Kochany Synu. Michałku. Nie tak to miało być... Przyjechałeś do Polski, do swojej ojczyzny, po 3 latach nieobecności. Z dobrymi myślami, z optymizmem, ze słowami i pytaniami, które z niedowierzaniem usłyszeliśmy pierwszego dnia. Cieszyłeś się z tego spotkania, ta wizyta przecież była wielką odmianą od monotonii codziennego życia w Escondido. Choć i tam, w dalekiej Kalifornii, miałeś przecież chwile szczęścia... mamę, brata, jego rodzinę, a także Briana, ktory jako jedyny z Twoich znajomych, nigdy Cię nie pozostawił w biedzie. Tu w Polsce czekało na Ciebie wielu bliskich ludzi - rodziny taty i mamy, Twoja ciocia i jej rodzina w Kępnie. Spotkałeś się z nimi jeszcze, zobaczyłeś się również z przyjacielem z Kępna, Maćkiem, dla którego zawsze byłeś kimś specjalnym, który przez te lata zawsze o Tobie wspominał. I nagle znowu straszne chmury... Ta choroba, która choć ukryta przez kilka lat, znowu objawiła się ze swoją niszczycielską siłą. Powrót do Warszawy, hospitalizacja. Ale nikt z nas, Twoich najbliższych, nie zamierzał się poddawać. Walczyliśmy o Ciebie i wydawało się, że to się uda. Krok po kroku, dzień po dniu, z codziennymi wizytami w szpitalu. Nie przewidzieliśmy tego jednego scenariusza, że Twoje kruche życie tak brutalnie przerwie zły człowiek... Dziś jakże trudno jest pogodzić się z tą stratą. Mike, Michałku - byłeś takim dobrym, cichym, łagodnym człowiekiem. Przeżyłeś szczęśliwe dzieciństwo, a potem nieubłagany los odbierał Ci siły i energię poprzez dręczącą i nawracającą chorobę. Nie tę chorobę i nie złych ludzi na Twojej drodze chcemy jednak pamiętać, Synu. Zapamiętamy tę Twoją radość życia z dzieciństwa w San Diego i Escondido, chwile podróży po południowej Ameryce, parę dobrych chwil w Istanbule, dobre dni i całe miesiące we Frankfurcie, a potem ten chyba najszczęśliwszy pobyt w Polsce, przed trzema laty. Żegnaj Synu, będziemy teraz blisko. Kaz
|