyszkiewicza. Dziadek miał wówczas 40 lat, babcia była nieco starsza; najstarsza Henia 16, Staś 13, Wandzia 11, a mała Renia niespełna 7. Przed dziadkiem stanęło więc widmo wojaczki. Dostał wezwanie do wojska. Mobilizację wyznaczono w dniu wybuchu wojny, tj. 1 września 1939 r. Dziadek miał się stawić w swej jednostce wojskowej w Małkini. Podobno rano było wspólne, uroczyste śniadanie,a potem cała rodzina odprowadziła dziadka do tramwajudo zbiegu ulic Młynarskiej i Górczewskiej. - Gdy odprowadzaliśmy tatę do punktu mobilizacji – wspominałaś - dziadek żegnając się z nami, powiedział: Chciałbym do was wrócić, choćby o jednej nodze. Potem często wychodziłam na praski brzeg Wisły i wyglądałam, czy wśród powracającego, rozpuszczonego na Wschodzie wojska, nie wypatrzę taty ... Niestety… Na razie jednak dziadek udał się na miejsce zbiórki do swej jednostki wojskowej Małkini. Podobno nie zabawili tam długo i pogonili stamtąd wojsko do Sokołowa Podlaskiego. Zgodnie z rozkazem dowództwa, mieli obozować w jednej z tamtejszych szkół, ale w końcu do tego nie doszło. I była w tym ręka opatrzności, bowiem pierwszej nocy niemieckie samoloty zbombardowały budynek i wszyscy stacjonujący w nim żołnierze zginęli. Dziadek uratował się cudem, nocując na innej kwaterze, ale wiadomość o bombardowaniu Sokołowa ... szybko dotarła do niedalekich Wyroząb. Tamtejsza rodzina była więc przekonana, że Edward zginął w Sokołowie. Dobrze się tylko stało, że zawierucha wojenna uniemożliwiła przedostanie się tej tragicznej wiadomości do Warszawy... A tymczasem ... wojsko polskie, a wśród jego szeregów i dziadek Edzio, ciągnęło pieszo na wschód. Po drodze mijali Kodeń – sanktuarium Matki Boskiej Kodeńskiej, ze sławnym, cudownym obrazem Madonny de Guadalupe. Gdy żołnierze zgromadzili się przy kościele – wspominał dziadunio – wyszedł tamtejszy ksiądz i błogosławił ich, rozgrzeszył i rozdał medaliki z wizerunkiem cudownej Matki Bożej. Taki medaliczek dziadek nosił na szyi Tę aluminiową relikwię dziadunio tak bardzo ukochał, że nie rozstał się z nią już do końca swego życia. Nosił ten medaliczek – już wytarty i poczerniały – na srebrnym łańcuszku. Został z nim pochowany . I choć dziadkowy, przemodlony i bardzo zniszczony różaniec o drewnianych paciorkach, zdjęłam w ostatniej chwili z Jego zastygłych dłoni, medalika nie śmiałam ruszyć. Był on niewątpliwie cudowny, bo przecież wrócił do rodziny zdrowy i cały. A i po śmierci, oby przyniósł dziadkowi zbawienie. Ten Kodeń przez wiele lat powracał w dziadkowych opowieściach i my – młodzi – nie do końca rozumieliśmy, jakie miał znaczenie w jego życiorysie. A przecież tu właśnie – można powiedzieć - żegnał się we wrześniu 1939 roku z życiem. Szedł w nieznane, nieświadom, dokąd będzie zagnany i czy kiedykolwiek wróci z tej wędrówki. To właśnie przed tym kościołem otrzymał od nieznajomego księdza ten „skarb” i został z nim na wieki. Po chwilowej przerwie w Kodniu, dziadkowe oddziały przesuwały się stopniowo na południe Polski w kierunku na Włodawę . Druga wojna światowa rozpoczęła się we Włodawie 3 września. W jakiś wojennych zapiskach znalazłam, że pojawienie się żołnierzy polskich w końcu września 1939 roku stanowiło zaskoczenie dla mieszkańców mijanych wschodnich miejscowości. Jeden z uczestników tej kampanii wrześniowej na wschód wspominał: Na naszych drogach panował jakiś deprymujący spokój. Polska, przez którą przechodziliśmy teraz, była dziwnie cicha, jakby pogrążona w jakimś chorobliwym śnie. Nic się na oko w niej nie działo. Zjawienie się naszych oddziałów było wyraźnym wstrząsem dla wsi i miasteczek, przez które przechodziliśmy. Ludzie patrzyli na nas z niedowierzaniem, jak na zjawy z innego świata. Kobiety żegnały znakiem Krzyża św. przechodzące wojska. Mężczyźni stali niemi i długo patrzyli za ostatnim żołnierzem, mijającym opłotki ich gospodarstw. Wyraźnie widać było, jak coś się łamie w tych ludziach, tylko jeszcze nie umie wyjść na zewnątrz. To właśnie tam, gdzieś w okolicach Włodawy wojsko przekraczało Bug…. Dziadunio, choć nie umiał pływać, musiał przejść rzekę wpław, korzystając z pomocy przygodnego człowieka. Właśnie w czasie tej przeprawy przez rzekę dziadek był ranny w czasie nalotu. I nawet – biedny - tego nie spostrzegł. Dopiero jakiś przechodzący policjant zwrócił mu uwagę: - Jesteś ranny – powiedział. Dziadek popatrzył, a to ... znajomy z Wyroząb. Rana musiała być poważna, skoro dopiero po kilku miesiącach udało się - po okładach z maści – usunąć z dłoni kawałki metalu. 17 października 1939 r., gdy 50 dywizja Armii Czerwonej w sile ponad 800 tysięcy żołnierzy, przekroczyła o 4.00 nad ranem wschodnie granice Polski, dziadek był już za Bugiem . Po wyparciu Niemców nastąpiło wielkie zamieszanie . Wojsko przegrupowano, a część jego – w tym i oddział dziadka Edzia pozostawiono samemu sobie. Co było począć? Dziadek opowiadał, że swój karabin zakopał po prostu gdzieś na jakimś wiejskim cmentarzu i postanowił szybko wracać do rodziny... Był straszny głód, dokuczały wszy... Rosjanie widząc rozproszone wojsko, podstawili podobno jakiś towarowy pociąg i zaczęli zachęcać Polaków, by decydowali na powrót do Polski. Wracajcie do siebie - mówili... ale dziadunio im nie ufał. - Pomyślałem sobie – jak potem opowiadał – pieszo tu przyszetem , to i pieszo wrócę! I to była kolejna intuicja. W momencie bowiem, gdy rzesze wojaków wtłoczyły się na łeb na szyję do pociągu, Rosjanie otworzyli do nich ogień i … pozabijali ich Dziadunio po raz drugi w tej wojnie uniknął cudem śmierci. Jak pokaże przyszłość, decydując na powrót do domu, musiał pokonać jeszcze wiele trudności… Mijał drugi miesiąc wojny i niemieckiej okupacji. Był koniec października, wojsku dokuczał coraz bardziej chłód. Dziadek – biedny - nie miał nawet ciepłego ubrania, więc usiłował gdzieś wymienić mundur na cywilne łachy. I wymienił, tyle tylko, że dostał za niego jakiś ciuch bez jednego rękawa. I w takim ubraniu wracał do domu… Wraz z kolegą, posuwali się krok za krokiem w kierunku domu. Po raz drugi, ratując swe życie ucieczką, musiał ponownie przeprawić się wpław przez rzekę. W nurtach Bugu o mało co nie utonął. Za Bugiem czuł się jednak jakw domu, bo niedaleko były jego rodzinne strony. W górę od Włodawy była Biała Podlaska, trochę w lewo – Siedlce, bardziej w prawo, na północ - Łosice i ... Czaple. Gdy do nich z kolegą dotarli, czuli się uratowani. Byli u siebie! Babcia Marianna w Warszawie A tymczasem w Warszawie babcia Marianna została sama z dziećmi, praktycznie bez środków do życia. Dawny wspólnik dziadka – brat Stanisław nie dał przez cały ten czas nawet znaku życia… Po prostu zapomniał o swym bracie i jego rodzinie! Życie kobiety z gromadką dzieci było trudne. Do tego dochodził niepokój o męża, wywiezionego gdzieś daleko na wojnę. Jak wspomina Henia – babcia – biedulka - chodziła po wyjeździe dziadka, we wrześniu 1939 roku na Plac Napoleona, by wysłać mężowi list… Ryzykowała przy tym życiem, bo przecież trwały niemieckie naloty i mogła zginąć. Czy któryś z tych listów dotarł do adresata? – Henia tylko macha ręką. – A gdzież tam… – mówi tylko ze łzami w oczach.
Zgłoś SPAM
|
Matuś, byliśmy na Szlenkierów... 70 lat po Twej gehennie... Tak kilka lat temu wspominałaś to piekło powstańcze... - Siedzieliśmy w tych piwnicach i Marian wybiegł w pewnym momencie do ogrodu, jaki otaczał domy przy ul. Tyszkiewicza. Położył się pod drzewem. Nie wiedziałam, co robić. On nalegał, żebyśmy uciekali w kierunku Borzęcina. Ale ja bałam się. Z drugiej strony chodziło o to, żeby za wszelką cenę ratować mężczyzn. Poszedł więc w końcu sam… Dziadek Edzio ze Stasiem – szukając ratunku - postanowili skierować się na ul. Miodową, tam, gdzie mieszkał brat Stanisław z rodziną.. Babcia Mania z dziewczynami, tj. – Henią i Wandzią zostały w piwnicy sąsiedniej kamienicy przy ul. Szlenkierów 17, czekając na niewiadomą. Nie wiedziały zupełnie, co się dzieje z mężczyznami. Czekały. - W tej piwnicy siedzieliśmy na jakiś ławkach – wspomina Henia. Jeden przy drugim, jeden przy drugim…. O czymś do spania nie było nawet mowy… Tam było przecież mnóstwo ludzi. Do jedzenia kobiety przynosił warzywa z okolicznych działek i jakieś zupy z tego robiły. Ja tego nie jadłam. Nie mogłam nic przełknąć ze strachu… Może tylko jakiś kawałek suchego chleba… - 6 sierpnia przyszli nagle Niemcy i kazali nam wychodzić z piwnicy. Gdy jeden z nich stanął w drzwiach i krzyknął – raus - nikt nie wiedział, co nas czeka. Ludzie w popłochu nie chcieli się ruszyć. I wreszcie ja pierwsza zdecydowałam. Co będzie, to będzie ... Ruszyłam do przodu. Wymijając Niemca, wyszłam z piwnicy na zewnątrz. Za mną wyszli inni, m.in. babcia Mania i Wandzia.. Przed domem ustawili nas w grupę i poprowadzili z Tyszkiewicza przez działki. Potem do fabryki, za topolami do Płockiej. Było nas 20-30 osób. Gdy doszliśmy ścieżką do rogu Płockiej i Górczewskiej, wokół leżały sterty trupów… A potem dołączali się do nas inni. Przy Górczewskiej i Płockiej były już tłumy. Na podwórku leżało wiele trupów. A nas prowadzili do Sokołowskiej, prosto Górczewską. Ludzie nieśli na deskach i drzwiach chorych i rannych ... Chcieli ich uchronić od niechybnej śmierci w razie pozostawienia… Przy kościele św. Wojciecha Niemcy oddzielali z tego tłumu mężczyzn. Reszta ruszyła dalej... Henia: - … Za mostem też były tłumy. Szliśmy Górczewską, potem doprowadzili nas do Księcia Janusza. Ludzie ciągle nieśli rannych na drzwiach, ciągnęli się noga za nogą... Ci młodsi i silniejsi próbowali odskoczyć w jakąś boczną uliczkę, bramę i uciec. Wreszcie dotarliśmy do Fortu Wola, tam, gdzie potem były zakłady Nowotki. Było gorąco i bardzo chciało nam się pić… Babcia przezornie zabrała ze sobą jakąś puszkę po tłuszczu, którą można było zaczerpnąć wody, ale … w tym zamieszaniu ukradli ją jacyś ludzie. … Wreszcie ten nasz tłum wygnańców stanął przed wielką, żelazną bramą i czekał. Potem zaczęli nas spędzać w dół. Tam był jakby głęboki, porośnięty trawą amfiteatr... Kilka pięter ... To wszystko na terenie późniejszych zakładów Nowotki. Tam zgonili wszystkich ludzi i czekali z nimi do zmroku. Pamiętam, że słońce powoli spadało ku ziemi, a my czekaliśmy…O zmroku zaczęli ludzi sortować. Niesprawnych, dzieci i starszych – wysyłali za bramę. Młodzież kierowali na roboty do Niemiec. - Wreszcie przyszła kolej i na nas. Szłyśmy we trzy w stronę bramy, przy której stali Niemcy… W pewnej chwili babcia z Wandzią zostały przez jednego z nich pchnięte poza zwarty tłum i skierowane na zewnątrz. Mnie zaś chwycił za kark i skierował do grupy przeznaczonej na wywózkę do obozu w Pruszkowie… I wtedy babcia podeszła do takiego rudego Niemca w żółtym mundurze i bardzo płacząc, zaczęła prosić o uwolnienie mnie. Ten popatrzył i po chwili chwycił mnie za kark i ... pchnął w kierunku babci i Wandzi. To oznaczało ratunek. Ci, których wypuścili wolno, mieli nakazane iść dalej. Gdzie?... Ruszyłyśmy więc… Gdy wyszłyśmy za bramę, skierowałyśmy się w stronę Jelonek. Tamtejsi ludzie brali uciekinierów do siebie na noc. Nas też zabrali jacyś ludzie. Zanocowaliśmy w parterowym domku. Było nas tam z kilkanaście osób. Na podwórku u nich odpoczywało już wielu ludzi… Kładli się na trawie i zasypiali ze zmęczenia. I tu babcia miała bardzo tragiczną przygodę. Miała bowiem pod bluzką schowane jakieś pieniądze, które zabrała w ostatniej chwili z domu. W nocy, gdy poszła do wychodka na podwórko, zgubiła to zawiniątko z pieniędzmi, jakie udało jej się wynieść z Warszawy. Te pieniądze po prostu się wysunęły zza bluzki i upadły na ziemię. Po ciemku babcia nie zauważyła swej zguby… I zdarzył się prawdziwy cud! Ktoś to zawiniątko znalazł i … po prostu babci oddał. Cud… A puszkę na wodę ktoś inny jednak ukradł! - Po przespanej na tym podwórku nocy, babcia o świecie nas zbudziła. Postanowiła ruszyć dalej. Było jeszcze szaro, gdy doszłyśmy do Wolskiej… Ulicą ciągnęło niemieckie wojsko, ale jakoś udało nam się przejść na drugą stronę. Przeczekałyśmy po prostu przy drodze i przez nikogo nie zatrzymywane, zaczęłyśmy się przemykać przez Ursus do Michałowic. - W jednym z domów – wspomina mama – prosiłyśmy o wodę. Gospodyni gotowała akurat kartofle na śniadanie i nie tylko nas napoiła, ale także nakarmiła tymi kartoflami z mizerią. I ruszyłyśmy dalej… Szłyśmy polami, w kierunku Włoch. Kresem tej wędrówki były niedalekie Michałowice pod Warszawą. Dlaczego właśnie babcia tam skierowała swe kroki? Henia nie ma wątpliwości. - A dokąd miała iść? Przecież nikogo innego w okolicach Warszawy nie znała. Tylko tego dalekiego kuzyna z Borychowa – Frania.
Zgłoś SPAM
|
Wyczekiwany przez młodych ślub odbył się 11 lipca 1943 r. w Warszawie, w kościele św. Wojciecha przy ul. Wolskiej. Było to w niedzielę, o godz. 9.00. Henia była ubrana w kremowy kostium, na głowie miała mały toczek z welonikiem. Bukiecik, ten na zdjęciu, jest z białych kwiatków, ale w rzeczywistości był inny, z żywych... Pan młody miał ciemny garnitur. W świadectwie ślubu, wydanym za zasadzie ksiąg metrykalnych w Katolickiej parafii św. Wojciecha w Warszawie /nr aktu 183/1943/ zaświadczono się, że Marian Stanisław Fudala lat 21 mający, syn Stanisława i Florentyny z Wójcików i Henryka Kalicka lat 19 mająca, córka Edwarda i Marianny z Ciecierów zawarli związek małżeński dnia 11 lipca 1943 r. Podpisał ten odpis ks. St. Kowalski Świadkami na tym ślubie byli zaś ... No właśnie. O szczegóły poprosiłam mamę. Świadków mama nie pamięta. Inez dowcipkowała po latach, że byli to po prostu … świadkowie Jehowy. A wśród gości? - Oczywiście rodzice – mówi mama. - a siostry... - Siostry? – przecież ta najmłodsza miała tylko 11 lat! Chciała bardzo, żeby Marian mieszkał u nas i bardzo się cieszyła z tego ślubu. Wandzia była trzy lata starsza od Reni, czyli miała 14 lat, a Stasio 17. - Ten ślub był cichy ślub – wspomina mama. Ani czasy nie sprzyjały do hucznych uroczystości, ani tym bardziej sytuacja rodzinna. - Sukienkę uszyła mi sąsiadka z Tyszkiewicza, pani Pirytkum. To było jej przezwisko, bo ona mówiła trochę po polsku, a trochę po rosyjsku. To była bardzo inteligenta rodzina ze Wschodu, z Wilna. Męża jej zabrało NKWD. Jej córka pracowała w biurze, a ona była krawcową. I miała syna...jak on się nazywał...To był taki ciubaryk, że strach było na niego patrzeć. ... A córka zabierała ją na wczasy... Życie jej zeszło na ciągłym czekaniu na męża i syna. - A kapelusik miała babcia swój? – pytały dziewczynki. - Tak. Był kupiony. - A kwiaty sztuczne? - Do zdjęcia sztuczne, bo te ze ślubu zwiędły i nie chciało nam się kupować innych. - A dziadek jaki miał garnitur? - Czarny. - A t e wąsy? - To były domalowane, tylko na zdjęciu. Tak sobie wymyślił. W rzeczywistości nie miał żadnych. - Wiem, że wśród gości na pewno była ciotka Helena... – wyjaśniła nam Do ślubu młodzi szli pieszo, tak normalnie... Bo Henia wstydziła się wejść do dorożki. Zdjęcie ślubne było zrobione u fotografa na Wolskiej, po lewej stronie, jak się idzie w stronę kościoła. A przyjęcie weselne było na Tyszkiewicza, u dziadków Kalickich. Gdy pytam o prezenty – mama odpowiada zniecierpliwiona: - A jakie tam prezenty, kto wtedy dawał prezenty z powodu ślubu. W okupację? - A choć kurę dostałaś? - Nie, nie dostałam. Bo nie chciałam. - A kto ją proponował? - Ciotka Cela, babci siostra. Za to chrzestny – Bazelczuk - mi dał 10 kg mąki. - A jakie było jedzenie? - No, jedzenie to było dobre, bo babcia pojechała na wieś i przywiozła mięsa... - I długo siedzieliście? - A gdzie tam długo... - mówi mama ze zniecierpliwieniem. To był lipiec 1943 roku. A potem...
Zgłoś SPAM
|
Mateńko...Jan Paweł II został ogłoszony świętym. Szanuję ten wybór, ale tak sobie pomyślałam, że wielu bezimiennych świętych żyło i żyje między nami i nikt nie pozna ich wielkości. Pozostaną samotni w swej dobroci, szlachetności, oddaniu ludziom i cierpieniu sami. Nikt prócz najbliższych o nich nie wspomni, nikt nie przypomni ich zasług, bo takie jest życie. Prawda? Wiesz, dlaczego tak mówię? Bo dla mnie prawdziwą świętością jesteś Ty Mamo. Twoje życie to pasmo nieustannych cierpień, tragedii, niedoli, poświęcenia dla innych, zapominania o sobie, bezinteresownego służenia innym, miło.sci do ludzi bez względu na ich zamożność, wygląd i poglądy. Pamiętasz, jak w szpitalu powiedziałaś mi w zadumie: Życie to 5 minut wesela i smutku do skutku. No właśnie. Tego "wesela" miałaś chyba nawet mniej, niż te przysłowiowe 5 minut. Wszystko jednak przyjmowałaś z pokorą i wiarą, że nie będzie źle. A było nie raz. Było tragicznie, bez nadziei, bez pomocy, gdy sama musiałaś podołać życiowym zakrętom. Nigdy nie odmówiłaś nikomu pomocy, dobrej rady, wsparcia także finansowego. Choć sama nie byłaś bogata, starczyło i dla innych. Choćby na bułeczkę dla głodnego. Twoja rada,opinie były dla mnie opoką. Gdy powiedziałaś, że ... to nic ... to tak było. Gdy choroba siadała na karku, potrafiłaś ją zbagatelizować swą pewnością. I nie było nic. Takim argumentem dla świętości są uzdrowienia. A pamiętasz beznadziejny stan mych dzieci, potem ciężkie choroby Janusza i teraz moje... Wymodliłaś nam zdrowie. Ty właśnie, moja Święta Mateczko.
Zgłoś SPAM
|
mil
Kotku, minęło 29 lat od śmierci Dziadunia Edzia. Odnalazłam swe zapiski, uczynione zaraz po tej tragedii... Posłuchaj... Dziadunio zmarł 21 grudnia / w piątek/ o godz. 21.30. Gdy pojechałam tego dnia z Paulą, przeczuwałam tragedię. Z mamą została Stasia. Szykowały właśnie dla niego śniadanie – jakąś manną kaszkę w maleńkiej miseczce. Po chwili wróciła. – nie może jeść – powiedziała tylko krótko. Niestety, Dziadunio nie umiał już połykać. Jedynie, co można było dać, to tylko kilka kropelek herbaty. Gdy wychodziłam do pracy, chciałam dziadunia zobaczyć przed wyjściem. - Lepiej nie idź tam – przestrzegała Stasia. I rzeczywiście nie przesadzała. Gdy weszłam, usłyszałam przede wszystkim bardzo głośne oddychanie, wręcz połączone z charczeniem. Dziadunio leżał w bieluśkiej pościeli. Łepinka bezwładnie na poduszce. Usta miał otwarte, zamknięte oczy. Nie reagował na nas. Spał. Łzy zakręciły mi się w oczach. Wyszłam cicho. W pracy byłam przygnębiona. W międzyczasie dowiedziałam się że był lekarz. Był podobno zdumiony opieką, warunkami i mile zdziwiony zdecydowaną odmowa mamy co do szpitala. Gdzież byśmy przecież oddali dziadunia? Lekarz przepisał leki i jedynym jeszcze problemem było pozyskanie pielęgniarki. Gdy odbierałam Paulę zaistniała jeszcze potrzeba kupna piramidonu w czopkach. Miałam go w domu, więc obiecałam, że przywiozę. I rzeczywiście. U mamy byłam około 17.30. Dziadunio w międzyczasie otrzymał zastrzyk z glukozy. Wodził podobno mętnymi oczami po mieszkaniu, patrzył, ale tak dziwnie. Przy mnie już tego nie powtórzył. Byłam jeszcze jakiś czas u mamy, a potem zebrałyśmy się do wyjścia. Gdy poszłam z dziewczynkami, to dziadunio podobno spał podobno jak rano. Oddech miał bardzo niespokojny i bardzo szybki. Byłam przerażona, ale mama pocieszała mnie: dziadek ma bardzo silne serce, to może jeszcze trwać i trwać. Pojechałam więc z dziećmi do domu. Moja intuicja jednak nie dała się zmylić. Przeleżałam kilka godzin bardzo płacząc. Przeczuwałam, że będzie niedobrze. Najdziwniejsze, że Paula, leżąc ze mną w łóżku, także w pewnej chwili wybuchłą wielkim płaczem i łkała ze mną. Ta noc była straszna. Niewyspana, pełna bezsilności...W dodatku byłyśmy tylko same. Rano, koło siódmej, telefon od mamy: -Już wstałaś? I potem: - Wiesz, dziadunio już zasnął. Wczoraj o 21.30. Ryknęłam płaczem, a potem pojechaliśmy wszyscy do mamy. Ta przywitała nas ze zgaszonym uśmiechem. Była bardzo opanowana. Ciotka Renia powiedziała za to z uśmiechem: – dziadek sobie śpi! Dziadunio był już ubrany. Leżał w pokoiku z podwiązaną brodą. Paliła się świeca. Nie miałam odwagi tam wejść. Nie, żebym się bała. Boże, gdzież tam! Po prostu żal tak mnie dławił, a nie chciałam robić histerii. Poszedł Janusz z dziećmi. Gdy wrócili, ja poszłam z Paulinką. Bezwładne biedactwo, tak ukochane, leżało. Jak mało znaczą w takich sytuacjach łzy. A jednak ryczałam. Swąd świecy tak dziwnie dopełniał tej tragedii. Ucałowałam buźkę, potem zimne, białe dłonie oplecione różańcem. - Dlaczego nam to zrobiłeś – pytałam szlochając, a Paula powtarzała to samo. Ten sam niby pokój, te same sprzęty, tapczan, na którym pod swą pierzynką tak lubił leżeć, telewizor – przyjaciel wielu samotnych dni i wieczorów, krzesło, na którym tak lubił przesiadywać, kapciochy, które tak niedawno dobierałam na zimę, by były cieple i wygodne /tak mało je biedny nosił/, stół, grzejnik... Wszystko niby było ale brakowało dziadkowego krzątania, Jego słów.: - No i co Milenka, jak się czujesz, siadaj i opowiadaj! A teraz? Nie odzywał się do mnie, nie witał mnie uśmiechem spod wąsa. Dlaczego? Jeszcze nie rozumiałam. Nie rozumiem zresztą do dziś. Całując zimną skroń, policzki, oczekiwałam cudu, albo przebudzenia z tego koszmarnego snu. Jak chciwiec schowałam pod bluzkę najdroższe pamiątki – książeczkę do nabożeństwa, szklaną kulę z Częstochowy, zabrałam ze ściany kalendarz, portfelik, który Mu niegdyś podarowałam, jakieś zdjęcie z szufladki. To najdroższe, co mogłam sobie wziąć i o czym nikt inny nawet by nie pomyślał. Wyszłyśmy z Paulą. Potem jeszcze powracałam wielekroć. A On spał. Paulina powtarzała ciągle – dziadunio nie powie już do mnie Paulinka! dziadunio nie powie już do mnie Paulinka! Wyprowadzenie miało być o godz. 16.00. Przed tym przyjechał Krzysztof z Grażyną i Klaudią, Renek, Marek, Małgorzata z dziećmi. Czas pilił. Usiadłam koło Małgorzaty na tapczanie i płakałam. Przy stole łkał Darek. Gdy mama powiedziała, że przyjechali z trumną, zdawało mi się, że nie zniosę tego widoku. Objęłam dziadunia za szyję, przytuliłam twarz do jego twarzy i ryczałam. A oni przyszli. Byli jednak kulturalni i zdolni uszanować nasz ból. Mój ból. Zabrali go na zawsze. Nie chciałam na to patrzeć. Pobiegłam do mieszkania mamy. Nie chciałam być świadkiem Jego ostatniej drogi. Tej drogi, która odbywał wielekroć, po kilka razy dziennie, potem coraz rzadziej... Najpierw skrzypiały długo drzwi, potem było słychać stopniowe szuranie nóg, potem długo nic, wreszcie mamy drzwi otwierały się powoli i dopiero po chwili wchodził dziadunio. To wszystko pamiętam. A teraz? Nie wytrzymałam jednak. Stanęłam w drzwiach. Przez drzwi widziałam, jak ustawiają na taborecie trumnę. Jeden z tragarzy postawił ją w pewnym momencie pionowo i natrząsnął podgłówek. Potem poszli do pokoju. Po chwili wyszli, niosąc dziadunia pionowo. Ten jeden facet, to oparł sobie dziadunia o bark. Tak jakoś serdecznie... Nie za ręce i nogi, ale właśnie tak. Jak bezbronne dziecko. Potem ułożyli Go w trumnie. Mama dała jeszcze książkę do nabożeństwa, tę którą dziadkowi kupiłam kiedyś. Tak ją lubił i jeszcze kilka tygodni przed śmiercią mówił do mnie: - Wiesz Milenka, tak czytam i czytam tę książkę i tyle tu mądrych rzeczy. Człowiek tyle lat przeżył i nie wiedział tego. Ubłagałam także mamę, żeby wymieniła różaniec. Ten, nam którym się ciągle modlił, chciałam zachować na pamiątkę. Rodzina nie bardzo potrafiła zrozumieć me prośby. Bo cóż, jakiś tam różaniec... A to był dla mnie skarb. I ostatni już raz spojrzałam na dziadunia, Leżał nieruchomo biedny. Idąc po schodach płakałam. Z trumną pojechały ciotki. Ja z dziećmi i wujkiem Stasiem – samochodem. Reszta rodziny autobusem. Na cmentarzu ustawiliśmy trumnę w kaplicy. Paula z Igorem, trzymając się za rączki, podeszli do katafalku i położyli na trumnie kupiony przeze mnie bukiecik frezji. W dniu pogrzebu odratowałam je i zasuszyłam na pamiątkę. Zmówiliśmy jeszcze pacierz i wolno wróciliśmy do domu. Gdy wracaliśmy pieszo do domu, to ciągle nie wierzyłam, że dziadka już nie ma. Najgorzej było, gdy spojrzałam w górę, ku oknom. Podniosłam głowę i tam, gdzie zwykle było palące się światło, co oznaczało, że jeszcze nie śpi, było ciemno i pusto. Poszłam do dziadkowego mieszkania, otworzyłam je i stałam nieruchomo w drzwiach. Potem, gdy weszłyśmy, wybuchnęłam płaczem. Oparłam głowę o futrynę i łkałam. Mama ze mną. Bo takie to było wszystko jeszcze dziadkowe. I tapczan pokryty białym prześcieradłem, i telewizor- dziadkowy wierny przyjaciel, jego stół, jego krzesło, jego trzymadełko przy drzwiach, różne klamoty w szufladkach kredensu, które służyły Mu do różnych wynalazków, Jego skarby codzienne. -Dziaduniu jesteś tu ? – myślałam szlochając. Pamiętam, na kilka dni przed śmiercią, żalił mi się: wiesz, krzyczą na mnie. Źle się czuję trochę. Wtedy, słysząc to, też miałam ochotę na ryczenie, ale przecież nie można było. Zaczęłam przekonywać, że powinien trochę posiedzieć, obejrzeć telewizję, posłuchać radia, że od takiego leżenia to można tylko obłędu dostać. Mówiłam takie pierdoły, bo we wszystko mogłam uwierzyć, ale nie w to, że dziadunio może umrzeć. Tę noc- pierwszą noc po śmierci dziadunia- spaliśmy u mamy
Zgłoś SPAM
|
mil
Kotku, minęło 29 lat od śmierci Dziadunia Edzia. Odnalazłam swe zapiski, uczynione zaraz po tej tragedii... Posłuchaj... Dziadunio zmarł 21 grudnia / w piątek/ o godz. 21.30. Gdy pojechałam tego dnia z Paulą, przeczuwałam tragedię. Z mamą została Stasia. Szykowały właśnie dla niego śniadanie – jakąś manną kaszkę w maleńkiej miseczce. Po chwili wróciła. – nie może jeść – powiedziała tylko krótko. Niestety, Dziadunio nie umiał już połykać. Jedynie, co można było dać, to tylko kilka kropelek herbaty. Gdy wychodziłam do pracy, chciałam dziadunia zobaczyć przed wyjściem. - Lepiej nie idź tam – przestrzegała Stasia. I rzeczywiście nie przesadzała. Gdy weszłam, usłyszałam przede wszystkim bardzo głośne oddychanie, wręcz połączone z charczeniem. Dziadunio leżał w bieluśkiej pościeli. Łepinka bezwładnie na poduszce. Usta miał otwarte, zamknięte oczy. Nie reagował na nas. Spał. Łzy zakręciły mi się w oczach. Wyszłam cicho. W pracy byłam przygnębiona. W międzyczasie dowiedziałam się że był lekarz. Był podobno zdumiony opieką, warunkami i mile zdziwiony zdecydowaną odmowa mamy co do szpitala. Gdzież byśmy przecież oddali dziadunia? Lekarz przepisał leki i jedynym jeszcze problemem było pozyskanie pielęgniarki. Gdy odbierałam Paulę zaistniała jeszcze potrzeba kupna piramidonu w czopkach. Miałam go w domu, więc obiecałam, że przywiozę. I rzeczywiście. U mamy byłam około 17.30. Dziadunio w międzyczasie otrzymał zastrzyk z glukozy. Wodził podobno mętnymi oczami po mieszkaniu, patrzył, ale tak dziwnie. Przy mnie już tego nie powtórzył. Byłam jeszcze jakiś czas u mamy, a potem zebrałyśmy się do wyjścia. Gdy poszłam z dziewczynkami, to dziadunio podobno spał podobno jak rano. Oddech miał bardzo niespokojny i bardzo szybki. Byłam przerażona, ale mama pocieszała mnie: dziadek ma bardzo silne serce, to może jeszcze trwać i trwać. Pojechałam więc z dziećmi do domu. Moja intuicja jednak nie dała się zmylić. Przeleżałam kilka godzin bardzo płacząc. Przeczuwałam, że będzie niedobrze. Najdziwniejsze, że Paula, leżąc ze mną w łóżku, także w pewnej chwili wybuchłą wielkim płaczem i łkała ze mną. Ta noc była straszna. Niewyspana, pełna bezsilności...W dodatku byłyśmy tylko same. Rano, koło siódmej, telefon od mamy: -Już wstałaś? I potem: - Wiesz, dziadunio już zasnął. Wczoraj o 21.30. Ryknęłam płaczem, a potem pojechaliśmy wszyscy do mamy. Ta przywitała nas ze zgaszonym uśmiechem. Była bardzo opanowana. Ciotka Renia powiedziała za to z uśmiechem: – dziadek sobie śpi! Dziadunio był już ubrany. Leżał w pokoiku z podwiązaną brodą. Paliła się świeca. Nie miałam odwagi tam wejść. Nie, żebym się bała. Boże, gdzież tam! Po prostu żal tak mnie dławił, a nie chciałam robić histerii. Poszedł Janusz z dziećmi. Gdy wrócili, ja poszłam z Paulinką. Bezwładne biedactwo, tak ukochane, leżało. Jak mało znaczą w takich sytuacjach łzy. A jednak ryczałam. Swąd świecy tak dziwnie dopełniał tej tragedii. Ucałowałam buźkę, potem zimne, białe dłonie oplecione różańcem. - Dlaczego nam to zrobiłeś – pytałam szlochając, a Paula powtarzała to samo. Ten sam niby pokój, te same sprzęty, tapczan, na którym pod swą pierzynką tak lubił leżeć, telewizor – przyjaciel wielu samotnych dni i wieczorów, krzesło, na którym tak lubił przesiadywać, kapciochy, które tak niedawno dobierałam na zimę, by były cieple i wygodne /tak mało je biedny nosił/, stół, grzejnik... Wszystko niby było ale brakowało dziadkowego krzątania, Jego słów.: - No i co Milenka, jak się czujesz, siadaj i opowiadaj! A teraz? Nie odzywał się do mnie, nie witał mnie uśmiechem spod wąsa. Dlaczego? Jeszcze nie rozumiałam. Nie rozumiem zresztą do dziś. Całując zimną skroń, policzki, oczekiwałam cudu, albo przebudzenia z tego koszmarnego snu. Jak chciwiec schowałam pod bluzkę najdroższe pamiątki – książeczkę do nabożeństwa, szklaną kulę z Częstochowy, zabrałam ze ściany kalendarz, portfelik, który Mu niegdyś podarowałam, jakieś zdjęcie z szufladki. To najdroższe, co mogłam sobie wziąć i o czym nikt inny nawet by nie pomyślał. Wyszłyśmy z Paulą. Potem jeszcze powracałam wielekroć. A On spał. Paulina powtarzała ciągle – dziadunio nie powie już do mnie Paulinka! dziadunio nie powie już do mnie Paulinka! Wyprowadzenie miało być o godz. 16.00. Przed tym przyjechał Krzysztof z Grażyną i Klaudią, Renek, Marek, Małgorzata z dziećmi. Czas pilił. Usiadłam koło Małgorzaty na tapczanie i płakałam. Przy stole łkał Darek. Gdy mama powiedziała, że przyjechali z trumną, zdawało mi się, że nie zniosę tego widoku. Objęłam dziadunia za szyję, przytuliłam twarz do jego twarzy i ryczałam. A oni przyszli. Byli jednak kulturalni i zdolni uszanować nasz ból. Mój ból. Zabrali go na zawsze. Nie chciałam na to patrzeć. Pobiegłam do mieszkania mamy. Nie chciałam być świadkiem Jego ostatniej drogi. Tej drogi, która odbywał wielekroć, po kilka razy dziennie, potem coraz rzadziej... Najpierw skrzypiały długo drzwi, potem było słychać stopniowe szuranie nóg, potem długo nic, wreszcie mamy drzwi otwierały się powoli i dopiero po chwili wchodził dziadunio. To wszystko pamiętam. A teraz? Nie wytrzymałam jednak. Stanęłam w drzwiach. Przez drzwi widziałam, jak ustawiają na taborecie trumnę. Jeden z tragarzy postawił ją w pewnym momencie pionowo i natrząsnął podgłówek. Potem poszli do pokoju. Po chwili wyszli, niosąc dziadunia pionowo. Ten jeden facet, to oparł sobie dziadunia o bark. Tak jakoś serdecznie... Nie za ręce i nogi, ale właśnie tak. Jak bezbronne dziecko. Potem ułożyli Go w trumnie. Mama dała jeszcze książkę do nabożeństwa, tę którą dziadkowi kupiłam kiedyś. Tak ją lubił i jeszcze kilka tygodni przed śmiercią mówił do mnie: - Wiesz Milenka, tak czytam i czytam tę książkę i tyle tu mądrych rzeczy. Człowiek tyle lat przeżył i nie wiedział tego. Ubłagałam także mamę, żeby wymieniła różaniec. Ten, nam którym się ciągle modlił, chciałam zachować na pamiątkę. Rodzina nie bardzo potrafiła zrozumieć me prośby. Bo cóż, jakiś tam różaniec... A to był dla mnie skarb. I ostatni już raz spojrzałam na dziadunia, Leżał nieruchomo biedny. Idąc po schodach płakałam. Z trumną pojechały ciotki. Ja z dziećmi i wujkiem Stasiem – samochodem. Reszta rodziny autobusem. Na cmentarzu ustawiliśmy trumnę w kaplicy. Paula z Igorem, trzymając się za rączki, podeszli do katafalku i położyli na trumnie kupiony przeze mnie bukiecik frezji. W dniu pogrzebu odratowałam je i zasuszyłam na pamiątkę. Zmówiliśmy jeszcze pacierz i wolno wróciliśmy do domu. Gdy wracaliśmy pieszo do domu, to ciągle nie wierzyłam, że dziadka już nie ma. Najgorzej było, gdy spojrzałam w górę, ku oknom. Podniosłam głowę i tam, gdzie zwykle było palące się światło, co oznaczało, że jeszcze nie śpi, było ciemno i pusto. Poszłam do dziadkowego mieszkania, otworzyłam je i stałam nieruchomo w drzwiach. Potem, gdy weszłyśmy, wybuchnęłam płaczem. Oparłam głowę o futrynę i łkałam. Mama ze mną. Bo takie to było wszystko jeszcze dziadkowe. I tapczan pokryty białym prześcieradłem, i telewizor- dziadkowy wierny przyjaciel, jego stół, jego krzesło, jego trzymadełko przy drzwiach, różne klamoty w szufladkach kredensu, które służyły Mu do różnych wynalazków, Jego skarby codzienne. -Dziaduniu jesteś tu ? – myślałam szlochając. Pamiętam, na kilka dni przed śmiercią, żalił mi się: wiesz, krzyczą na mnie. Źle się czuję trochę. Wtedy, słysząc to, też miałam ochotę na ryczenie, ale przecież nie można było. Zaczęłam przekonywać, że powinien trochę posiedzieć, obejrzeć telewizję, posłuchać radia, że od takiego leżenia to można tylko obłędu dostać. Mówiłam takie pierdoły, bo we wszystko mogłam uwierzyć, ale nie w to, że dziadunio może umrzeć. Tę noc- pierwszą noc po śmierci dziadunia- spaliśmy u mamy
Zgłoś SPAM
|
Matuś, pamiętasz nasz ostatni wspólny wyjazd do Zakopanego? Popatrz, nie ma już Stefci, Stasi, Ciebie… Sięgnęłam do swoich zapisków… „ Byliśmy w Poroninie. Było cudnie, ale krótko. Gdy zadzwoniłam do Steni z prośbą o nocleg, zawołała; przyjeżdżaj, bo mi cię tu bardzo potrzeba. Będziecie pilnowali chałupy. Ona jechała bowiem nad morze, a Mietuś gazdował w Suchej . Przyjechaliśmy w piątek przed południem, Stenia już na nas czekała. Po krótkim odpoczynku polecieliśmy do Strążyskiej. Cieplutko, cudnie, a my na szlak. Babunia dzielna. Wolnym krokiem, bez dłuższych odpoczynków /a po co – mówiła babcia, szybciej dojdziemy na miejsce/ dotarliśmy na polankę koło karczmy. Kupiłam kwaśnicę i naleśniczki, najedliśmy się i po odpoczynku ruszyliśmy na dół. Babcia z lekka spuchniętą nogą maszerowała dzielnie. W drodze powrotnej zbierało się na deszcz. Takie chmurki łaziły nad Giewontem, ale ulewa złapała nas dopiero przy wyjściu z doliny. Było cudnie. Potem wróciliśmy do Zakopanego i od razu ruszylismy do Gazdowej Kuźni. Po kolacji na Krupówki. Ludzi tłum. Poszliśmy pod Gubałówkę. Tam igry róznorakie, bo to tydzień Zakopanego. Przysiedliśmy, posłuchaliśmy... A potem do domu. Babunia i Paula były bardzo zmęczone, a my raczej nie. Toteż udaliśmy się /zachęcani prze Stefcię/ na zabawę do Poronina. Na terenie dawnego muzeum Lenina był festyn. Ludzi miliony, piwko oraz ciekawy zespół ze Słowacji. Tańczyli pięknie. Zmęczenie dawało jednak o sobie znać. Toteż wolnym krokiem ruszyliśmy w drogę powrotną. Cudna noc, cieplutko, muzyczka... Pełen luz. Sen oczywiście cudowny. Rześkie powietrze, odgłos płynącego strumyka i wygodne łóżeczko. Czego chcieć więcej. A rano... Gdy tylko obudziłam się, zobaczyłam przed domem Mietusia, który pieszo przyleciał z Suchej /3 km/ na poranną mszę do Poronina, zrobił zakupki dla wnuków i przed 9.00 /2 km do domu/ był już w Poroninie u siebie. Przyniósł lody, cukierki, pączki ... a potem cieszył się, że tak elegancko mu jedliśmy! Po śniadaniu Paula radziła się Stefci, gdzie pojechać w tak upalny dzien. Ta poleciła nam przełom Białki, okolice, gdzie kręcili Janosika. Potem wróciliśmy na Krupówki. W górę, w dół... Zjedliśmy, siedząc sobie na schodach kościoła placki z jogurtem i poszliśmy na 17.00 do kościoła. Msza była dłuuuuga. A potem pojechaliśmy do Mietusia do Suchej. Czekał na nas przed domem. Raniutko, jak zwykle, poleciałyśmy z Paulą po bułeczki do sklepu a po śniadanku skierowaliśmy się do Doliny Kościeliskiej. Było to 23 lipca – a więc babci 84 urodziny.... Wolnym krokiem weszliśmy na szlak. Było chłodno, luźno, dopiero przy kapliczce dognały nas tłumy. Ale spokojnie. Babcia szła bez problemów. Noga jej w nocy odtęchła. Gdy doszliśmy do polany pisanej, Janusz z Paulą postanowili odpocząć nieco dłużej. Położyli się na kocyku i drzemali. Ja miałam ochotę iść na Ornak, ale sama nie... W sukurs przyszła mi oczywiście babunia i Inez. Poszłyśmy we trzy. Szlak był oceniony na pół godziny, ale my szłyśmy ponad godzinę. Ładna trasa, trochę górek. Doszłyśmy bez problemu, bo babcia ciągle mówiła, że jeszcze ma siłę i szkoda czasu na odpoczynek. Po drodze ludzie z podziwem patrzyli na babcię i komentowali, że ma dobre wnuczki, które zabierają ja w góry, życzyli zdrowia itd. Widząc szlak na Czerwone Wierchy, babunia skomentowała ze śmiechem: Na Wierchy to może jutro… Na Ornaku posiedziałyśmy z pół godziny i w upale ruszyłyśmy na polanę. Babcia – schodząc z góry - co chwilę dziwiła się: no, nigdy bym nie pomyślała, że mogłabym tu wejść. Tak wysoko. Potem, gdy my obserwowałyśmy jakiś szaleńców, którzy z dzieckiem wspinali się po stromej grani, babcia poszła wolno do przodu i ... zginęła nam z oczu. Inez od razu wpadła w czarną rozpacz, ale ją uspokoiłam, że przecież na prostej drodze nic nie mogło się stać złego. I rzeczywiście, po jakimś czasie zobaczyłyśmy babunię, jak wolnym krokiem, z rączkami w kieszeniach, przemierza powrotną drogę… Gdy ją dognałyśmy, była zdziwiona naszym niepokojem. Na polance nasi leżeli sobie na kocyku i odpoczywali. Zaproponowałam dorożkę, choćby z powodu babcinych urodzin. A teraz czekała nas eskapada na Słowację. Krótka, bo krótka, ale za granice babcię przewieźliśmy. Już tradycyjnie w urodziny! Po tej wyprawie wróciliśmy do Poronina. Wystroiliśmy się elegancko i ruszyliśmy na kolację do Sabały. Lokal ciekawy, funda Pauli i ciekawy, po pańsku wieczór. Boże mój, myślałam, czy kiedyś sobie marzyłam o czymś takim? Tak rodzinnie, miło , wykwintnie... Niech to trwa! Siedzieliśmy tak prawie do 21.00, a potem jeszcze ruszyliśmy pod Gubałówkę na fotki. Kupiliśmy oscypków, dziewczynki 3 sznury korali. Smutno było opuszczać Zakopane, ale siła wyższa.
Zgłoś SPAM
|
Dziadek Edzio we śnie płakał... Ocierałam mu buźkę wilgotnym ręcznikiem i pytałam dlaczego. A On ze szlochem - bo nie ma śniegu!
Potem chciał odejść, a ja go bardzo prosiłam, by został...
Zgłoś SPAM
|
mil
Leżałyście sobie ze Stasią w jednym łóżku i gadałyście... Jak kiedyś. Gdy weszłam, opowiadałaś mi, ze zginęły Ci buty i odzyskałaś je potem dzięki umieszczonej w nich karteczce z literką W. To było we śnie, ale wróciła przeszłość.Cudna przeszłość.
Zgłoś SPAM
|
mil
44 lata temu zmarła babcia Kalicka. Pamiętasz? To był czwartek w nocy. Po zajęciach na uczelni, przyszłam do Babci do szpitala na Wawelską. Taka myszeczka była...Nie była obłożnie chora, choć miała raka kolana. Rozmawiałyśmy, a potem babcia odprowadziła mnie na korytarz. Już na koniec wcisnęła mi w rękę 20 zł. Jak zwykle... Babunia zawsze mnie obdarowywała. Gdy się pożegnałyśmy, idąc po schodach nagle pomyślałam, że już nigdy babuni nie zobaczę więcej... Byłam smutna. A nazajutrz, gdy wróciłam z zajęć, powiedziałaś mi, że babcia zmarła...Boże, co to była za tragedia. A dziadunio, pamiętasz, zareagował słowami: i co teraz będzie ze mną? Bez Mani... No i tak.. za te pieniążki kupiłam sobie białe podkolanówki i biały berecik. To był szczy mody wówczas.Oj kochana Babuniu... moja opiekunko kochana.
Zgłoś SPAM
|
mil
No więc tak, moja kochana... Pod tym dużym świerkiem wyrósł jakiś sitak. Malutki, ale jednak...Są też ślady po urodzaju muchomorów... Woda już zamknięta, letnie eksponaty pochowane przed złodziejami, zielenina nad stawikami przyschnięta, tylko powojniki nadal zielone.Ten orzech za domem znów, od 20 lat, bezpłodny. Ani jednego orzecha...A na drzewie wyrosły trzy jabłka. Jedno nadgryzły ptaki, a dwa spadły przy mnie. Czerwone, a jednak cierpkie i nie do zjedzenia.Dobrze, że nie było ich więcej, bo byłyby wyrzuty sumienia, że je zostawiamy na zimę... Smutno ogólnie. Jesiennie, beznadziejnie i znów bez Ciebie, choć szukałam Cię wzrokiem za drzewami... A potem patrzyłam w górę... Też nic.
Zgłoś SPAM
|
m
Wczoraj, gdy Inez wróciła do domu po pracy, wydało jej się, że to Ty, Babuniu, odpowiedziałaś na jej cześć...Weszła do pokoju i wybuchnęła płaczem -Byłam pewna, że to babcia, taki sam głos! No widzisz, bez ciebie tracimy zmysły!
Zgłoś SPAM
|
m
Raniutko przybiegła Inez z płaczem... Przyśniłaś jej się w kolejną rocznicę swego odejścia. Podobno wsunęłaś swą rączkę w jej dłoń i powiedziałaś po prostu- to ja! Płakałyśmy obydwie...Oj kochana, kochana, czyżbyś wątpiła w nasze przywiązanie? Malutka... Jutro msza w Twej intencji... jak co miesiąc!
Zgłoś SPAM
|
Światełko pamięci...
Światełko,płomyczek iskierka pamięci dla wszystkich co w niebie w anioły zaklęci światełko pamięci wciąż w sercu się iskrzy bo tam również trwają na zawsze nam bliscy światełko pamięci ktoś prosi cię o nie zapalasz je mocniej i kładziesz na dłonie i niesiesz je w ciszy w spokoju w kochaniu światełko do nieba w modlitwie w rozstaniu zapalam je co dnia i w ciszy wspominam ten chłopak ta pani i tamta dziewczyna i idę na palcach płomień ogrzewa mi ręce dla matki dla ojca ogników wciąż więcej... (H.Surmacz).
Zgłoś SPAM
|
Mateńko Kochana... to już dwa lata temu, a jakby wczoraj...Okrutny los wyrwał Cię z naszych serc i to nieprawda, że czas leczy rany. Czas je tylko rozjątrza. Każda Twa rzecz,każdy przejaw Twego istnienia, każde wspomnienie - tylko potęgują rozpacz i bezsilność. Bez Ciebie nie ma już nic - ani radości, ani marzeń, ani mądrych poczynań. Kręcimy się wkoło jak kukły i szukamy Cię. Może wyjdziesz z pokoju, może wybrałaś się na zakupy, może jesteś w kościele... Daremne oczekiwania... Jak to boli, Kochana...
Zgłoś SPAM
|
m
Mamuniu, dziś 1 września... Tak go wspominałaś... /.../ Wrzesień 1939 r. zastał naszą rodzinę w mieszkaniu przy ul. Tyszkiewicza. Dziadek miał wówczas 40 lat, babcia była nieco starsza; ja miałam 16, Staś 13, Wandzia 11, a mała Renia niespełna 7. Przed dziadkiem stanęło widmo wojaczki. Dostał powołanie do wojska. Mobilizację wyznaczono w dniu wybuchu wojny, tj. 1 września 1939 r. Dziadek miał się stawić w swej jednostce wojskowej w Małkini. Rano było wspólne, uroczyste śniadanie, a potem cała rodzina odprowadziła dziadka do tramwaju do zbiegu ulic Młynarskiej i Górczewskiej. - Gdy odprowadzaliśmy tatę do punktu mobilizacji – wspominałaś Mamuniu- dziadek żegnając się z nami, powiedział: Chciałbym do was wrócić, choćby o jednej nodze. Potem bardzo często wychodziłam na praski brzeg Wisły i wyglądałam, czy wśród powracającego, rozpuszczonego na Wschodzie wojska, nie wypatrzę taty... Niestety… Na razie jednak dziadek udał się na miejsce zbiórki do swej jednostki wojskowej Małkini. Podobno nie zabawili tam długo i pogonili stamtąd wojsko do Sokołowa Podlaskiego. Zgodnie z rozkazem dowództwa, mieli obozować w jednej z tamtejszych szkół, ale w końcu do tego nie doszło. I była w tym ręka opatrzności, bowiem pierwszej nocy niemieckie samoloty zbombardowały budynek i wszyscy stacjonujący w nim żołnierze zginęli. Dziadek uratował się cudem, nocując na innej kwaterze, ale wiadomość o bombardowaniu Sokołowa ... szybko dotarła do niedalekich Wyroząb. Tamtejsza rodzina była więc przekonana, że Edward zginął w Sokołowie. Dobrze się tylko stało, że zawierucha wojenna uniemożliwiła przedostanie się tej tragicznej wiadomości do Warszawy...
Zgłoś SPAM
|
m
Mamuniu, dziś 1 września... Tak go wspominałaś... /.../ Wrzesień 1939 r. zastał naszą rodzinę w mieszkaniu przy ul. Tyszkiewicza. Dziadek miał wówczas 40 lat, babcia była nieco starsza; ja miałam 16, Staś 13, Wandzia 11, a mała Renia niespełna 7. Przed dziadkiem stanęło widmo wojaczki. Dostał powołanie do wojska. Mobilizację wyznaczono w dniu wybuchu wojny, tj. 1 września 1939 r. Dziadek miał się stawić w swej jednostce wojskowej w Małkini. Rano było wspólne, uroczyste śniadanie, a potem cała rodzina odprowadziła dziadka do tramwaju do zbiegu ulic Młynarskiej i Górczewskiej. - Gdy odprowadzaliśmy tatę do punktu mobilizacji – wspominałaś Mamuniu- dziadek żegnając się z nami, powiedział: Chciałbym do was wrócić, choćby o jednej nodze. Potem bardzo często wychodziłam na praski brzeg Wisły i wyglądałam, czy wśród powracającego, rozpuszczonego na Wschodzie wojska, nie wypatrzę taty... Niestety… Na razie jednak dziadek udał się na miejsce zbiórki do swej jednostki wojskowej Małkini. Podobno nie zabawili tam długo i pogonili stamtąd wojsko do Sokołowa Podlaskiego. Zgodnie z rozkazem dowództwa, mieli obozować w jednej z tamtejszych szkół, ale w końcu do tego nie doszło. I była w tym ręka opatrzności, bowiem pierwszej nocy niemieckie samoloty zbombardowały budynek i wszyscy stacjonujący w nim żołnierze zginęli. Dziadek uratował się cudem, nocując na innej kwaterze, ale wiadomość o bombardowaniu Sokołowa ... szybko dotarła do niedalekich Wyroząb. Tamtejsza rodzina była więc przekonana, że Edward zginął w Sokołowie. Dobrze się tylko stało, że zawierucha wojenna uniemożliwiła przedostanie się tej tragicznej wiadomości do Warszawy...
Zgłoś SPAM
|
m
Wspominałaś dalej, kotku: Kościół św. Wojciecha był miejscem tragedii rodzinnej brata dziadka, Stanisława. Otóż jego rodzina była prowadzona Wojciecha przez Niemców w grupie wygnanych z ul. Miodowej. Przy kościele Niemcy zrobili selekcję. Oddzielali kobiet z dziećmi i mężczyzn. Józefa – żona Stanisława, by uratować męża, dała mu na ręce malutkiego synka – Heńka. Na nic to się zdało. Niemiec oddał jej bowiem dziecko, a męża zapędził do grupy przeznaczonej na zagładę. Józia widziała wówczas męża po raz ostatni… Stanisław trafił ostatecznie do obozu koncentracyjnego. Rodzinę powiadomiono listownie o jego śmierci…… … Za mostem też były tłumy. Szliśmy Górczewską, potem doprowadzili nas do Księcia Janusza. Ludzie ciągle nieśli rannych na drzwiach, ciągnęli się noga za noga... Ci młodsi i silniejsi próbowali odskoczyć w jakąś boczną uliczkę, bramę i uciec. Wreszcie dotarliśmy do Fortu Wola, tam, gdzie potem były zakłady Nowotki. Było gorąco i bardzo chciało nam się pić… Babcia zabrała ze sobą jakąś puszkę po tłuszczu na wodę, którą można było zaczerpnąć wody, ale … w tym zamieszaniu ukradli ją babci jacyś ludzie . Wreszcie ten tłum wygnańców stanął przed wielką, żelazną bramą i czekał. Potem zaczęli nas spędzać w dół. Tam był jakby głęboki amfiteatr, porośnięty traw a amfiteatr... Kilka pięter. To wszystko na terenie późniejszych zakładów Nowotki. Tam zgonili wszystkich ludzi i czekali z nimi do zmroku. Pamiętam, że słońce powoli spadało ku ziemi, a my czekaliśmy…O zmroku zaczęli ludzi sortować. Niesprawnych, dzieci i starszych – wysyłali do domu. Młodzież kierowali na roboty do Niemiec. Wspominałaś dalej: - Wreszcie przyszła kolej i na nas. Szłyśmy we trzy w stronę bramy, przy której stali Niemcy… W pewnej chwili babcia z Wandzią zostały przez jednego z nich pchnięte poza zwarty tłum i skierowane na zewnątrz. Mnie chwycił za kark i skierował do grupy przeznaczonej na wywózkę do obozu w Pruszkowie… .. I wtedy babcia podeszła do takiego rudego Niemca w żółtym mundurze i bardzo płacząc, zaczęła prosić o uwolnienie mnie. Ten popatrzył i po chwili chwycił mnie za kark i ... pchnął w kierunku babci i Wandzi. To oznaczało ratunek. Ci, których wypuścili wolno, mieli nakazane iść dalej i postradać się o nocleg. Ruszyłyśmy więc… - Gdy wyszłyśmy za bramę, skierowałyśmy się w stronę Jelonek. Tamtejsi ludzie brali uciekinierów do siebie na noc. Nas też zabrali jacyś ludzie. Zanocowaliśmy w parterowym domku. Było nas tam z kilkanaście osób. Na podwórku u nich odpoczywało już wielu ludzi… Kładli się na trawie i zasypiali ze zmęczenia. I tu babcia miała bardzo tragiczną przygodę. Miała bowiem pod bluzką schowane jakieś pieniądze, które zabrała w ostatniej chwili z domu. W nocy, gdy poszła do wychodka na podwórko, zgubiła to zawiniątko z pieniędzmi, jakie udało jej się wynieść z Warszawy. Te pieniądze po prostu się wysunęły zza bluzki i upadły na ziemię. Po ciemku babcia nie zauważyła swej zguby… I zdarzył się prawdziwy cud! Ktoś to zawiniątko znalazł i … po prostu babci oddał. Cud… A puszkę na wodę ktoś inny jednak ukradł! - Po przespanej na tym podwórku nocy, babcia o świecie nas zbudziła. Postanowiła ruszyć dalej. Było jeszcze szaro, gdy doszłyśmy do Wolskiej… Ulicą ciągnęło niemieckie wojsko, ale jakoś udało nam się przejść na drugą stronę. Przeczekałyśmy po prostu przy drodze i przez nikogo nie zatrzymywane, zaczęłyśmy się przemykać przez Ursus do Michałowic. - W jednym z domów – wspominałaś – poprosiłyśmy o wodę. Gospodyni gotowała akurat kartofle na śniadanie i nie tylko nas napoiła, ale także nakarmiła tymi kartoflami z mizerią. I ruszyłyśmy dalej… Szłyśmy polami, w kierunku Włoch. Kresem tej wędrówki były niedalekie Michałowice pod Warszawą. Dlaczego właśnie babcia tam skierowała swe kroki? Nie miałaś wątpliwości. - A dokąd miała iść? Przecież nikogo innego w okolicach Warszawy nie znała. Tylko tego dalekiego kuzyna z Borychowa – Frania. Jego ojciec - jak wspominałaś – mieszkał w Warszawie, a potem przeniósł się do Borychowa koło Wyroząb. Franio ożenił się z 40-letnią kobietą i kupili sobie domek w Michałowicach, tamże osiadając na stałe. - W Michałowicach u Frania było już z 10 osób. Byli wśród nich także nasi znajomi z Tyszkiewicza – m.in. nasi znajomi z Tyszkiewicza, Zawadzcy. Franio był bowiem kolegą Zawadzkiego. Oprócz nich była jeszcze z naszego domu Baranowska z niepełnosprawnym chłopcem i jeszcze inni. Pamiętam, że siedzieliśmy wszyscy na trawie przed domem i każdy opowiadał swe niedawne przeżycia z Warszawy… o mordach w fabryce Franaszka, o poniewierce…
Zgłoś SPAM
|
m
- Siedzieliśmy w tych piwnicach i Marian wybiegł w pewnym momencie do ogrodu, jaki otaczał domy przy ul. Tyszkiewicza. Położył się pod drzewem. Nie wiedziałam, co robić. On nalegał, żebyśmy uciekali w kierunku Borzęcina. Ale ja bałam się. Z drugiej strony chodziło o to, żeby za wszelką cenę ratować mężczyzn. Poszedł więc w końcu sam… Dziadek Edzio ze Stasiem – szukając ratunku - postanowili natomiast skierować się na ul. Miodową, tam, gdzie mieszkał brat Stanisław z rodziną.. Babcia Mania z dziewczynami – Henią i Wandzią zostały w piwnicy sąsiedniej kamienicy, czekając na niewiadomą. Nie wiedziały zupełnie, co się dzieje z mężczyznami. Czekały. - W tej piwnicy siedzieliśmy na jakiś ławkach. Jeden przy drugim, jeden przy drugim…. O czymś do spania nie było nawet mowy… Tam było przecież mnóstwo ludzi. Do jedzenia kobiety przynosił warzywa z okolicznych działek i jakieś zupy z tego robiły. Ja tego nie jadłam. Nie mogłam nic przełknąć ze strachu… Może tylko jakiś kawałek suchego chleba… - 6 sierpnia przyszli nagle Niemcy i kazali nam wychodzić z piwnicy. Gdy jeden z nich stanął w drzwiach i krzyknął – raus - nikt nie wiedział, co nas czeka. Ludzie w popłochu nie chcieli się ruszyć. I wreszcie ja pierwsza zdecydowałam. Co będzie, to będzie ... Ruszyłam do przodu. Wymijając Niemca, wyszłam z piwnicy na zewnątrz. Za mną wyszli inni, m.in. babcia Mania i Wandzia.. Przed domem ustawili nas w grupę i poprowadzili z Tyszkiewicza przez działki. Potem do fabryki, za topolami do Płockiej. Było nas 20-30 osób. Gdy doszliśmy ścieżką do rogu Płockiej i Górczewskiej, wokół leżały sterty trupów… A potem dołączali się do nas inni. Przy Górczewskiej i Płockiej były już tłumy. Na podwórku leżało wiele trupów. A nas prowadzili do Sokołowskiej, prosto Górczewską. Ludzie nieśli na deskach i drzwiach chorych i rannych ... Chcieli ich uchronić od niechybnej śmierci w razie pozostawienia… Przy kościele św. Wojciecha Niemcy oddzielali z tego tłumu mężczyzn. Reszta ruszyła dalej ...
Zgłoś SPAM
|
m
1 sierpnia, godz. 17.15.. Mamuniu, przed chwilą zacni ludzie - stojąc - uczcili powstańców 1944r., nasz proboszcz długim dzwonieniem dzwonów, osiedle wyjącymi syrenami... A ja płakałam z bezsilności, wspominałam Twe przeżycia powstańcze i tęskniłam za Tobą, że nie ma Cię już z nami... Zaraz jedziemy na Twą mogiłę, do Dziadków... Kochana, to juz 69 lat.
Zgłoś SPAM
|
m
sierpnia Mamuniu, zapisał się w Twej pamięci szczególnie... Oto Twe wspomnienia, spisane kilka lat temu... "No właśnie. Pierwszego sierpnia, tuż po południu, wybraliśmy się z Marianem w odwiedziny do teściów Fudalów, na ul. Towarową. Nikt z nas wówczas nie mógł przypuszczać, że było to dosłownie na moment przed wybuchem powstania. Nic nie przeczuwając, znaleźliśmy się w samym centrum walki tuż przed godziną W . - Nie wiedzieliśmy zupełnie nic, że coś się zapowiada złego i niebezpiecznego. Ot, poszliśmy na przyjęcie – W pewnym momencie usłyszeliśmy jakieś strzały… i jak chcieliśmy potem wrócić do domu na Tyszkiewicza, nie było już można. Od Towarowej przez Kercelak nie było przejścia. Lecieliśmy od bramy do bramy, bo była już regularna strzelanina. Potem - poza barykadą - przemknęliśmy się Okopową do Żytniej. Jak przebiegaliśmy, to Niemcy byli w szkole na Lesznie i strzelali do przechodniów. Ja się w pewnym momencie przewróciłam, na rogu, przy takiej restauracji i Marian myślał, że upadłam po prostu po strzale zabita. Gdy dobiegliśmy na Tyszkiewicza, ludzie byli poruszeni. Stali na balkonach. Patrzyli, co się dzieje... Powstańcy szukali młodych ludzi do straży. - Obawialiśmy się, że w tym zamieszaniu zaraz wpadną Niemcy. Schowaliśmy więc Mariana na antresolę. Przez jakiś czas tam siedział, ale w końcu zszedł. Nie wiadomo było bowiem, jak to długo potrwa i co dalej robić . Tymczasem … Na drugi dzień uciekliśmy na Wronią. Wróciliśmy jednak znów na Towarową. Przybiegli też teść Fudala z żoną. My z kolei poszliśmy do Wiśniewskich, bo nasz dom był na linii frontu, a ich nie. Reszta sąsiadów była w okolicznych ogrodach przy ul. Tyszkiewicza. My też w końcu skryliśmy się w piwnicach na Tyszkiewicza. - W tym czasie dziewczęta chodziły na pole po marchew, gotowały i nosiły dla powstańców na cmentarz. Od pocisków wszystko kolebało się. Jedni jedli, drudzy nie. Wszyscy czekali jak zastraszone zające... m
Zgłoś SPAM
|
m
Takie upalne dni... Nie cierpimy ich, bo w takie same przyszło Twe nieszczęście...Tak sobie myślałam, że gdybyś nie odeszła wtedy, wczoraj upał zabiłby Cię na pewno... Ale... jeszcze dwa lata bylibyśmy razem! Mój Boże...
Zgłoś SPAM
|
m
Pamiętam Kotku, takie nasze wakacje w Górach... Stałyśmy w ogrodzie i Ty, w dniu Twych urodzin, skomentowałaś - no i weszły mi na kark dwie siekierki /77/... Boże, kiedy to było...
Zgłoś SPAM
|
Urodziny..
Kupiłam świecę w kształcie tortu i przy twoim stoję grobie Nie chcę dzisiaj być smutna Lecz życzenia Tobie składać Chociaż oczy mgła przesłania łzom popłynąć nie pozwolę Bo w ten dzień Twój Pani Heniu śpiewac -sto lat-Tobie wolę Już dzwoniłam do anioła co się twą duszą opiekuje Niech wyciąnie z piwnic wino i nektaru nie żałuje Spisałam z nim nieziemską umowę by twą niebiańską sielankę, ubarwić w tym dniu i dla ciebie , urządzić przyjęcie niespodziankę Wieczorem sam Pan Bóg się zjawi w swej pięknej boskiej gali Żeby z Tobą zatańczyć walca na niebiańskiej sali Chóry aniołów psalmy zaśpiewają i wszyscy święci życzenia poskładają Specjalnie dla Ciebie przyjedzie Gabriel karocą By Cię przewieźć mleczną drogą gwieździstą piękną nocą Wtedy spojrzę w górę i pomacham Ci jak co dzień,tak samo I z uśmiechem złożę Ci życzenia - wszystkiego najlepszego Pani Heniu...
Zgłoś SPAM
|
Każdy chce być z tą jedyną osobą, Z osobą, której możemy się zwierzać, Z osobą, do której możemy się przytulic, Z osobą, która nas zawsze wysłucha. Przy tej osobie, Czujemy się jak ptak na niebie, Wierzymy, że przy niej jest nasze miejsce, Chcielibysmy żeby ona zawsze była, Żeby nigdy jej nie zabrakło, Ale zdarza się, że zostajemy sami Bez osoby, którą się kocha, Bez osoby, do której możemy sie przytulić, Bez osoby, która na nas czeka... Wtedy dostrzegamy tylko zalety tej jedynej, Zazwyczaj sami siadamy w kącie i płaczemy, Płaczemy za straconym źródłem szczęścia, Źródłem, które było dla nas skarbem. Skarbem jedynym...naszą Mamą
Zgłoś SPAM
|
m
Mamo, taka pustka i oczekiwanie... W Górach chodziłam i szukałam Twych śladów. Przy krzaczku czerwonych porzeczek, pod starą śliwką, pod brzoskwinią, która w tym, roku po raz pierwszy powiła owoce, przy jałowcach, które ratowałaś całe lato przed uschnięciem, przy magnolii, która bez Ciebie już dawno by zginęła, a teraz pragnie żyć dla Ciebie... Nie było Cię nigdzie i dlatego nie chciałam tam być. Rozumiesz? Uciekłam...
Zgłoś SPAM
|
m
Pamiętasz Kochana ten upalny, lipcowy dzień? Leżałaś na tarasie w cieniu jabłonki...Inez obok coś czytała. Ja na sąsiednim leżaku pastwiłam się nad krzyżówką... Tyłem do Ciebie... Nagle pomyślałam, dlaczego tyłem? Zapytałaś mnie, co robię... Odpowiedziałam... -Tak tu leżymy, jak na jakimś statku - powiedziałaś nagle. Parasol tak łopocze... jak żagiel. Janusz co chwilę zraszał beton wodą, by łatwiej było nam oddychać... Było rozkosznie, w oddali żółcił siew łan rzepaku... Cisza, spokój niesamowity... Około 15.00 przybiegła Magda, by pochwalić się swą nową sukienką, kupiona na wesele.Podziwialiśmy ja, jak biegła w czerwonych szpilkach... Jak motyl. Chcieliśmy jeszcze zobaczyć Zosię i Bogdana... -Zaraz wracamy - powiedziałam do Ciebie i poszliśmy naprzeciwko. Po paru minutach dołączyłaś do nas...- Też chcę ich zobaczyć - powiedziałaś po prostu... Postaliśmy jeszcze moment i gdy odjechali na ślub, wolno wróciliśmy na swe podwórko. Z Inez poszłyście na taras, Janusz do koszenia trawy, a ja pozostałam przed domem. Po chwili straszny krzyk Inez - Babunia, szybko Babunia... Gdy dobiegłam, leżałaś buźką na tarasie. Podobno podniosłaś się, by wziąć wody z butelki. W połowie drogi zły los zniweczył te najprostsze Twoje plany. A potem pogotowie i 10 dni walki o Twe życie... Przeżyłaś, choć podobno był to straszny udar. I potem 14 miesięcy z Tobą. Chorą, bezbronna, ale przy nas... I tak mogło być przecież jeszcze ze 100 lat? Dlaczego los Cię zabrał? Jakie to podłe...
Zgłoś SPAM
|
11.07.13 R.
Odeszli
w ciszy mrok...
już ich nie ma
a po nich została tylko cisza
i choć ich serca nie biją już
i choć ich nie ma
to cisza szepce
że oni żyją
nadal w naszych sercach...(*)
Zgłoś SPAM
|
m
Dziś wracałam z targu i wmawiałam sobie, że idziesz obok. Tak jak ostatniego, Twego zdrowego lata... Zagadała do mnie jakaż starsza pani. Ma 89 lat, przyznała i zrobiło mi się tak tragicznie smutno... że ludzie żyją, mają marzenia, drobne radości, a Tobie los zabrał wszystko. Podstępnie i znienacka!
Zgłoś SPAM
|
m
No więc tak, Kochana moja... Te dwie mizerne wisienki w tym roku nie zmarzły i zebrałam z nich koszyczek owoców. tak o nie zawsze dbałaś...i widzisz, odwdzięczyły się, choć pewno były zdziwione, dlaczego to nie Ty je skubiesz... Ta mała magnolia, której jeszcze w ostatnie lato nosiłaś wiaderkiem wodę, ma ogromną wolę życia... Listki jej pobłyszczały, pozieleniały wściekle i chyba z niej coś przyzwoitego wyrośnie. Róże w tym roku szaleją... Kwiatem się obsypały, rozrosły gałęziami i tylko Twej ręki brakuje, by czuły się prawdziwie szczęśliwe. Będą też śliweczki... żółte i różowe... A morelka nadal udaje, że jest tylko naciowa. jak co roku. Czereśnie zjadły wiewiórki, zresztą rosną już na tak wysokich gałęziach, że tylko anioły, albo Ty z niebios byłabyś w stanie po nie sięgnąć. A ogólnie smutno ... Brakuje Twej krzątaniny, omiatania, Twej wielkiej ciekawości i serca do wszystkiego, co tam jest... No widzisz, jak nas los pokrzywdził. Moja malutka matulko.
Zgłoś SPAM
|
m
Mamo, taki sen... Jedziemy wszyscy samochodem. To są chyba Włochy, bo wokół tyle piękna...Babuniu, Ty siedzisz w środku, jak zwykle... Przejeżdżamy jakimś mostem i widzimy w dole piękny zamek na środku rzeki. - Mamo, zobacz jaki piękny, wołam, ale Ty nie zwracasz na to żadnej uwagi. Potem podjeżdżamy do jakiegoś kościoła, a przy nim dużo ludzi i stragany. Na stołach leżą jakieś węzełki z cukrem i czymś jeszcze... Ludzie biorą po odrobince tego do ręki i wrzucają doi innego naczynia. Tak samo robią z płynami...Zanurzają dłonie, a potem wytrzepują wodę nad większym naczyniem. Wracam po Ciebie Mamuś do samochodu i mówię: chodź ze mną,chodź koniecznie! - A teraz zrobimy to razem - mówię do Ciebie .... i robimy. Potem biorę Twą dłoń do ust i całuje zachłannie kilka razy. tak bez końca... I mówię: Mamo, powiedz mi, jakie to jest miasto, bo chciałabym , żebyś zapamiętała, że tu Cię córka tak wycałowała po dłoniach! A potem oglądamy jakąś wystawę, jakieś fotografie ludzi i ... zdjęcie Kaczyńskiego z choroby. Taki długi sen... Dziś też mi się śniłaś, i Irena , i Stasia. Mówiłaś mi, że jestem taka niemiła do kogoś, a ja się dąsałam.
Zgłoś SPAM
|
10.06.13 r.
Pani Milenko, jak miło, że nazywa mnie Pani przyjaciółka swojej cioci, jestem przyjaciółką wielu...zapalam znicze często, szczególnie tym, o których zapomniano...Pani najbliższym też, bo ujęło mnie to, jak Pani ciepło z nimi "rozmawia"...Pani Mama miała rację mówiąc o tym szczęściu w życiu, którego jest tyle co nic. A Ciocia ze zdjęcia wygląda na fajną babkę. Wspomnienie o Panu Bogusiu piękne, na pewno był zadowolony. Pozostając z pamięcią o naszych kochanych zmarłych, dziękuję za światełka, miłe słowa i pozdrawiam serdecznie.
Zgłoś SPAM
|
m
Mamuś, rozpłakałam się dziś nad Twą mogiłą, bo zdławił mnie smutek wielki, za wszystkimi, których straciłam - za Tobą Malutka moja, i za tych zmarłych w ostatnich miesiącach - w styczniu Ireną, w lutym Stasią i w maju - Bogusiem... Wszyscy odeszliście ... bezsensownie, na zawsze, bez nadziei... Płakałam tez, bo ukradli Ci wszystkie te piękne kwiaty, które ostatnio zostawiłam w wazonie... Smutno mi Mamuś, bo wszyscy i wszystko przeciw mnie...
Zgłoś SPAM
|
Dla śp. Bogdana
Zgasł płomyk życia, spłynęła z rozpaczy łza, smutek i ból dała losu gra. Otoczony przyjaźnią oraz sercem wędrujesz gwiezdnym kobiercem do odległej i nieznanej krainy, gdzie będziesz zbierać za swe życie nagrody i daniny. A tu, wśród nas w kadrze pamięci zatrzymany, póki naszego życia będziesz kochany za swoją serdeczność oraz życzliwość, za wielką dobroć i z prawdą spolegliwość. Żegnaj Drogi Bogusławie, niech Ci gwiazda świeci, a tu na zawsze pozostaniesz w naszej pamięci...
Zgłoś SPAM
|
m
Mamuś,ksiądz odczytał na pogrzebie moje wspomnienie o Bogusiu... Posłuchaj i Ty... Wujek Boguś… Tak o nim mówiliśmy. Nigdy Bogdan, Bogusław… Wynikało to zapewne z wielkiej sympatii, jaką budził wśród najbliższych, ale i z faktu, że był najmłodszy z czwórki rodzeństwa Fudalów i tak do niego zwracali się rodzice, rodzeństwo, a potem i kolejne pokolenia … Urodził się 19 maja 1934 r. w Warszawie. Był dzieckiem wyjątkowo uroczym. Jasna, lokowata główka, uśmiechnięta buźka i urwisowaty charakter zjednywały mu sympatię otoczenia. Zjednywały do tego stopnia, że któregoś dnia przechodząca cyganka porwała go sprzed domu. I tylko przytomność umysłu znajomej jego rodziców sprawiła, że dziecko zostało oddane rodzicom. Wczesne dzieciństwo Bogusław spędził w Warszawie z rodzicami i rodzeństwem – Stasiem, Ireną i Marianem. Dla dwójki najstarszych był po prostu malutkim braciszkiem. Starszą o 15 lat Irenę z przekorą przedstawiał wszystkim jako swą mamę, budząc jej niekłamany sprzeciw, a przez Mariana- wówczas już młodego kawalera - traktowany był po prostu jak rodzinna maskotka. Wystarczy powiedzieć, że ten zabierał go ze sobą na spotkania ze swą późniejszą żoną i śpiącego przynosił na rękach do domu. O sześć lat starszy Staś był w tym czasie wiernym towarzyszem jego zabaw. Pierwsze lata wojny Bogusław spędził w Warszawie, wakacje - zwykle u rodziny mamy Józefy w Sandomierskiem. Gdy 6. dnia powstania warszawskiego bomba zniszczyła rodzinny dom przy ul. Towarowej, był właśnie na wsi. Bezdomni, pozbawieni wszystkiego rodzice, szukali nowego dachu nad głową. Najpierw, dołączyli do teściów Mariana do Michałowic, gdzie biedę wojennej tułaczki dzieliło w pokoju z kuchnią 17 osób. Potem, dzięki pomocy znajomego redemptorysty, trafili do Krakowa. Zamieszkali przy ul. Jana Sarego w pobliżu Plantów i Bogus dołączył po jakimś czasie do nich. Już jako dziesięciolatek uczęszczał do – istniejącej do dziś - szkoły przy ul. Dietla. - Byłem wówczas niezłym łobuziakiem - wspominał z uśmiechem po latach. Bywało, ze wagarowaliśmy z chłopakami i zamiast na lekcjach, spędzaliśmy wesoło czas jeżdżąc po kilka godzin na zderzakach tramwajów. Irena wspominała też nieraz z rozczuleniem, jak kiedyś omal jej nie staranował, gdy z impetem zjechał znienacka do jej stóp … z poręczy i wykrzyknął z ulgą widząc siostrę – o Irusia! Kraków był dla Bogusia okresem wyjątkowej dziecięcej beztroski, szczęścia i spokoju. Te okoliczności sprawiały, że był bardzo wesołym, rozdokazywanym i wiecznie rozszczebiotanym chłopaczkiem. Poważna choroba ojca i decyzja przeniesienia się z Krakowa w rodzinne strony sprawiła, że życie Bogusia doznało szczególnie bolesnego zawirowania. Mama Józefa musiała skoncentrować się na opiece nad chorym. Miał wówczas tylko 12 lat … Była teraz samotność, tęsknota za beztroskim dzieciństwem w Krakowie, zagubienie… Ojciec zmarł w 1946 r. A życie Bogusia biegło swoim torem i losy zawiodły go do gimnazjum ojców Marianów na warszawskich Bielanach. Po latach opowiadał , że jego chęć do nauki i łatwość jej przyswajania zwróciły od razu uwagę nauczycieli i zyskały mu ich wielką sympatię. … Bo książki po prostu pochłaniał. Jego ówczesny polonista ułożył nawet dlań okolicznościowe strofy – ciągle książki nam zachwala, a nazywa się Fudala! Z tego okresu miał wiele przyjaźni, które przetrwały potem lata… Jego pogoda ducha, życzliwość, bezinteresowność, umiejętność radości się z najmniejszych rzeczy – zjednywały mu zawsze przychylność i sympatię ludzi. Nigdy nie zapomniał o dobroci, jakiej zaznał w swym życiu od innych, o pomocy w trudnych chwilach, o drobnych – zdawać by się mogło – mało istotnych zdarzeniach. Jak choćby o tym - sprzed ponad 60 lat, wspominanym tuż przed chorobą, którym były odwiedziny brata Mariana i jego żony Heni w internacie, i ich prezent w postaci łubianki pachnących truskawek… Ten zapach pamiętam do dziś … mówił, uśmiechając się po latach. Potem nastąpiły kolejne zdarzenia w życiu Bogusia. Mariańska szkoła średnia i przemyślenia o studiach w seminarium, co było wielkim marzeniem jego matki Józefy. Los pisał jednak swoje scenariusze… Jakaś przedwstępna praktyka w parafii w Skórcu kolo Siedlec i praca zimą przy kopaniu grobów, załamały go. Młody chłopak nie był w stanie sprostać temu wyzwaniu. Nie miał ciepłego ubrania, był niedożywiony, wątłego zdrowia , a poza tym … jego światły umysł, nieprzeciętny intelekt i rozliczne zainteresowania stawiały przed nim nowe, zdawać by się mogło nierealne, wyzwania. Chciał poznawać świat, czerpać z dobrodziejstw kultury i sztuki, słuchać swej ukochanej muzyki poważnej. A o tym na plebanii w Skurcu nie mógł nawet marzyć. I gdy w swej izdebce, skonstruował po kryjomu jakiś bardzo prymitywny odbiornik kryształkowy, jego szczęście nie miało granic. Miał kontakt ze światem , słuchał muzyki, szczególnie nagrań operowych. Niestety, gdy jego pasje nie znalazły zrozumienia u przełożonego, wyjechał z miejsca swej praktyki i … zgłosił się do odbycia służby wojskowej. Eksternistycznie, już w państwowej szkole średniej, zdał z powodzeniem powtórnie egzamin dojrzałości, bo jego mariańska matura nie zyskała akceptacji ówczesnych władz oświatowych. - Wojsko zawsze wspominałem z wielkim rozczuleniem – mawiał po latach. Moi dowódcy poznali się chyba na mojej uczciwości, bo okazywali mi zaufanie, powierzali odpowiedzialne misje i traktowali z szacunkiem. W trakcie służby wojskowej Bogusław ciągle się czegoś uczył, szczególnie języków obcych - od angielskiego, niemieckiego i esperanto, po … japoński. Nie była to nauka dla nauki, ale sposób poznania świata. Mógł w ten sposób korespondować z rówieśnikami na całym świecie. No właśnie. .. Przychodzące do jednostki listy, z kolorowymi , egzotycznymi znaczkami wzbudziły w pewnym momencie czujność dowódców. Pisać w obcych, do tego niezrozumiałych dla ogółu - językach – mógł w ich przekonaniu tylko … szpieg. Zaczęły się podejrzenia, szykany, nieufność . Były to trudne chwile, ale młody chłopak nie dał się zastraszyć. O pomoc zwrócił się do radiowego magazynu interwencyjnego –Fala 56. Reakcja była natychmiastowa i do jednostki przybył oficer polityczny z Warszawy. Musiał to być człowiek światły, bowiem po długiej, wnikliwej rozmowie z chłopakiem uznał, że w pasji Bogusia nie ma żadnego zagrożenia do ojczyzny, a tylko chęć poznania świata i wyjścia ponad przeciętność. Sprawa została wyciszona i do końca służby wytrwał w spokoju. Po wyjściu z wojska czekały go niełatwe chwile. Pomocną dłoń wyciągnął do niego nie po raz pierwszy starszy brat Marian. Zadbał o pracę dla chłopaka i pokoik w hoteliku na brzegu Wisły. Ta stabilizacja pozwoliła Bogusiowi na samodzielne, dalsze wyreżyserowanie swego życia. Wolne chwile poświęcał swym pasjom – muzyce, operze, literaturze, wizytom w teatrach… Zaczął profesjonalnie kolekcjonować płyty z muzyką poważną. I Te ostatnie upodobania miały bardzo istotną w jego życiu konsekwencję. W sklepie muzycznym, gdzie nagminnie kupował płyty, poznał bowiem swą żonę, Halinkę. Ich ślub zapoczątkował lata wielkiego, rodzinnego szczęścia. Byli szczególnie dobranym małżeństwem. Zakochany w żonie, starał się jej stworzyć godne warunki życia i chronić od tego, co złe. Nie tracił przy tym wrażliwości na potrzeby rodziny, przyjaciół. Był uczynny, pomocny, bezinteresowny. Ciekawością świata zaraził żonę. Podróżowali po świecie, udzielali się na rzecz parafii, prowadzili spokojne życie rodzinne. Gdy 10 lat temu zmarła mu żona Halinka, Bogusław wyciszył się. –Bez Halinki już nigdzie nie chcę jechać, nic oglądać… - mówił. Teraz oddał się współpracy z Kościołem Św. Stanisława Kostki, pełniąc dyżury przy mogile Księdza Popiełuszki. Działał na terenie Bazyliki przy ul. Kawęczyńskiej, zajmował się sprzedażą prasy katolickiej, działał w Totus Tuus, z żoną był fundatorem witraża Sw. Dominika, współpracował z ośrodkiem salezjańskim na warszawskim Służewcu.. Pomimo swego wieku, był niezwykle aktywny, wręcz żywiołowy, pełen rodzinnych uczuć… i ciągle pełen pasji i ciekawości tego, co nowe. Ciągle był bardzo oczytany, podsuwał nam ciekawe lektury, namawiał do słuchania nagrań muzycznych… W 77 roku życia dał się namówić na poznanie tajemnic komputera i … to stało się jego kolejną, wielką pasją. Był tak zdolny, że po kilku miesiącach nowa technika nie stanowiła dla niego tajemnicy. Ściągał informacje o kompozytorach, kompletował nagrania muzyczne i z radością dziecka przegrywał je do podręcznego aparatu. Taki był do czasu udaru mózgu… Choroba odbierała mu stopniowo wszystko, co stanowi o samodzielności człowieka… Po pierwszym udarze był sprawny ruchowo, ale pojawiła się częściowa amnezja, niedowłady ręki i kłopoty z rozeznaniem podstawowych czynności. Kolejny udar sprawił, że wymagał już całkowitej opieki. Porażone zostały ośrodki odpowiedzialne za umiejętność czytania i pisania. Stracił swe zainteresowania, pasje… Kolejny udar– przed Bożym Narodzeniem - poczynił dalsze spustoszenia. Miał teraz trudności z chodzeniem, tracił równowagę, postępowała amnezja, ale ciągle była jeszcze nadzieja… Na ostatnim spacerze był w połowie lutego. Był piękny, słoneczny, śnieżny dzień… Zbierał w parku szyszki, podglądał ptaki w karmniku… Za kilka dni przyszedł kolejny cios. Czwarty udar i paraliż. Już się nie podniósł z łóżka. Bywało, że nie poznawał bliskich. Mało mówił… Wymagał karmienia. Przed Wielkanocą przyszedł kolejny kryzys. Nie reagował już na otoczenie, wydawało się też, że nic nie widzi, bo oczy pozostawały nieruchome. .. Do tego przyplątały się powikłania urologiczne. W maju trafił do szpitala i transfuzja krwi poczyniła cuda. Zaczął z nami rozmawiać. – Tak mnie nakarmiliście tym obiadem, że starczyłoby na siedmiu - powiedział nagle po wielu dniach milczenia. Cieszyliśmy się, ale była to radość złudna… Znów powróciła apatia, znieruchomienie i stopniowy paraliż przełyku. Miał kłopoty z przełykaniem… Ostatni obiad jadł bardzo niechętnie. Tylko kilka łyżeczek deseru. - Jak zjesz serek, to się ubierzemy i pojedziemy do twej Bazyliki - padły ostatnie obietnice. Niestety… To był już koniec. Zmarł kilka godzin później. Bóg zabrał do siebie tego zacnego, dobrego człowieka w Boże Ciało.
Zgłoś SPAM
|
Babciu, Boguś zmarł dziś, zaopiekujcie się nim proszę.Wydawało mi się, ze jesteś z nami na procesji. Nie mylę się, prawda ?
Zgłoś SPAM
|
m
Mamuś, dziś w nocy Ty z jakąś wielką raną na przedramieniu i ja zupełnie bezradna.. A potem Boże Ciało w Przybyszewie..Chodziliśmy Twymi śladami i na pewno musiałaś być z nami!Kochana moja, kochana...
Zgłoś SPAM
|
m
Mamuś byłam tam z nami... Masz zdjęcie nad oceanem, skąpałaś się nawet w wodzie, w Mc Donaldzie, na wycieczkach... Janusz powiedział kiedyś w zadumie... - Babci by się tu podobało, a kolejnego dnia przekonywał, ze Babcia na pewno bardzo chciałaby zobaczyć Fatimę, bo jeszcze tam nie była... Byłaś z nami Kochana Moja, w każdej chwili tego wyjazdu... Czuliśmy to.
Zgłoś SPAM
|
m
Góry bez Ciebie przez łzy widziane... No więc, zakwitły Twe ulubione bzy - filetowy i biały. Kwitną też te malutkie wisienki... Reszta jeszcze śpi. Iglaki rosną jak głupie, konwalie nie maja kwiatków, róże trzeba przyciąć... Janusz przeciął winogrona. A w domku? Na wieszaku Twoja kościelna, czarna torebeczka i ten pomarańczowy, szyty przez Ciebie szlafrok. Na górze otworzyłam Twą szafkę przy łóżku i pomyślałam ... jeszcze za wcześnie, by Ci tam szperać. Zamknęłam i spłakałam się. Ale za to zmieniłam Ci - jak zwykle- pościel. Acha, i zmieniłyśmy cały wystrój na błękitno- biały. Spodoba Ci się. Kochana...
Zgłoś SPAM
|
11 maj 2013 r.
Zapalam znicz i patrzę, jak rozpala się płomień. A razem z tym płomykiem przychodzą setki wspomnień... Maleńki płomyk w zniczu tli się, zanim człowiek na wieczność zaśnie, tak jak iskra w sercu tli się, coraz słabiej, gaśnie... Każdy znicz na grobie, to jedna dusza, która tęskni. Wspomnienia, które nosi w sobie. Słowa, które w gardle więzną… Bliscy odchodzą w pamięci kolejny raz Na wieczny sen, Na wieczny czas... Pani Mileno,moja mama też zmarła w wyniku udaru, po 3 miesięcznej śpiączce...To prawda, że dobrzy, wspaniali ludzie nie mają lekko w tym życiu...Dziękuję za pamięć o moich rodzicach - H.
Zgłoś SPAM
|
m
Mamuniu, Twoja jabłoneczka jeszcze bez listków, maliny ledwo sterczą pond ziemią, chyba zasiany rzepak u sąsiadów, róże przemarznięte, nowe wsadzone, komin zapchany sadzą i patykami, niezapominajki wschodzą, trawa zielenieje, deszcz kapie beznadziejnie, myszy się pochowały, porządki na strychu... wszystko bez Ciebie Skarbie, wszystko bez sensu...
Zgłoś SPAM
|
Matka - symbol bezgranicznej miłości, w każdego dziecka sercu ten symbol wiecznie gości, czy młodzi czy dorośli nie ma rozgraniczeń, Matka jest tym światłem, które daje nam życie. To Ona w bólach na świat nas wydaje, kocha bezinteresownie, karmi, troszczy się stale, zawsze chce dla nas najlepiej, oddaje wszystko by nam dzieciom stworzyć ciepłe, domowe ognisko. Jest naszym przyjacielem, kumplem, życia siostrą, kiedy strofuje zawsze ma na celu nasze dobro. Ona uczy nas co wolno a co nie, daje rady, podniesie na duchu gdy nasz stan psychiczny słaby. Pokazuje jak żyć, leczy, pomaga, wychowuje, kiedy się gubimy zawsze dobrą drogę nam wskazuje, sprawia, że się czujesz wyjątkowo, zawsze cię wysłucha, na nasze prośby, wołania nigdy nie pozostaje głucha. Ona jest naszym domem, naszego serca echem, bo wszędzie dobrze ale zawsze w domu najlepiej, to się nie zmienia z wiekiem, to w sercu wiecznie żyje, ta miłość, która się nie kończy tylko rośnie w siłę. Na zawsze już tak będzie, Matka - symbolem miłości, życia, ciepła, szczęścia, dzieciństwa, domu i radości. Lecz gdy przyjdzie smutny czas się rozstać kiedy Pan Bóg wzywa to dzięki tej miłości w naszych sercach zawsze będzie żywa. Pozwoliłam sobie zamieścić ten piękny wiersz o MATCE...dla pani Henryki
Zgłoś SPAM
|
m
18 XI Babunia spadła z łóżka i znalazłam ja z buzią na gzymsie komody, z guzem na czole… Gdy już położyliśmy biedulkę na łóżko, to powiedziała, że ten upadek nie był bolesny, tylko .. widowiskowy. Janusz na to: - oj babciu, babciu, ciężko było babcię wnosić na to łóżko… Babunia na to- oj dziadku, dziadku , ale do ciebie, to trzeba by ciągnik!
Zgłoś SPAM
|
m
Rano Babcia narzeka - Kot mi nie dał w nocy spać…
Ja - bo on cię bardzo kocha Babciu…
A Ona na to - jak nie daje spać, to to jest miłość?
Zgłoś SPAM
|
m
5 XI
- ja do Babuni – kot chce się uczyć na komputerze… wiesz?
Babcia - no to trzeba zadać mu lekcję i nie trzymać ciemniaka w domu!
Zgłoś SPAM
|
m
Przemyślenia Babuni: Kotki nie kłamią, bo … do spowiedzi nie chodzą.
Zgłoś SPAM
|
26 X 2010 - O czym tak myślisz mamuniu? - O tym, ile się jeszcze będę kołatać na tym świecie… - dlaczego tak myślisz? - no bo przecież jestem dla was kulą u nogi… - Nieprawda.Jesteś naszym szczęściem wielkim… -… e, takie tam gadanie… - ludzie przecież choruję, ale i zdrowieją… - Ale młodzi, nie starzy…
Zgłoś SPAM
|
m
Kiedyś Babunia mówi: Mój opiekun /tzn. Janusz/ zawalił sprawę, bo zapomniał o babci…
-Ależ kochana, on śpi i zaraz tu przyjdzie…
Babcia na to -to dobrze, to odnowimy starą znajomość.
Zgłoś SPAM
|
m
Rozmowa z Inez: Inez
-Babuniu, czy dziadek Marian była ładny?
- ładny, ale nie aż taki, żeby pękały lustra…
- to ja też taka jestem, że nie pękają…
-Ale zaczną pękać!
Zgłoś SPAM
|
m
Nasza poranna rozmowa: Babuniu, teraz cię umyje, ale najpierw daj mi buźki…
A ty na to z uśmiechem- u ciebie to nie ma nic za darmo!
Zgłoś SPAM
|
m
Pamiętasz Mamuniu? Kiedyś rano mówię do Ciebie: Babciu, dziś kotek siedział przy Tobie całą noc na parapecie i pilnował Cię ...
A Ty na to: - płacę mu, to i wymagam!
Zgłoś SPAM
|
m
Pamiętasz Mamuś kilka lat temu? 31 marca i śnieg po kolana. Szłyśmy obydwie do grobu Mariana i zapadałyśmy się ... I teraz to samo. Śnieg ogromny...
Zgłoś SPAM
|
m
Zobacz Kochana, jakie analogie... I Ty i Stasia umarłyście na udar. Obydwie po tygodniowym letargu. Obydwie przeżyłyście tyle upokorzenia od losu, tyle bólu, cierpienia, bezsilności... Obydwie tak się rwałyście do życia... A to wszystko "nagroda" za Wasze uczciwe życie, za dobroć, za poświęcenie dla innych, za nadludzką pracowitość, pobożność, szacunek dla niezłomnych zasad dekalogu, za brak egoizmu... I czyż nie miał racji ksiądz Tischner, gdy twierdził, że w życiu nie należy lekkomyślnie ... przestawać grzeszyć? Za dobro dostaje się od losu pięścią w łeb.
Zgłoś SPAM
|
m
Mamuś, jakaś nieznajoma Pani zapaliła na Twym profilu lampeczkę... Kto to może być? Podpowiedz mi... Czy to jakaś nasza znajoma?
Zgłoś SPAM
|
m
Mamuś, na tym zdjęciu z 39 r. masz taką białą sukienkę z koronkowymi wstawkami, białe skarpetki i jasne buciki. Babcia jest w ciemnej sukience z białym krawatem, wygląda tak elegancko jak protestancki pastor, dziadunio w garniturze, z takimi ciemnymi, potarganymi włosami... Dziewczyny super eleganckie - Renia w sukieneczce z białym, koronkowym, kryzowatym kołnierzem, Wandzia w mundurku marynarskim, a Stasio w krótkich spodniach, marynarce i podkolanówkach... Cudni jesteście!
Zgłoś SPAM
|
m
Mamuniu, odnalazło się zdjęcie z czerwca 1939 roku! Było u Darka Jest na nim cała rodzina Kalickich - babcia, dziadunio, Ty, Stasio, Renia i Wandzia. Wszystko Ci opowiem...
Zgłoś SPAM
|
m
Mamuniu, pamiętasz, 16 lat temu zmarła Wandzia... Tak bardzo cierpiała. Gdy poszłaś do Niej rano, już nie żyła. A jeszcze w przeddzień czesałam jej włoski, była taka młodziutka przed śmiercią. Inne pacjentki mówiły- ta nasza Wandzia jest tak młodziutka, jakby miała 20 lat. A ona była moja rówieśnicą... Mój Boże, 16 lat...
Zgłoś SPAM
|
Kotku nasz kochany.Przyśnij się nam!
Zgłoś SPAM
|
m
Nie ma Was już z nami Kochana...
Zgłoś SPAM
|
m
Mamuś, jeżeli któregoś dnia poczujesz, że chce Ci się płakać, po prostu zadzwoń. Popłaczę razem z Tobą… Jeżeli któregoś dnia zapragniesz uciec, nie bój się do mnie zadzwonić. Pobiegnę z Tobą… Jeżeli któregoś dnia nie będziesz chciała nikogo słuchać, zadzwoń do mnie. Obiecuję być wtedy z Tobą i będę cicho... A jeśli nie zadzwonisz, spojrzę w niebo i zapytam - DLACZEGO?
Zgłoś SPAM
|
Pamiętasz Kotku Twój ostatni zdrowy" luty? Szliśmy ze Stasią po wolskim cmentarzu i zastanawiałyście się jak zwykle, czy jeszcze zdołacie przyjść za rok. Niestety, za rok przyszła sama Stasia, a teraz już żadna z Was.
Zgłoś SPAM
|
Pamiętam... dłonie głaszczące po policzku gdy łza płyneła, uśmiech miłości, radosne i ciepłe spojrzenie... Pamiętam... nasze nocne szepty i przytulanie... Pamiętam... Babuniu o Tobie w dniu Twojego święta choć Ciebie już wśród nas nie ma...ale jesteś w naszych sercach i głowach do końca świata...
Zgłoś SPAM
|
Babciu,
Ciocia Stasia odeszła do Was.Zaopiekujcie się nią ...
Zgłoś SPAM
|
m
Mamuś, twoja wielka przyjaciółka Stasia w bardzo ciężkim stanie po operacji mózgu... Pogłaszcz ją po łebku i przytul. Proszę.Pamiętasz, jak po Twej tragedii szybciutko przyjechała do siedleckiego szpitala? Bądź z nią w tych tragicznych chwilach i uratuj ją nam jeszcze.
Zgłoś SPAM
|
m
Kochana moja, popatrz na ogrom naszych tragedii ... Ty Koteczku odeszłaś przed rokiem, Boguś półżywy po udarze, Irena zmarła tydzień temu zjedzona przez raka, ciotunia Stasia po udarze i ciężkiej operacji mózgu... Mamuś, czy Ty jeszcze jesteś w stanie uwierzyć w coś dobrego dla człowieka? Ja już nie...
Zgłoś SPAM
|
m
Pewnego dnia, już półżywa Irena spytała mnie: A jak się czuje Henia? - Henia zmarła ciociu. Już nie żyje… I bezruch. A potem słowa: Nad kim płaczesz Milenko, nad naszą Henią tak? A potem dodała: Twoja mamusia była bardzo opiekuńcza i o wszystkich dbała i zabiegała. Widzisz Kotku, możesz mieć wielką satysfakcję, bowiem o nikim więcej nie mówiła przed śmiercią, nikogo tak ciepło nie wspominała i tylko Ciebie wybrała, byś po nią wyszła w tę ostatnią drogę...
Zgłoś SPAM
|
m
Inez rozpłakała się wczoraj nagle, bo przypomniała sobie, jak składała Ci kiedyś życzenia z jakiejś dalekiej wyspy, a Ty jej opowiadałaś o trzęsieniu ziemi na Śląsku... Widziałaś wszystko i zawsze. Mówiły o Tobie, że jesteś babcią na każdy temat!
Zgłoś SPAM
|
m
Kot taki smutny, bo osierocony przez Ciebie... Pomiałkuje żałośnie. O tej porze już byście krzątali się po kuchni, zagadywali do siebie. A może - wrzuciłabyś go nam do łózka, z uśmiechem mówiąc - przyniosłam wam kotka, bo taki dziś smutny...
Zgłoś SPAM
|
m
Mamuś, taka śnieżna zima... Pamiętasz, jak zawsze prosiłaś o fotki zaśnieżonych zdjęć? Już ich nie robię, bo nie ma komu...
Zgłoś SPAM
|
Mamuś, to ostanie chwile Ireny... Wczoraj oglądałam filmiki z Tobą i płakałam... Ty byłaś z nami, rozweselałaś nam każdy dzień, dawałaś tyle radości... A Irena leży sama jak łazarz, w strachu przed niewiadomym, bez pomocy... I tylko wyszeptała wczoraj do mnie: Milenko, niech was Bóg błogosławi i strzeże...
Zgłoś SPAM
|
m
Irena Cie przywołuje Kotku. Właśnie Ciebie i mnie.Wszyscy Ją opuścili, tylko my pozostałyśmy w jej pamięci i chyba... sercu..
Zgłoś SPAM
|
Mamo, Irena umiera. Powoli, bez nadziei,bez bliskich, bez sensu... I nagle jej pytanie- A jak czuje się Henia? Gdy powiedziałam, że umarłaś, zastygła w bezruchu i tak trwała...Została z niej tylko sama głowa i z 10 kilo kości... I świadomość. Niestety. Boi się bardzo, prosi, by ja trzymać za rękę i ratować, nie zostawiać samej. Pamiętasz, Ty też mi zadałaś kiedyś pytanie: czy to znaczy, że już dla mnie nie ma żadnego ratunku? Ratowaliśmy Cię Skarbie ze wszystkich sił, ale zły los chciał inaczej...Zabrał nam Ciebie podstępnie... I nie pomogły modlitwy. Nasze i Twoje. Kiedyś powiedziałaś mi - całe życie tak się żarliwie modliłam i na co mi teraz przyszło? No właśnie... Trzeba być złym człowiekiem, by triumfować w życiu. Tischner W SWEJ CHOROBIE powiedział podobno, że w życiu nie należy lekkomyślnie przestawać grzeszyć, bo inaczej tylko cierpienie i cierpienie...
Zgłoś SPAM
|
m
Mamuś, Twoja wielka przyjaciółka Stasia tak choruje jak niegdyś Ty. Udar. Nic nie mówi. Gdy Ją odwiedziliśmy, łasiła sie do nas, prztulala nas, gładziła po głowach, płakała z radości i bezradnie patrzyła, oczekując pomocy. Kochana, przytul ją do siebie, przytul mocno, bo bardzo tego potrzebuje...
Zgłoś SPAM
|
m
Kotku, kolejna zima bez Ciebie...Pamiętasz, jak tej ostatniej zimy, wróciłaś z zakupów rozbawiona, bo ... dwa razy przewróciłaś się na śliskim chodniku. -Raz koło kościoła, a raz na naszej uliczce - opowiadałaś ze śmiechem. A jak ludzie mnie podnosili! - nie mogłaś się nadziwić ludzką pomocą. Tej radości było wiele. I niby bez powodu. Taka byłaś!
Zgłoś SPAM
|
m
Pamiętasz Babuniu? Janusz co rano zachodził do Ciebie do pokoiku i mówił- dzień dobry Babciu, jak Babcia żyje? A Ty odpowiadałaś z uśmiechem- no, jeszcze żyję. -No to się bardzo cieszę się - odpowiadał niezmiennie, a Ty mu na to: ja też się z tego bardzo cieszę. Boże już nigdy...
Zgłoś SPAM
|
m
Mamuś... Pamiętasz coroczne Janusza imieniny? Krzątałaś się od rana, z bukietem składałaś mu życzenia, a potem robiłaś wszystko, aby ten dzień był dla niego miły i szczęśliwy... Bądź z nami i dziś, a ja za Ciebie wszystko inne zrobię... Tylko bądź i daj nam jakiś znak, że tu jesteś...
Zgłoś SPAM
|
m
Wróciłąm od Ciebie z cmentarza...Popłakałyśmy z bezradności, z tęsknoty,beznadziei... Pamiętasz, jak kiedyś, gdy byłam mała a Ty młodziutka, dreptałyśmy codziennie do ojca, potem do babuni... Rozmawiałaś z Bańkowską, z Pawlakiem, siostrą Łukaszewicza, a ja w tym czasie zbierałam liście i ... marzyłam, żeby zamiatanie liści było kiedyś moim zawodem. Pamiętasz to?
Zgłoś SPAM
|
m
Mamuś, wczoraj w kościele bardzo nudne i bardzo długie kazanie... I przypomniałam sobie, jak kiedyś w podobnych okolicznościach dostałyśmy ataku histerycznego śmiechu... Pamiętasz? A teraz nie ma ani z czego się śmiać, ani z kim...Widzisz?
Zgłoś SPAM
|
m
Zgarbione i proste, o lasce i o kulach, lekko kulejące i człapiące, ładne i koszmarnie zestarzałe, uśmiechnięte i o zaciśniętych ustach, w kapeluszkach z młodości i współczesnych beretach, wiecznie niezadowolone i pogodne, w paltotach sprzed stu lat i w wiecznie pięknych aż do bólu uniformach made in china, zadumane nad przeszłością i rozpolitykowane teraźniejszością, babcie i niebabcie, prababcie i nieprababcie, mężatki i wdowy, panny i konkubiny... kochane i niekochane, nikomu niepotrzebne i niezbędne, bogate i biedne, otoczone rodziną i bardzo samotne, chore i zdrowe, po operacjach i przed, przestraszone i odważne jak cholera, ... Mamuś, wszystkie babiny zdążały na cmentarze, tylko Ciebie wśród nich nie było... Jakiż okrutny ten los, że hołubi nikomu niepotrzebnych, a strąca w przepaść potrzebnych i niezastąpionych...
Zgłoś SPAM
|
m
Kotku. Pamiętasz naszą jabłonkę przy tarasie w Czaplach ? Jeszcze - teraz w listopadzie - zostało na niej kilkanaście białych jabłek... tych samych, o które pytałaś zaraz po udarze i mimo udaru... Zachowały się... I uschnięte kwiaty, i kilka listopadowych róż, i połamane malwy, i jeszcze fioletowe marcinki.. Nie ma się tym kto zająć, bo jak Ciebie malutka brakuje, TO JUŻ NIC NIE MA SENSU. Kochana moja... Chodziłam po ogrodzie i wydawało mi się, że widzę Twą pochyloną sylwetkę przy malinach, przy stercie drewna, przy zgrabionych liściach... Ale to tylko omamy pisane wielką tęsknotą. Tylko ...
Zgłoś SPAM
|
Dziś taki smutny sen. Otwieram drzwi, a Ty zapłakana, bo Cię wyrzucili z jakiejś tymczasowej pracy... Pocieszam Cię, tulę i budzę się zrozpacz0na. Codziennie to samo...
Zgłoś SPAM
|
m
Mamuniu, postawiliśmy z Krzysztofem dziadkom nowy pomnik. Jak myślisz, są z niego zadowoleni? Taki ciemny, śliczny...Ale Ty nigdy nie lubiłaś czarnego koloru... - Kolor, jak kolor - mówiłaś...ale żeby...
Zgłoś SPAM
|
Mamuś, spisałam z Tobą kiedyś rozmowę, w której wspominałaś swego adoratora sprzed 70. lat...Staszka Huszlewskiego. Obiecywał wówczas babci Kalickiej, Twej Mamie, że się z Tobą kiedyś ożeni, pod warunkiem, że dostanie także wielki kufer z ubraniami. Opowiadałaś o nim, że miał wielkie powodzenie wśród rówieśniczek, że zabiegało o jego zainteresowanie, a Ty ... nie, bo jak mówiłaś, nigdy nie latałaś za chłopakami! Otóż Mama, na cmentarzu w Wyrozębach, znalazłam jego grób. Zmarł w maju 2012 r. , a więc kilka miesięcy przed Tobą... Będziemy go odwiedzać i palić mu lampki. W Twym imieniu...
Zgłoś SPAM
|
m
Mama, już ponad rok odciągam spisanie rozmów z Tobą... Tyle tam Twej mądrości, miłości do nas, troski o naszą gromadkę... Gdy tylko jednak otwieram notatki, zaraz szloch wielki rozdziera mi serce i już nic nie jestem w stanie...Ale może jutro
Zgłoś SPAM
|
m
Mamuniu, kolejny 14 miesiąc naszej rozłąki.Znów msza w Twej intencji, znów płakanie bezsilne, znów ból. Cierpienie jest w zasadzie jedynym celem ludzkiego życia. Poza cierpieniem nie ma nic. Tylko czasem człowiek odegnie łeb do góry i wydaje mu się, że jest powód do uśmiechu....Ale tylko przez moment, bo zaraz od losu silny cios w gębę i znów się kuli z bólu na kilka miesięcy, na kilka lat...
Zgłoś SPAM
|
Mamo, myszko nasza kochana. Dziś byliśmy na rocznicowej mszy w twej intencji.Wszystko Ci opowiem. Kościół był przybrany przepięknie kwiatami na biało. Białe bukiety - po cztery z każdej strony, na środku wielka kompozycja z białych mieczyków i małych chryzantem. Organista tak pięknie śpiewał... Odprawiał ksiądz Jarek. Było bardzo uroczyście, jak w odpust jakiś. Podobałoby Ci się... Wiem to na pewno. Tylko Ciebie znów nie było, choć szukałam Cię wzrokiem z lewej strony. Wiesz? Nawet modlić się nie byłam w stanie, tylko powtarzałam, że bardzo Cię kocham... I to się nie zmieni.
Zgłoś SPAM
|
Minął rok, gdy odeszła Henryka Fudala. Mamy nadzieję, że ten rok ukoił ból tych, którzy Ją kochali i przyćmił żal tych, dla których była przyjaciółką. Ufamy, że pamięć o Niej przetrwała w wielu żyjących. Pragniemy przyłączyć się do wszystkich, dla których Henryka była częścią ich własnego życia i oddać Jej szacunek zapalając znicz.
Zgłoś SPAM
|
Mamuniu, wczoraj po mszy czekałam na Ciebie...Nie wyszłaś jednak z kościoła... Może Cię przegapiłam? Jutro mija rok. Skarbie. Rok bez Ciebie...
Zgłoś SPAM
|
m
Mama, pamiętasz, jak dwa lata temu po kościele wybrałaś się na targ i spotkałyśmy się przed straganem z wędlinami? Potem kupiłaś sobie nowy zegarek, już ostatni w Twym życiu... Wracałyśmy wolno do domu, gadając o czymś, oglądając kaczki na stawie.. To już było ale ciągle mam nadzieję, że znów Cię spotkam niespodziewanie i pójdziemy znów razem. Mamo...gdy wracam do domu, ciągle mam nadzieję, że staniesz we drzwiach...
Zgłoś SPAM
|
Kochana, wczoraj msza za Ciebie i Danielę w Czaplach...Trzymałam Twoją łapkę w swej dłoni i mówiłyśmy razem Pod Twoją obronę...A potem szłaś jak zwykle do komunii.. wiem to na pewno. Byłaś z nami... Cały czas byłaś.Kochana moja...
Zgłoś SPAM
|
Rozmowa liryczna Kocham Cię w słońcu. I przy blasku świec. Kocham Cię w kapeluszu i w berecie. W wielkim wietrze na szosie, i na koncercie. W bzach i w brzozach, i w malinach, i w klonach. [Kocham Cię] gdy śpisz. I gdy pracujesz skupiona. I gdy jajko roztłukujesz ładnie - nawet wtedy, gdy Ci łyżka spadnie. [Kocham Cię] W taksówce. I w samochodzie. Bez wyjątku. I na końcu ulicy. I na początku. I gdy włosy grzebieniem rozdzielisz. W niebezpieczeństwie. I na karuzeli. [Kocham Cię] W morzu. W górach. W kaloszach. I boso. Dzisiaj. Wczoraj. I jutro. Dniem i nocą. I wiosną, kiedy jaskółka przylata. Konstanty Ildefons Gałczyński
Zgłoś SPAM
|
m
Kotku, dziś taki płaczliwy dzień, bo tylu znajomych miło Cię wspominało... Najpierw lekarz, pytał, czy jeszcze ciągle po Tobie płaczemy...a potem powiedział, że przecież niedługo się wszyscy spotkamy. -Pan w w to wierzy? - spytałam,a on nie umiał zapewnić. Potem spotkałam Anię, rehabilitantkę, która tak bardzo ukochałaś...Tak miło o Tobie mówiła i zapewniała, że nigdy nie zapomni Cię i Twego ciepła, życzliwości...I powiedziała, że jeszcze nie spotkała pacjenta, który by w takich ślicznościach, pięknie ubrana i tak troskliwie pielęgnowana, siłowała się z choroba...Pani Henia tak bardzo chciała chodzić, tak bardzo chciała wstawać... - powiedziała. A potem Mciusiowa, widząc mnie dźwigającą ciężkie siatki, skomentowała: tak samo pani dźwiga, jak pani mamusia kiedyś... tak samo. No widzisz Malutka, ciągle żyjesz w życzliwej pamięci znajomych, a dla nas po prostu jesteś. Niezmiennie jesteś.
Zgłoś SPAM
|
1 sierpnia Mamuniu, zapisał się w Twej pamięci szczególnie... Oto Twe wspomnienia, spisane kilka lat temu... "No właśnie. Pierwszego sierpnia, tuż po południu, wybraliśmy się z Marianem w odwiedziny do teściów Fudalów, na ul. Towarową. Nikt z nas wówczas nie mógł przypuszczać, że było to dosłownie na moment przed wybuchem powstania. Nic nie przeczuwając, znaleźliśmy się w samym centrum walki tuż przed godziną W . - Nie wiedzieliśmy zupełnie nic, że coś się zapowiada złego i niebezpiecznego. Ot, poszliśmy na przyjęcie – W pewnym momencie usłyszeliśmy jakieś strzały… i jak chcieliśmy potem wrócić do domu na Tyszkiewicza, nie było już można. Od Towarowej przez Kercelak nie było przejścia. Lecieliśmy od bramy do bramy, bo była już regularna strzelanina. Potem - poza barykadą - przemknęliśmy się Okopową do Żytniej. Jak przebiegaliśmy, to Niemcy byli w szkole na Lesznie i strzelali do przechodniów. Ja się w pewnym momencie przewróciłam, na rogu, przy takiej restauracji i Marian myślał, że upadłam po prostu po strzale zabita. Gdy dobiegliśmy na Tyszkiewicza, ludzie byli poruszeni. Stali na balkonach. Patrzyli, co się dzieje... Powstańcy szukali młodych ludzi do straży. - Obawialiśmy się, że w tym zamieszaniu zaraz wpadną Niemcy. Schowaliśmy więc Mariana na antresolę. Przez jakiś czas tam siedział, ale w końcu zszedł. Nie wiadomo było bowiem, jak to długo potrwa i co dalej robić . Tymczasem … Na drugi dzień uciekliśmy na Wronią. Wróciliśmy jednak znów na Towarową. Przybiegli też teść Fudala z żoną. My z kolei poszliśmy do Wiśniewskich, bo nasz dom był na linii frontu, a ich nie. Reszta sąsiadów była w okolicznych ogrodach przy ul. Tyszkiewicza. My też w końcu skryliśmy się w piwnicach na Tyszkiewicza. - W tym czasie dziewczęta chodziły na pole po marchew, gotowały i nosiły dla powstańców na cmentarz. Od pocisków wszystko kolebało się. Jedni jedli, drudzy nie. Wszyscy czekali jak zastraszone zające...
Zgłoś SPAM
|
1 sierpnia. rok temu... usłyszałaś pieśń - my pierwsza brygada i powiedziałaś: znam tę melodię. A gdy odtworzyłam Ci to nagranie - śpiewałaś cicho, w takim zadumaniu, z przejęciem...Pamiętasz? Nagrałam Cię... Teraz po prostu ryczę i patrzę na Ciebie śpiewającą.
Zgłoś SPAM
|
Pamiętasz Mamuś? Te trwające 56 lat nasze wędrówki na cmentarz wolski? Byłaś taka młodziutka, miałaś zaledwie 33 lata, gdy los zafundował Ci takie właśnie spędzanie wolnych chwil.Z dzieciakiem za rękę... Codziennie najpierw, potem jak czas pozwolił... I teraz od początku, Ty jesteś codziennie, a ja z tęsknoty przy Tobie... malutka moja...
Zgłoś SPAM
|
Mamuniu, dziś Twoje 89 urodziny. Byliśmy u Ciebie, z kwiatami , z sercami, z nadzieją, że jesteś z nami. Czy byłaś? Kochana, potem była w domu Twoja urodzinowa kolacja. Jak zwykle przez tyle lat. Wypiliśmy trochę tego likieru, który trzymałaś na szczególną okazję a potem oglądaliśmy filmy z Twych urodzin w przeszłości… Mamuniu, tak się spłakałam… Tyle razem przeżyliśmy, tyle doświadczyliśmy, a teraz taka pustka i nicość… Pierwsze Twe urodziny bez Ciebie… Kochana. Inez w tej chwili szlocha, bo tęskni za Tobą ... słyszysz?
Zgłoś SPAM
|
Znów w Czaplach... Chodzę, rozmawiam z Tobą, radzę się Ciebie, płaczę, ściskam Twą łapkę, pokazuje Ci jabłonkę, idę z Tobą pod rękę na łąkę, w upale rwiemy czarne porzeczki, podcinamy róże i ciągle się upewniam, czy jesteś obok i ciągle czekam, że dasz mi jakiś znak... I milczenie tylko i tylko czasem w śnie widzę Twą żywą twarz...Ale to tylko majaki. Już nigdy przecież...Kochana. Bardzo kochana moja.
Zgłoś SPAM
|
m
Koteczku, dziś na cmentarzu podeszła do mnie starsza pani i spytała, czy nie wiem, dlaczego już nie przychodzi taka starsza pani do tego grobu...Chodziło jej o Ciebie maleńka...Mówiła, że często rozmawiałyście ze sobą, znałyście się... Z płaczem powiedziałam jej, co się stało i że to byłaś Ty, moja Mateńka...Widzisz, pozostałaś w miłej pamięci wielu ludzi...
Zgłoś SPAM
|
m
Kotku, wspominałam dziś naszą niegdysiejszą, czerwcową wyprawę do Lidla... Wydawało nam się, że dochodzisz wolno do zdrowia... Poprosiłaś o kupno kawy, jakiś drobiazgów.. Taki był upalny dzień, a my takie spokojne i szczęśliwe... Los wszystko zniszczył...bo szczęście jest po prostu przestępstwem i nie może mieć miejsca. Prawda?
Zgłoś SPAM
|
Chodziłam dziś po Twym ulubionym Leclercu i rozmawiałam z Tobą... Pytałam Cię o radę, żaliłam się... Dlaczego już nigdy nie pójdziemy razem na zakupy? Kochana...
Zgłoś SPAM
|
Matuniu, byliśmy 4 dni w Czaplach… Tęskniłam za Tobą bardzo i ciągle miałam nadzieję, że wejdziesz za chwilę do pokoju, usiądziesz z nami… Widziałaś, jak z Inez płakałyśmy myśląc o Tobie? Tak tam smutno bez Ciebie… beznadziejnie i tragicznie. Po prostu bez sensu… Kochana, na tej jabłoneczce, o której pamiętałaś nawet po udarze w szpitalu, jest mnóstwo jabłek. Będziesz zadowolona. Za to malinki wymarzły w połowie. Nie ma też już tych malw przy wejściu, przy których prosiłaś o zdjęcie z Benią… Nic mi się nie chce tam robić. Po co... Tylko Ty się umiałaś ze wszystkiego cieszyć, z każdej trawki, badylka, nawet mrówki... To było Twoje królestwo. Tam sobie chodziłaś i patrzyłaś tym życzliwym wzrokiem na cały świat. Ja już nic nie potrafię i tylko myślę o tym, że już nigdy się nie spotkamy. Boże, jak Ty Matuś nie chciałaś umierać... Mamuniu, dziś mija 9 miesięcy naszej tragedii... Kochana...
Zgłoś SPAM
|
Mamuniu, dziś dzień dziecka, więc podarowałam od Ciebie Januszowi 200 zł. Tak jak zwykle, jakby nic się nie zmieniło. Dobrze? Wiem, że tak byś chciała kochana… Byliśmy dziś z Januszem u Ciebie,,, Ciągle płacz i pytanie – gdzie jesteś
Zgłoś SPAM
|
Skarbie, śniłaś się Januszowi, tak bardzo realistycznie, już raniutko... Otworzył oczy z uśmiechem i powiedziała - Babunia mi się właśnie śniła! Pamiętasz Mateńko wasze codzienne powitanie, gdy mówił: - Dzień dobry Babciu, jak Babcia żyje? - Jeszcze żyję - odpowiadałaś... - to się bardzo cieszę - mówił. -I ja też - puentowałaś z uśmiechem... Boże, to już wszystko było i nigdy nie wróci... Mamuniu...
Zgłoś SPAM
|
m
Matuniu, takie smutne te Zielone święta... Ciągle myślą przy Tobie, zapłakani przy Twym grobie, i wczoraj i dziś...Widziałaś nas? Nie było tataraku, nie było uroczystej - jak to mówiliśmy kiedyś - kolacji. Tylko Twa fotografia na stole koło bukiecików kwiatów... W kościele też Cię z nami nie było Malutka...
Zgłoś SPAM
|
m
Mateńko, ciągle, niezmiennie mama wrażenie, że gdy wrócę do domu, Ty jak zwykle otworzysz mi drzwi, uśmiechniesz się, powiesz mi jak minął dzień i ugościsz pysznym obiadem... Niestety... to tylko mrzonki. Dziś z grobu ukradli ci doniczkę z białymi różami od Pauli...przyniosłam nowe... Tak mi się wydaje, że gdy codziennie idę do Ciebie, ty z daleka mnie obserwujesz i wypatrujesz... Dlatego chodzę zawsze tą główną alejką, byś miała mnie jak najszybciej na oku... a potem machała na do widzenia... Kocham, Cię Skarbie...
Zgłoś SPAM
|
Mamuń, Przeszłam dziś naszą starą trasę na Chomiczówce…pamiętasz? Trzymałam Cię za rączkę... czułam Cię... i tak sobie szłyśmy wolno... Pamiętasz nasz ciucholand, przed którym czekałaś na wózeczku… cukiernię, Donalda, gdzie zawsze wstępowaliśmy na lody… komis meblowy… park… Wiesz... Wszystko jest po staremu, tylko Ciebie nie ma Skarbie. Pamiętasz… Gdy wracaliśmy do domu, Janusz wnosił Cię na łóżeczko… zdejmowałam Ci sandałki, biały kapelusik, sweterek… też były takie straszne upały… Potem jadłaś obiadek, jakiś deser, picie… I odpoczywałaś w oczekiwaniu na dziewczyny… A potem były długie rozmowy, wspominki i śmiech… Twój śmiech… Niekiedy były i smuteczki… Popłakiwałaś… Wtedy żartowałam, że dlatego płaczesz, że jestem taka brzydka. A ty zawsze zaprzeczałaś – głupstwa mówisz! – zaprzeczałaś. Wcale nie dlatego. Jesteś śliczna. A gdy Inez podawała swój argument, mówiłaś z przekonaniem – dla mnie jesteś jeszcze nawet za chuda! Boże, dlaczego nam zabrano to wszystko? Dlaczego ograbił nas los z największego skarbu, jakim byłaś dla nas Ty Mateńko? Gdy Ciebie nie ma, to już nic nie może być straszniejszego... niczego się nie boję, prócz własnej bezsilności...
Zgłoś SPAM
|
Mamuniu, byliśmy w Czaplach… i znów płakałam strasznie co chwilę, bo bez Ciebie tam smutek wielki… Mamuniu, tak zielono wszędzie, ale pamiętam, że przed rokiem, gdy jechaliśmy w kierunku Sokołowa i pokazywałam Ci las, ten po lewej stronie, to wcale się nie zachwycałaś… - tak. Zielono – powiedziałaś tylko… Ciągle mam w pamięci ten nasz ostatni wieczór u Beni, gdy wracałyśmy do domu po kolacji… trzymałam Cię za rękę, szłyśmy wolniutko… I kto by pomyślał, że nigdy więcej już się to nie powtórzy… Ten nasz ostatni wieczór… Byliśmy na cmentarzu u Lucjana, bo 23 maja jest jego 77 rocznica śmierci. Miałby dziś 91 lat. Biedaczek. Twój ukochany braciszek… Do końca życia go nie zapomniałaś i tych jego osieroconych gołąbków, o które pytał nawet po chwilowym powrocie przytomności … A u pradziadków tabliczkę ukradli i Paula namalowała nową na blaszce. Kocham Cię i płaczę cały dzień za Tobą. Razem z Inez… ten upał wszystko nam przypomina i serce krwawi… Ta biała różyczka, to od Pauli…Stoi na środku, widzisz ją? Kochana...
Zgłoś SPAM
|
Mateńko 32 lata temu urodziła nam się Paulinka. Twoja Paulunia… Po raz pierwszy jej urodziny bez Ciebie. Kochana moja, tak cierpimy bez Ciebie, bez Twego uśmiechu,tulenia …
Zgłoś SPAM
|
Skarbie, byliśmy w Górach... Twoje bzy tak pięknie zakwitły, jeden na fioletowo, drugi na biało... Stałyśmy przy nich z Inez i łkałyśmy. Zawsze ku nim kierowałaś swe pierwsze kroki, potem oglądałaś winorośl i świerki... Pierwszy raz rozkwitły bez Twej opieki... Takim smutkiem wszystko osnute. To już nie ma żadnego sensu... Spłakane ścinałyśmy dla Ciebie bzowy bukiet i zwiozłyśmy go na Twój grób. Moja Kochana, tak bardzo kochana...
Zgłoś SPAM
|
Matuniu, to już 8 miesięcy naszej tragedii. Byliśmy rano na mszy. Była taka uroczysta, ze śpiewem, wokalizą, organami… Organista tak się rozśpiewał, że przedłużył mszę… Tylko Ciebie wśród nas znów nie było. Szukałam Twej blond główki… nadaremnie. Kochana moja, nic już nam nie pomoże… Tylko łkanie pozostanie na zawsze.
Zgłoś SPAM
|
Mamuś, tak zielono wokół... Pewno znów kazałabyś mi to fotografować, znów przywoływała byś mnie, bym uczyła się cieszyć takimi z pozory błahymi sprawami... A ja już nic nie umiem, nic nie dostrzegam wokół siebie, tylko ciągle w tłumie szukam twej twarzy... W niedziele, po kościele przystanęłyśmy na chwilę, by poczekać na Ciebie... jak zwykle, gdy wychodziłaś wolno poza tłumem. Tak samo wpatrywałam się w ludzi, gdy podchodzili do komunii... ale nie było Cie wśród nich. Dziś trzymałam Cię za rękę, gdy byłyśmy na zakupach... Rozmawiam z Tobą ciągle, słyszysz to? Mamo, tak rozpaczliwie tęsknię za Tobą.
Zgłoś SPAM
|
Mateńko, wybacz, byliśmy w Czaplach, ale Ty z nami. Twój leżak taki samotny, bo bez Ciebie,Twa pusta poduszka, bialutki kocyk, kapciuszki bordowe z kwiatkiem, miejsce przy stole... i ten przeklęty taras, na którym wydarzyła się Twa tragedia. Chodziłam i płakałam...To jest nie do zniesienia. Taki okrutny los nas rozdzielił. Wiesz, Maniuś wyciągnął z Twej niebieskiej szafeczki Twe rzeczy - dwie podomki, kremowy rozpinany sweterek, jakąś haleczkę, sweter... Szukała Cie chyba, bo wcale nie wychodził z domy, tylko posypiał... Wiesz, już na górce nie ma rzepaku, wtedy patrzyłyśmy, jak go kosili... Tak Cię to cieszyło... Janusz trochę upiększył dom. Zrobił sufit w sieni, kawałek w kuchni, zawiesił okap na kuchnia gazową. Ja uporządkowałam kwietniki, zrobiłam aplegierki z pelargonii... Patrzyłam na mnie, jak się krzątałam, boi czułam ciągle Twą obecność . Mamuś, jakie to wszystko straszne. Tak Cię kocham i nie mogę Cię przytulić. Wiesz, wieczorem Inez spytała, czy może zabrać na poduszkę Twe zdjęcie...
Zgłoś SPAM
|
Kotku mój, pierwsze liście na drzewach. Wczoraj je dopiero dojrzałam... Takie mi to wszystko obojętne... Tylko Ty potrafiłaś się wszystkim cieszyć.Patrząc na świat, prosiłaś często: zrób mi zdjęcie tych drzew, są takie piękne... sfotografuj kwiaty... zrób mi zdjęcie ze Stasią... Chciałaś utrwalać piękno tego świata i bliskich Ci ludzi. Sama też lubiłaś być fotografowana... i dzięki temu mamy dziś tyle pamiątek. Kochana... wiosna, której już nie widzisz, zieleń, która już rok temu, w chorobie, była Ci obojętna... Mnie tęż to wszystko mierzi... Gdy Ciebie nie ma, świat przestał istnieć! - pamiętasz, to Twoje słowa.
Zgłoś SPAM
|
Góry 2012... Tak je kochałaś... Tak niedawno jeszcze zgrabiałaś szyszki, gromadziłaś gałązki na opał, podcinałaś róże, oglądałaś krzaki winogron, cieszyłaś się bzami... Obchodziłaś ogród, jak gospodyni, a teraz zostało to wszystko bez opieki. Patrzę na to i tylko płaczę. 7 miesięcy temu Asia obwoziła Cię w wózeczku po całej działce i pokazywała zieleń... Zachodzisz tam jeszcze?
Zgłoś SPAM
|
Byliśmy Skarbie w Czaplach... Tak je kochałaś. Jeszcze szaro, zimno... Twoje koty też przyszły... te, które towarzyszyły Ci w to ostatnie lat...W domu nic się nie zmieniło. Tak,jakbyś tylko na chwilę wyszła. Twoja szafeczka ze skarbami, twoja poduszka, twoje rzeczy w szafie i kapciuszki przy wejściu w koszyczku, parasolka na półce, kurteczka z polaru na wieszaku... I tak już zostanie. Patrzysz na nas z fotografii nad Twym łóżkiem, tu przychodzimy zawsze płakać i żalić się... Pamiętasz, gdy było nam źle, to dziewczyny wskakiwały do Ciebie /nawet w chorobie/ i przytulałaś je, głaszcząc je po łebkach. Teraz tylko płacz pozostał. Gdybyśmy miały choć troszkę Twej mądrości, było by łatwiej żyć.Kochana..
Zgłoś SPAM
|
Kochana, czy Tobie też tak smutno? Czy też zasypiasz z naszą fotografią przy buzi? Masz ją z prawej strony, przy torebeczce... Zerknij tylko... Morze, Jastrzębia Góra, my szczęśliwi, uśmiechnięci... idziemy do Rozewia. Ciągle pytamy, czy jeszcze masz siłę, a Ty dzielnie podążasz przed siebie. Idziesz czasem taka zamyślona, wpatrzona w fale, jakbyś przeczuwała, że już tu nigdy nie wrócisz. Gdy dochodzimy do Rozewia, odważnie podchodzisz pod stroma górę. A przecież masz już 86 lat /wybacz!/, podobno arytmię serca... Gdy dochodzimy do szczytu,jacyś starsi państwo biją Ci brawo, gratulują kondycji i z podziwem patrzą na Twą młodzieńczą sylwetkę. Jesteśmy z Ciebie dumni, bo my nieco młodsi z trudem pokonaliśmy tę wielokilometrową trasę. A nazajutrz znów nowa wycieczka. Cały dzień w Juracie... i Ty, Kotku w doskonałej formie, z humorem, pełna wigoru i nowych wrażeń.Nic się nie zmieniłaś, Kochana... Taka dla nas jesteś. Dzielna, odważna i ciągle żądna nowych wyzwań!
Zgłoś SPAM
|
Moja Malutka, takie smutne te święta... Rok temu, gdy w Wielką Sobotę zabieraliśmy Cię raniutko ze szpitala była w nas radość wielka. Byłaś pełna nadziei, silna i wesoła. Taka radość nas rozpierała, że znów będziesz w domu... A potem świętowaliśmy. Drugiego dnia poszliśmy na długi spacer po Chomiczówce. Było bardzo gorąco, a Ty w swym ulubionym bereciku, kurteczce...Każdy chciał prowadzić Twój wózeczek. Gdy dziewczyny wybrały się do mijanego Mc Donalda po lody, zawołałaś za nimi - dla mnie też kupcie! tyle było śmiechu i radości... A w tym roku tylko rozpacz i ciągłe pytanie - gdzie jesteś Kotku Kochany... Gdzie Cię szukać? Mamo, jak strasznie jest bez Ciebie...
Zgłoś SPAM
|
Mamuś, pamiętasz rok temu? Piątek. Ruszyła spod kościoła procesja osiedlowa... Tylko my dwie zostałyśmy w domu. Inni poszli. My też chodziłyśmy przez tyle lat. Pamiętasz? Krok za krokiem...Potem dołączały do nas dziewczynki...Brały Cię pod rękę... To było takie nasze rodzinne misterium... Nasza rodzinna droga krzyżowa. Przez tyle lat. Rok temu już nie byłaś w stanie iść. Modliłyśmy się w domu, choć i na to nie miałaś jakoś ochoty. Dopiero za dwa dni okazało się, że miałaś kolejny atak swej choroby. Tydzień przedświąteczny spędziłaś w szpitalu, ale w wielką sobotę znów mieliśmy Cię w domku. Była radość wielka i cudowne rodzinne święta.A teraz tylko rozpacz...
Zgłoś SPAM
|
Mamuś, śnieg topnieje,słońce błyska... pamiętasz, zawsze mówiłaś, przeżył starzec marzec, to i dalej pożyje... teraz już nic nie ma znaczenia. Tylko Twoja opieka nad nami, której nam potrzeba szczególnie... Błagam.
Zgłoś SPAM
|
m
Pamiętasz Matuś ostatnią wspólną procesję w naszym kościele? Szłyśmy na samym końcu, w zupełnum milczeniu, jakieś smutne na zapas, patrząc pod nogi i nie przeczuwając wcale, że już nigdy więcej... Dziś szukałam Twej główki w beżowym bereciku w kościele. Nie było Cię, choc to przecież Popielec...Kochana moja...
Zgłoś SPAM
|
Matuś... Pragnienie bardzo gorące, marzę, że głos Twój usłyszę i wtedy powróci słońce, proszę więc, przerwij tę ciszę...
Zgłoś SPAM
|
Mamuś, czas nie leczy ran, a tylko przyzwyczaja nas do bólu…. Prawda? Ty dałaś mi szczęście i pokazałaś drogę w życiu. Twą siłą udowodniłaś, że nie można się poddawać. Kiedy było źle wiedziałaś, że po deszczu zawsze jest słońce. Cieszyłaś się z każdej rzeczy, jaką miałaś... Z drobiazgów robiłaś skarby. Nie patrzyłaś na dobro swoje, lecz moje. Pokazałaś mi wiele rzeczy i wiele nauczyłaś swym doświadczeniem. Dziękuję… To ty wyścieliłaś mi drogę i podniosłaś na niej kamienie. Teraz ciebie nie ma, a ja sama muszę pokonywać przeszkody, które życie stawia mi ciągle pod nogi. Nie poddaję się, biorę z Ciebie przykład, pełna doświadczenia kroczę dalej w przepaść…
Zgłoś SPAM
|
18 tygodni
Mamuś, jeżeli któregoś dnia poczujesz, że chce Ci się płakać, po prostu zadzwoń. Popłaczę razem z Tobą… Jeżeli któregoś dnia zapragniesz uciec, nie bój się do mnie zadzwonić. Pobiegnę z Tobą… Jeżeli któregoś dnia nie będziesz chciała nikogo słuchać, zadzwoń do mnie. Obiecuję być wtedy z Tobą i będę cicho... A jeśli nie zadzwonisz, spojrzę w niebo i zapytam DLACZEGO?
Zgłoś SPAM
|
a
Nasza babunia... - Moje życie składało się głownie z kar – powiedziała kiedyś w zadumie … ile ich będzie jeszcze… ale – dodała zaraz szybciutko - bardzo chciałabym je jeszcze przedłużyć, by być z wami, by wam pomagać! No właśnie… To życie naszej BABUNI bywało rzeczywiście smutne. W Jej wczesne dzieciństwo wpisały się i poważna choroba mamy, i śmierć ukochanego brata Lucjana, i odpowiedzialność za los młodszego rodzeństwa, przekraczająca często siły nastoletniej dziewczynki. Potem były młodzieńcze, wojenne lata w okupowanej Warszawie. Lata smutne i szare, bo lęk, bo niedostatek, bo ojciec na wojnie, bo schorowana mama bezradna… I nagle promyk radości… W kościele na Karolkowej poznaje swego męża Mariana. Na nieszporach ją sobie upatrzył… i pokochał bez pamięci… Taka miłość już się nie zdarza… W lutym 1943 roku, po kilkumiesięcznej znajomości pisze w liściku do swej 20.letniej ukochanej - … tak chciałbym Ci podziękować za to wielkie szczęście, że pozwoliłaś mi do siebie zwracać się po imieniu, wymawiać Twoje piękne i szlachetne imię Heniu …bez tego … Pani. Czymże Ci się za to odwdzięczę… Na razie przyjmij wyrazy czci i oddania, i przyrzeczenie , że ma miłość jest silniejsza niż przeciwności świata i ze nie opuszczę Cie nigdy… I rzeczywiście, w lipcu 1943 roku biorą ślub w Kościele św. Wojciecha na Woli. To tylko chwilowe szczęście… bo przychodzi sierpień 1944 roku i młodzi małżonkowie zostają rozdzieleni. Mąż stoi już w szeregu skazanych na rozstrzelanie. Ginie co dziesiąty… On jest dziewiąty… i trafia na roboty do Niemiec. Jego młoda żona z siostrami i mamą tkwią jeszcze w piwnicy kamiennicy przy Szlenkierów. Szóstego dnia powstania Henia jako pierwsza wychodzi na podwórko naprzeciw niemieckiego kordonu gotowego do strzału… - Było mi już wszystko dno – powie po latach. Gdy trafią do obozu przejściowego w forcie Wola, znów unika śmierci, gdyż ubłagany przez jej mamę Niemiec przepycha ją w stronę kobiet z dziećmi… I znów po wielu miesiącach poniewierki, niepewności, promyk radości. Rodzina żyje, pomału się odnajdują… mąż odzywa się z niemieckiej poniewierki, i choć próby ratowania go zawodzą… na Zielone Święta 1945 staje przed drzwiami , nie rozpoznany przez żonę - w damskich butach i futrzanej papaszce! Szczęście? Tak, ale krótkie… bo już za rok umiera przy porodzie ich pierwsze dziecko, synek Staś. Gdy po kolejnych trzech latach przychodzi na świat córka, rodzi się znów nadzieja na spokój. Niestety – powie po latach Henia- zawsze tak rzetelny, tym razem nie dotrzymał słowa. Umarł w wieku 34 lat , choć zapewniał, że nic nas nie rozdzieli… Rak był silniejszy! Zostając sama z sześcioletnią córką, rozpoczęła samodzielnie walkę o przetrwanie, całą swą miłość i oddanie kierując ku niej. Zrobiła wszystko, by dzieciństwo córki było ciepłe, cudowne, by nie odczuła braku ojca i by mogła spokojnie zdobywać wykształcenie. Pewność jutra i stabilizacja przychodzi chyba dopiero z małżeństwem córki i narodzinami dwóch wnuczek. Zięcia Janusza pokochała od początku jak rodzonego syna. Jest jej wielką radością i dumą przez te wszystkie lata. Schorowana, po udarze, na jego widok z uśmiechem powtarzała – Janusz to mój dobrodziej. On mi się tak bardzo w życiu udał. Dbajcie o niego. To mój opiekun w całym tego słowa znaczeniu, to mój dobry chłopiec i dobry człowiek, który obiecał, że będzie się mną opiekował aż do końca… Mówiła często w chorobie – bardzo kocham Janusza, bo wiem, co dla mnie zrobił, on mi uratował życie… uwielbiam jak kolo mnie siedzi! Gdy mówiłyśmy, że to czyni to po prostu z miłości do Niej, prostowała z uśmiechem- nie, to nie jest miłość, to raczej miłosierdzie i bezinteresowność. I zaraz potem dodawała – no chodź Janusz, daj buźki! Ta buźka była Jej podziękowaniem za codzienną opiekę, za dźwiganie wózka, za noszenie na rękach, za karmienie, za spacery, za całą opiekę medyczną, którą koordynował przez te długie miesiące choroby… i zawsze czynił to z uśmiechem. - Gdy czasem bezsilność wywoływała u nas spontaniczny szloch, mawiał rzeczowo: trzeba dziękować Bogu za każdy wspólny dzień, bo przecież babcia daje nam codziennie tyle radości! Babcia czuła te ogromną życzliwość zięcia. Gdy spytał ją niedawno po tygodniowym pobycie za granicą, czy bardzo za nim tęskniła, spontanicznie powiedziała: No pewnie! Przecież gdy ciebie nie było, świat przestał istnieć. I znów można powtórzyć – taka miłość się już nie zdarza. Razem prawie ćwierć wieku, w dzień powszedni i w święta, na DOBRE I NA ZŁE, na cotygodniowych wyjazdach i corocznych wspólnych wakacjach, potem już na wózku na codziennych spacerach…. I to wszystko w atmosferze ogromnej zgody i zrozumienia. Razem. Na kilka dni przed śmiercią poprosiła: KUP JANUSZOWI ODE MNIE KWIATEK. Najlepiej różowy. Niech mu pachnie zawsze jak wiosna. Oczywiście wielką miłością babuni były wnuczki Inez i Paula. Od początku choroby jej potrzebom podporządkowały całkowicie swe życie. One troszczyły się już od świtu o jej higienę, robiły zastrzyki, one zapewniały jej smakołyki, dbały o ładne ciuszki, o dobre kosmetyki i umilały jak mogły długie godziny leżenia… One dbają o mój luksus – mówiła. Było wspólne czytanie gazet, codzienne telefony z pracy, nawet wspólne śpiewanie i oczywiście wspólna MODLITWA. Gdy się przy babci krzątały, mawiała: Jesteście moimi półlekarkami! Chciałabym jeszcze żyć 100 lat i móc tak na was patrzeć. Powtarzała często – gdy koło mnie siedzicie, to jakbym piła najlepsze lekarstwo! Jesteście moim zdrowiem. Albo Wy jesteście moje aniołki kochane. A protest dziewczyn, że na ziemi nie ma aniołów, skwitowała rzeczowo: - Są, są. Dwa się nudziły w niebie i urwały się z góry na ziemię. Gdy ja wnuczki tuliły, mówiła: Dla was marze o wszystkim, co najlepsze, bo to co moje, to już minęło. A gdy ją dusiły całowaniem, broniła się: nie lubię, jak mnie ktoś tak całuje na zabój! Ostatnio poprosiła je: kochajcie bardzo mamę i Janusza, a kota, to jak już chcecie… O sobie Babcia nigdy nie myślała, zawsze o drugim człowieku. Już w chorobie narzekała: tak mi przykro, że nie mogę nic pomóc , że się tak ze mną męczycie… Wy jesteście biedulki, ja wiem jak wam ciężko. Tyle macie do mnie tyle cierpliwości. Macie chyba jakąś łaskę o d Boga, bo to taka przykra robota przy chorym. -Tak sobie myślę, jak długo ty jeszcze wytrzymasz – mówiła do córki, na jak długo starczy ci siły. Siedzisz przecież przy mnie w dzień i w nocy… tak się martwię o ciebie. Wszystko nas łączy i nic nie dzieli… - Jestem nienasycona miłością do was - zapewniała nas często. Tego się nie da przeliczyć ani na pieniądze, ani na złoto… Gdy prosiłyśmy o buziaka, żartowała: - u was to nic nie ma darmo! Gdy pytałyśmy, czy nas kocha, mówiła mrużąc oko: a czy mam inne wyjście? Gdy dziewczyny zapewniały o swej całodziennej tęsknocie za nią, dziwiła się: tęskniłyście za takim starym klamotem? Babcia potrafiła żartować. Nawet ze swej ze swej ułomności. Gdy spadła z wózeczka, pocieszała nas, ze ten upadek nie tyle był bolesny, co raczej widowiskowy… Gdy pytaliśmy, dlaczego nie chciała rozmawiać z lekarką, odrzekła, że jej nie znała i postanowiła zachować dystans! Kiedyś powiedziała nam: kocham was najbardziej NA ŚWIECIE i proszę o ratunek. I TO BYŁA JEJ JEDYNA PROŚBA. I nasza bezsilność Babcia nie zwykła na nic narzekać. O nic nie prosiła. Nic jej nie było potrzeba, prócz obecności najbliższych. Kiedyś tylko zastanowiła się przy jakiejś niesmacznej, przetartej zupie– taki bogaty kraj, słyszałam w TV, a my jemy takie byle co! Mimo swego cierpienia zachowała pogodę ducha, dowcip, jasność myślenia. Była tylko zażenowana swym stanem. – Kiedy ja dojdę do ładu z tym moim rozumem? – zastanawiała się kiedyś i poprosiła; - Zapamiętajcie mnie od tej dobrej strony. Dobrze? I taka pozostanie w naszej pamięci. Kochana, niezastąpiona, sprawiedliwa, uczciwa, wierna swoim zasadom, wrażliwa na potrzeby innych, uczynna, jedyna… Po niej już tylko pustka… . Milena Rzeszot
Zgłoś SPAM
|
dzien Babci
Łzy w niebie" Czy poznamy się, kiedy kiedyś spotkamy się w niebie? Czy wciąż będziemy tacy sami, gdy spotkamy się w niebie? Muszę być silna i prowadzić życie dalej, ponieważ wiem, że teraz nie mogę być z Tobą tam, w niebie. Czy weźmiesz mnie za rękę, gdy spotkamy się w niebie? Czy pomożesz mi wstać, gdy spotkamy się w niebie? Będę szukała Twojej drogi, przez noc i dzień, ponieważ wiem, że teraz nie mogę być z Tobą , w niebie.
Zgłoś SPAM
|
Pierwszy dzień Babci bez Ciebie...
"I znów wracają wspomnienia z tamtych dni, przepełnionych radością i beztroską zabawą, znów przed oczyma masz widok Babci, tej Ukochanej Osoby. to Ona nauczyła cię kochać darzyć sympatią i po prostu żyć, to właśnie Ona pocieszała cię gdy miałaś złe dni. Co z tego że Jej już nie ma, przecież zostały wspomnienia. Pamiętasz każdy szczegół jej twarzy i każdy włos, zamykasz oczy i widzisz jej wesołą twarz, słyszysz jak cicho opowiada ci twoją ulubioną bajkę, otwierasz oczy i nadal słyszysz Jej słowa, czujesz jak całuje cię w czoło na dobranoc. I pomimo tego że Jej już tu nie ma, wierzysz że będzie lepiej, bo Ona czuwa nad tobą i zawsze będziesz już słyszeć Jej miękki głos, wypowiadający dwa słowa, mające dla ciebie największą wartość Ona zawsze już będzie powtarzać że cię kocha...
Zgłoś SPAM
|
|
|
|
|
|
|
|