KuPamięci.pl

Janusz Marianiuk


* 31.05.1936

 

+ 14.01.2012

Miejsce pochówku: Warszawa, cm. w Grabowie

,

woj. mazowieckie

pokaż wszystkie
wpisy (67)
Licznik odwiedzin strony
34646
Pamietamy
W tym roku szczególnie będzie Cię nam brakować. Wracamy do Polski i Twoja nieobecność będzie jeszcze bardziej widoczna.
Zgłoś SPAM
Wujku, bede cie zawsze dobrze wspominala, Twoja cierpliwosc dla nas wszystkich dzieci, Twoja madrosc, Twoje opowiadania i Twoje niekonczace sie "sprosne" dowcipy. Juz na innym Swiecie, ale zawsze bedziesz z nami - w naszej pamieci i w sercu. Zal nie do opisania - ale jestes w dobrych rekach. Miej opieke nad Cio Be.
Zgłoś SPAM
Kochany Panie Januszu pewnie uśmiecha się Pan spoglądając z Domu Ojca Przedwiecznego jak nieudolnie próbujemy wytłumaczyć sobie to niepojęte wydarzenie z 14 stycznia 2012 roku.Trudno pisać o Panu w czasie przeszłym bo przecież jest Pan z nami żyjąc w naszych sercach i naszej pamięci. Miśka znał pan od bardzo dawna natomiast ja poznałam Pana i Basię wczesną wiosną 1985 roku i to "dzięki" ciągnącemu się w nieskończoność zapaleniu oskrzeli naszego rocznego wtedy syna Pawła.Przyjechaliśmy do Belska w celach zdrowotnych a kuracja była cudowna, dziecko wyzdrowiało i już w następnym roku zjawiliśmy się "leczyć się" znowu w czwórkę Misiek , Joasia, Paweł i Piotruś zwany przez Pana "Łysą Pałą". I tak przez kolejne lata spędzaliśmy piękne wakacje w belskim domu Państwa Marianiuków,w uroczym mieszkaniu na 1 piętrze. Dostawaliśmy nie tylko mieszkanie ale przede wszystkim otrzymywaliśmy serce. Pamiętamy Pana z tamtych czasów jako nieprawdopodobnie pogodnego, cierpliwego, dobrego Człowieka. Pamiętamy że uwielbiał Pan czytać powieści sience fiction , których pokaźna kolekcja stała na półce z książkami, pamiętamy nasze spacery z dziećmi do tajemniczych pawilonów magnetyzmu, uwielbialiśmy jak opowiadał Pan swoje dowcipy (na szczęście dzieci nie wszystko rozumiały), zazdrościliśmy Waszych wypraw Syrenką nad Szeląg.Tak rodziła się i utrwalała nasza przyjaźń, którą bardzo sobie ceniliśmy a ja wciąż dziękuję Bogu że postawił na naszej drodze życia i Pana i Basię.Nikt z nas nie przypuszczł, że spotkanie na Gocławiu w długi weekend Trzech Króli, kiedy tak miło i beztrosko gawędziliśmy sobie w rodzinno-przyjacielskim gronie będzie naszym ostatnim spotkaniem z Panem. Panie Januszu dziękujemy za wszystko dobro które otrzymaliśmy od Pana,dziękujemy za to że Pan z nami był, za przyjaźń i do zobaczenia. Joasia Teisseyre z Miśkiem Pawłem i Piotrem
Zgłoś SPAM
Znaliśmy się wiele dziesiątków lat, ale nigdy nie byliśmy "per ty". Byłam przechodniem w tej rodzinie, gościem mam nadzieję, że serdecznie witanym. Na zawsze w mojej pamięci zostaną dni spędzone w Belsku i Pan Janusz cierpliwie tłumaczący zawiłości swojej pracy.Jego miłość i pasję widziałam, we wszystkich działaniach. Tę tolerancję i dobroć dla ignorantki.Czasami gdy nasze spotkania były częstsze przynosiłam Mu książki o tematyce fantastyki - bardzo jej lubił.Cieszyłam się na każde wspólne spotkanie, "ładowałam akumulatory" i "grzałam się" w życzliwej atmosferze domu Państwa Marianiuków. Zostanie Pan za zawsze w moich wspomnieniach.
Zgłoś SPAM
wspomnienie
To nie będzie pełna sylwetka człowieka – o nią powinni pokusić się współpracownicy z Belska, któremu poświęcił niemal całą swoją karierę zawodową. Znałam Janusza prywatnie, jako bliską rodzinę – chociaż nie byliśmy spokrewnieni. Tyle wspólnych świąt Bożego Narodzenia i Wielkanocy, tyle przyjęć imieninowych, chrzcin, komunijnych śniadań, spotkań poza harmonogramem świątecznym. Tyle wspólnych Sylwestrów! Tyle spacerów z dziećmi nad Świdrem po obiadach niedzielnych u Babuni i Dziadziusia, po lasach na obrzeżach Chomiczówki, po Ursynowie, ulicą Dewajtis na taras widokowy nad Wisłą na Bielanach. Tyle wspólnych obozowań nad Szelągiem, gdzie natychmiast po naszym przyjeździe otaczał nas – wraz z żoną – opieką, pomagał rozbić namiot, ustawiać sprzęty. I tak nasz obóz nie mógł konkurować z jego – ze stołem i ławami z desek na miejscowych klockach z lasu, desek przywiezionych z Mazowsza na Mazury na dachu przeładowanej syrenki; z kołkami na suszenie kaloszy, przechowywanie sprzętu wędkarskiego i gospodarczego; z plandeką rozciąganą nad wejściami do namiotów i jadalnią, żeby deszczowe lato nie psuło nastroju rodziny. Wreszcie z kuchnią polową z płytą na kilka fajerek – płytę zakopywał w lesie w dobrze zapamiętanym miejscu – na przyszłe lato! Podobnie jak rury, wyciągające z kuchni dym wysoko, żeby nie wlókł się po namiotach... Z lodówką wykopaną na głębokość metra, gdzie mimo upałów przechowywało się na bindudze żywność w czasach, kiedy turystycznych lodówek (i zaopatrzenia sklepów) nie było. Szkoła przetrwania – jej korzenie sięgały czasów wojennych i przesiedleńczych, utrwalana na Spitsbergenie, w Wietnamie i przy licznych wyjazdach na pomiary do różnych krajów, do miejsc nie zawsze komfortowych. Dzięki niej potrafił polowe wakacje zorganizować luksusowo. Tyle grzybów przynoszonych wiadrami „do obróbki”, w przerwach, kiedy pogoda nie sprzyjała jego ulubionemu zajęciu wakacyjnemu: oddaleniu się kajakiem pod drugi brzeg, nieco ku prawej od bindugi, rzuceniu kotwicy i zgarbieniu się przy wędkach na długie godziny – z nieodłącznym w tamtych czasach papierosem w lufce – w oczekiwaniu na branie. A brały – wracał z wiadrami ryb, tylko przepisowej długości, co objaśniał starannie, zawsze skłonny szerzyć oświatę – urodzony nauczyciel z powołania! Te czasy – i późniejsze, już w cywilizowanej epoce – utrwalał z zapałem na kliszach, bardzo wymagający dla siebie pod względem jakości tych zdjęć. Potem, odkąd weszliśmy w epokę komputerów, całe to archiwum przerabiał cyfrowo. Nie tylko własne, ale społecznie, na każdą prośbę, wszystkim znajomym. Tysiące zdjęć – z wyjazdów służbowych Obserwatorium Geofizycznego w Belsku, tysiące prywatnych, wraz z systematyzowaniem, katalogowaniem i poprawianiem jakości z pomocą photoshopu. Dzięki niemu mam zdigitalizowane i usystematyzowane swoje zbiory na potrzeby tych, którzy po mnie zostaną. Dziękuję, Januszu. Ciepły, życzliwy, pogodny, wybaczający, niepamiętliwy, dowcipny, stale przekomarzający się z żoną, zawsze chętny do wszelkiej pomocy. Obiecał mi małą naprawę w mieszkaniu, wiosną, jak będzie łatwiej wywiercić coś na balkonie. Już nie zrobi tego – po raz pierwszy nie zrobi dla mnie czegoś, o co go poprosiłam. Żegnaj, Januszu! Małgorzata Cichocka-Kruza
Zgłoś SPAM
-
Powiadom znajomych
Imię i nazwisko:
Adres e-mail:
-
-

16.01.2012